O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł/Ksęga trzeco

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł  (1934)  by Hieronim Derdowsczi
Ksęga trzeco

[ 93 ]


Ksęga trzeco.



[ 95 ]
Niespodzani gosce.

W Chmnielnie długo ju Czorlińsko chłopa swego czeko,
Wjedno wzdecho lamęńtuje, wjedno le narzeko.
Stary gormnistrz i rebocie jesz sedzele w checze,
A nie mogąc łowić rebow, futrowale krecze.
Mały Jąnek, ciej na wieczór wrocoł knop ze szkołe,
Zawde chodzeł weglądywac ojca za stodołe;
Ale nigdze nie mog uzdrzec jadącego tatci
I ze smutną wiadomoscą muszoł jisc do matci.
Ju wesołe przed dwierzami bełe mnięsopuste,
A pod dachem jesz kobjele spoczywałe puste.
Szary kot, co ju od downa jeno żeł meszami,
Obwąchywoł je bleczący tęskniąc za rebkami.
Od pewnego czasu ale w oknie so sodywoł
I wąsaty myjąc peszczek łapcie oblizywoł.
A wej zawde mnierzeł łapką od pomorsci stronę,
Co nowięcy poceszało Czorlińsciego żonę.
Uwożała to za wróżbę dobry wiadomosce,
I głoskała kotka wiedząc, źe przejadą gosce.
Tej jednego rena, ledwie zmowieła pocerze,
Zamniast goscy widzy żedow wchodzącech bez dwierze.

[ 96 ]

Leze Jakub z pod Koscerzne, co hęńdluje bedłem
I żyd Danjel ze Stężece, chtoren jezdzy z medłem;
Za nim wchodzy stary Abram, co je kąsk kulawy
I żyd Czorny ze Skorzewa, co mo chód koszlawy;
Wchodzy Zyskan też z Kalesza, co patrzy ukosem
I Elijosz ze Szymbarku z barzo dłedzim nosem;
Zjowio sę też żedek Lajzer, co mo czorne ślepie
I żyd Mitin, co we Wielu młotciem bjedę klepie.
Nose mniele decht czerwone i zmrożone leca,
Wszescy zaro przestąpiele ugrzoc sę do pieca.

Bjałka z kartę ju wiedzała, że to są cy sami,
Chtornech chłop ji do Conowa na torg wioz z pyndlami.
Uceszeła sę więc mesląc, że on z nimi jedze,
I sę chutko zapytała: — A gdze mąż muj, żedze? —

Na to pani odpowiedzoł Danjel ze Stężece:
— Nąm Czorlińsci zdzinąn za wsą, co sę zwie Glowczece,
Razem z Bartciem i wszesciemi naszemi pakami
Goniąc kunia, co jak laufer bjeg za ułanami! —

Tej Czorlińsko przeskakuje dzeko, jak wilczeca.
I pięscuma grozy żedąm, co sę łapią pieca:
— Jakto, to muj kochaniusci Jąnek ju nie żyje?
Wierę żesta go do smnierce dostałe bestyje? —
Drżąc ze strachu rzecze Danjel: — Pani niech weboczy
A nie bije nos, jesz pani męża też oboczy!
Jesme tak wej umęczeni, że ledwie żyjeme,
Jak tu żewi żesme przeszle, samni ju nie wieme.
Ciejsme dzyso do dum w noce sobie szle spokojnie,
Tej nąm bufce obstąpiele pod Zęblewem w chojnie.

[ 97 ]

Me so żesme jim broniele cijami zajadle,
Ale zmogle nos i trzose nama poukradle.
Czarownika, choc piecielno go slużela sela,
Tam na suchy chujce zgraja za kark powiesela,
Doch me dredzy proselesme Boga Izraela,
Abe roczel nąm webawic z rąk nieprzejocela.
Bog nad nami so zlitowol, zbawiel nąm od smnierce,
Tak że jednak nąm puscele żewech te morderce.
Niech so pani nad bjednemi żedkami zlituje
I gorącym nąm fryszteciem z lasci poczestuje,
Bo me jesme taci głodni i tak wemęczeni!
Ani detek, choc zląmany, nie mąme w cieszeni. —

Tej Czorlińsko nad żedami kąsk sę zlitowała
I kożdemu talerz krepow do jedzenio dała.
Cy zaczęni chcewie zjadać, co beło nalane,
Choc to w gropie, a nie w kotle beło gotowane.
Prze jedzeniu Danjel pani wszetko opowiedzoł,
Co z widzenio i słeszenio o Czorlińscim wiedzoł;
Jacie doł mu sąd conowsci usprawiedliwienie,
Jacie bjedok po utrace koni mnioł zmortwienie,
Jak w sewego pokryjomu w noce wejechale,
Jak po dłudzim tej błądzeniu wreszce sę rozstale.

Poci Danjel opowiodoł, bjałka le płakała,
Bo i chłopa i konikow srodze żałowała.
Barzo wieldzi beł kobjete frasąnek i smutek:
— Tero mota, rzekła, chaje, szachrow waszech skutek! —
A ciej żede mniałe wszescie próżne ju talerze,
Wzęna mniotłe i jim wszescim pokozała dwierze.

[ 98 ]
Pani Czorlińsko webjero sę na odszukanie chłopa.

Tej, jak ciejbe w mankoliji, długo so bujała,
Medytując w swoji głowie, co be robic mniała.
I mowieła tak do sebie: — Ju nie trzeba czekac,
Le czymprędzy za bjedociem w drogę sę wenekac! —
Więc skoczeła do sąsada, Leszczyńsciego Frana,
I najęna go w daleką drogę na furmana.
Tej wroceła do swy checze, skoczeła na gorę,
Gdze dukote mniała w schowie, włożone w szotorę.
One wetkła sobie pod liwk, dobrze sę zapięna,
Zeszła na doł i szekowac w drogę sę zaczena.
I w salopę sę oblekła grubo watowaną,
Głowę chustką obwinęna do koła wełnianą.
Tej na nodzie so włożeła dłudzie chłopscie skorznie
I wej beła westrejono cepło i ząmożnie.
Jesz schowała so do pudła nową jedwabnicę,
Złotogłówę i świąteczną seknię i spodnicę,
Abe mniała sę w co oblec, ciej gdze na mszą pudze,
Be w koscele sę nie smniałe z ni kobjete cudze.
Tej włożeła do kobjele mnięsa, chleba, masła,
Abe sebie i furmana na rejze napasła.
Jesz gulorza do kobjele drudzi tcho kobjeta,
— Na co? — O tym, moje dreche, zaro sę dowieta!
Potym kartę Czorlińsciego wejęna ze skrzeni
I ją dobrze zawinąwszy skreła do cieszeni.
Ale też o gospodarstwo pani domu dbała,
Dłudzie dzewce i parobkąm przekozanio dała.
Zawołała sobie ze wse znaną mądrą babę,

[ 99 ]

W chtorny ręce powierzeła swoją małą żabę.
Tej Jąnkowi dając klucze, szepła knopu w ucho,
Abe wszęde mnioł boczenie, gdze sę le co rucho,
Abe wszesciech ledzy sledzeł w jizbie i oborze,
Bo żodnemu dzyso słudze wierzec nicht nie może.
A ciej sąsod ju zajachoł z koniami przed checzę,
Tej zleceła swoje dzece Noweższego piecze,
Pożegnała sę z wszesciemi, wsadła na pułkoszcie
I kozała furmąnowi jechac w jimnię boscie.

Braciszk Leon we Wejrowie powiodo pani Czorlińsci, co Szmul ji chłopu pod kapuzą zadoł.

Tako beła mniedze panią a Leszczyńscim zmowa,
Be nopierwi jechac prostą drogą do Wejrowa;
Bo braciszka wej tam znała Czorlińsciego żona,
Co w klosztorze go so mniele ksężo za ogona.
Braciszk ten mog bjegle godac wszesciemi mowami
A nopikni błogosławieł chodząc za gęsami.
Tak wej sobie uwożała: — Ten gwes wiedzec będze,
Gdze przebywo dzys mężulek, bo on chodzy wszędze.
Sąsod wioz ją letcim wozem, bo smniedzie stajałe.
Ujechale bez spoczynku sztere mnile całe
I stanęni w Wejerowie długo przed wieczorem,
Cdze z orczykow odpiąn konie sąsod przed klosztorem.
Bjałka wzęna tej pod pochę kobjel z podarąnciem
I wstąpieła do klosztoru dłudzim, cemnym gąnciem.
Braciszk Leon, skorno z Chmnielna Czorlińską oboczeł,
Zaro nisko sę kłaniając na gąnek weskoczeł.
Ona w rękę go kusznęna i spusceła głowę,

[ 100 ]

Bo od smutku i wzruszenio decht straceła mowę.
Tej sę braceszk ji zapytoł: — Co sę smucy pani?
— Powiedz, duszo, jako bolesc twoje serce rani? —
Ona jemu powiedzała, co ji serce truje:
Jak ji chłop ju osem niedzel dalek gdzes rejzuje,
Wstyd jak robi niezwolany dotąd famniliji
I co jeno noleżało do ny hrystorji;
A dlo cały ony sprawę lepszego poznanio,
Dała jemu Czorlińsciego kartę do czetanio.
Braceszk Leon prędko przezdrzoł Czorlińsciego akta,
Tej zawołoł po łacenie: — Diaboli facta!
— Chłop twuj ostoł omąniony bez czopnika Szmula,
Ten mu włożeł do kapuze piecielnego mula.
Poci on sę ty przeklęty muce nie pozbędze,
Poty, jak po piekle Marek, wjedno tłuc sę będze.
Szmul sę zemsceł na Czorlińscim za one pakułe,
Jego czare niejednemu szczesce ju popsułe.
Ale ju je napełniono grzechów jego mniara,
Wnet za jego czorne sztucie spotko żeda kara. —
Tej Czorlińsko mu przerwała: — Braceszku Leonie!
— Powiedzceż mnie, w jaci tero je Czorlińsci stronie?
Bo po całym mest kaszubscim kraju kwestujece,
We nolepi wiece wszetko, co sę dzeje w świece.
Jo mąm dlo wos w ty kobjele tłustego gulorza,
Wezce go i kożce so go upiec bez kuchorza. —
Braceszk, bjerząc podark, rzecze: — Dzękuję paniuchnie!
I chutuszko z nym gulorzem uceko do kuchnie.
Ciej powroceł usmniechnięty braceszk nasz jegomosc,
Tej Czorlińsci tę poceszną powiedzoł wiadomosc:

[ 101 ]

— Jo żem czuł, jak sobie ksężo godale prze kawie,
Że z daleka jacis szlachcec dzyso beł w Krokawie,
Że roczony na wesele do możnego Kurka,
Tam nolepi z wszesciech skokoł szoca i mazurka.
To on będze! boc do tuńca zawde beł ochoczy,
Niechże pani więc tam jedze i so go oboczy,
A ciej pani swego chłopa na ocze dostanie,
Niechże weznie tej kapuzę jemu niespodzanie,
Niech z ni futer we westrzodku barani rozpruje,
A oboczy, jaci kaduk w ony pokutuje.
Tej kapuzę ale spolec ze wszescim na miescu,
Be do reszte ju wszelciemu zapobjedz nieszczescu.
Jesz roz pani to powtorząm, niech pani pamnięto:
Razem spolec ją z zadanym, bo ona przeklęto! —
Bjałka duży so na szneptuch szepeł zawiązała,
Tej kusznęna mnicha w rękę i sę pożegnała.
Potym poszła na wejrowską swiętą kalwaryją
I zmowieła do ran bosciech klęcząc litaniją,
Ofiarując ją, be Pąn Bog ji cerpienio skroceł
A od chłopa kochanego nieszczesco odwroceł.
Tej do woza powroceła mając ocze łzawe
I kozała Leszczyńsciemu jechac do Krokawe.
Więc Leszyńsci porwoł leccie, batodziem wewinąn
I za chwilkę woz z Wejrowa za górami zdzinąn.

Czorlińsko spotyka swojego chłopa w Krokawie na bjesadze.

Ciej zajachoł furmąn z wozem przed karczmę w Piosznice,
Tej ju światła mnigotałe tam bez ocienice.
Na noc tędzi mroz przebjeroł, smnieg też zacząn pruszec,

[ 102 ]

Więc ju dzyso w dalszą drogę nie chcele sę kusec,
Le ostale w karczmnie na noc a o rennym swice
Dali w podroż sę puscele bez las i chojnice.
Wreszce sąsod ju przejachoł z panią do Krokawe,
Gdze komnine sę ruchałe od weselny wrzawe.
Pani w sercu sę redując rzekła do sąsada,
Be zajachoł przed nę checzę, gdze no je bjesada.
Ciej woz stanąn zlazła chutko, do domu wstąpieła
I gdze grale muzekańce, mocno sę tłoczeła.
Wszęde drogę ji robjele zaproszeni gosce,
Bo meslele, że chce tuńce widzec z cekawosce.
Tej — o Jezu! — widzy bjałka pąna Czorlińsciego,
Jak tańcuje z kobjetami tuńca kaszubsciego.
Nie wiedzała, jak ji beło, gorzy sę i ceszy,
Ale jednak go powitać zaro jesz nie spieszy.
Le od dwierzy sę przeglądo przemrużając ocze,
Jak on mniedze kobjetami krący sę i skocze.
W jizbie beło wiele stołkow postawionech w redzie
Jeden kawał od drudziego, jak ciej gęste sztedzie.
Mniedze tymi sę goniele skokający w tuńcu
Zawde nazod sę cofając, ciej ju bele w kuńcu.
Wjedno bjedziem węgorzowym weprowiale skocie,
Bele, bjałcie jak mężczezne, ujęcy pod bocie,
Czasem bjałka, chcąc uceknąc temu, co ją goni,
Mnijo w bok, a on tu z przodku przeskakuje do ni.
Tej oboje sobie w ocze chwilkę spoglądają,
Potym kożde w jinszą stronę zręcznie wekrącają.
Szlachcec prawie gonieł w tuńcu z głową najeżoną
Za swą druchną, organistę ze Żernowca żoną.

[ 103 ]

Ciej ją dognoł, tej chcoł zgrabnie obyńdz panią w koło,
Doch w tym czuje, że chtos — Jąnie! Jąnie! — za nim woło.
Obzero sę i spostrzego — ledwie ocząm wierzy —
Swoją Bosę nąmnilejszą stojącą u dwierzy!
Prys, jak kozeł, bez trze stoicie, szerok rozwar ręce
I sę rzucel w swoji żone mniłosne objęce.
Uscesnęne sę serdecznie, podale są gąbcie,
Jak na dachu rozkochane pieszczą sę gołąbcie.
Drużba zaro doł na wiwat zarznąc melodyją,
Wszesci gosce zawołale: — Niech oboje żyją! —
Tej sę czuli małżonkowie kąseczk zawstydzele,
Jesz le roz so dale gębę, tej sę ju puscele.
— Tero, ciej cę mąm, spokojnie mogłabem umnierac!
Rzekła Bosa i szneptuchem wzęna łze wecerac.
Ale szepeł tej spostrzego i so boczy w głowie,
Co to zrobić ji nakozoł braceszk we Wejrowie.
Rzecze — Gdze te mosz kapuzę? — Podej mnie ją, żewo!
— Bo cy w nią cos zadoł czopnik, gadzena fołszewo.

Piecielny mul.

Szlachcec skoczeł po kapuzę na hoku wiszącą
I ją podoł swoji żonie ręką drygającą.
Bjałka zaro we westrzodku futer w ni rozpruła
I czornego z ni roboka wnetko werzuceła.
Robok ten mnioł trze jaż głowe, nogow mnioł szesnosce,
A przenąmni sedem palcy mnierzeł on długosce.
Ciej sę zacząn brzedol czułgac w jizbie po podłodze,
Tej sę wszesci weselnice powerzasle srodze.

[ 104 ]

Bjałcie głośno zakrzeknęne, na wies przecz ucekłe,
A za nimi slode chłope gnałe, jakbe wscekłe.
Wnet żewego ducha w jizbie ju nie beło więcy,
Le Czorlińsci ostoł z żoną kapuzą zajęcy.

Bjałka chcała tej kapuzę i roboka spolec,
Lecz Czorlińsci tego wcole nie chcoł ji pozwolec.
Rzek: — Jo muszę dobrze skarcec czarownika Szmula
Za to, że mnie w mucę zadoł piecielnego mula!
Ciej ju do dum będę wrocoł, pudę do łajdoka
I mu cesnę w pesk kapuzę i tego roboka,
Abe wiedzoł, że mnie Pąn Bog jesz mo w swy opiece
I że mnimo jego czarów nie zdzinąnem w świece. —

Żona chłopa mniteguje, prosy go, jak może,
I powtorzo, co to braceszk do ni rzek w klosztorze:
— Że kapuzę trzeba spolec ze wszescim na mniescu,
Be do reszte ju zapobiedz wszelciemu nieszczescu! —
Czorlińsci sę ale upar i le godo swoje:
— Jo szmulowsciech — mowi — czarów więcy sę nie boję!
Te doch klepiesz, jak starego króla głupi breda,
Dotąd doch z tą djoblą mucą mnie nie zjadła bjeda.
Ju na głowę ji nie wsadzę, le ją sobie włożę
Do cieszeni, bo jesz ona na cos zdac sę może.
Potym szlachcec mula nazod podnios bez szotorę
I go włożeł do kapuze pod futrzaną skorę,
A tej dobrze pozaszywoł caluscie rozpruce
I do sekni swy warpowy w cieszeń schowoł mucę.


[ 105 ]
Pani Czorlińsko sę z chłopem rozmowio.

Ju Czorlińsko chłopu więcy przeszkodzec nie smniała,
Be sę na nią nie rozgorzeł, srodze sę bojała.
Le wecero sobie ocze i na niego wadzy,
Że ji nigde nie chce sluchac, ciej mu dobrze radzy.
— Wierę te ju barzo mało — mowi — dbosz o żonę,
Bo z drudziemi sobie skoczesz, ciej jo we łzach tonę.
Konies straceł, o tym dobrze wiedzą wszescy ledze,
A chto wie, jak cy sę dali w świece jesz powiedze.
Gdze mosz konie, sanie, detci? Powiedz twy kobjece!
Bo chcę sama z tobą jachac do Pucka po sece. —
Tej Czorlińsci sę zawstydzeł i rzek do swy żone:
— Webocz, Boso! Co żem straceł, nie będze wrocone.
Konie leżą w Pomrach umorzone głodem,
Sanie z Bartciem spoczywają w jezerze pod lodem.
Ale detkow żem nie straceł, bo umniem szporowac,
Wiedzoł jo żem, gdze to trzeba swoje detci schowac!
I uderzeł sę rękuma w cieszenie zaszete,
Tej w niech głośno zabrzęczałe wzruszone monete.
Usmniechnęna sę figlarnie a tej rzekła pani:
— Ną nolepi! Więc ju bratku, nie mosz razu sani?
Dotąd koni le utrata doszła do my wiedze,
Bo mnie o tym wczora reno powiedzele żedze. —
— Jakże? — pyto sę Czorlińsci — Cze czasem cy sami,
Co żem jo jech do Conowa na torg wioz z pyndlami? —
— Ja! Cy sami! — mowi bjałka — Westaw le so, Jąnie,
W jacim wczora przed fryszteciem do nos przeszłe stąnie!
Nose mniele decht czerwone i zmrożone leca —
Zaro wszesci przestąpiele ugrzoc sę do pieca.

[ 106 ]

Tej zaczęnie mnie o tobie opowiadac wiele,
Rzekle, że jaż gdzes w pomorsciech kniejach cę zgubjele;
Że, ciej sobie drudzi noce do dum szle spokojnie,
Nogle bufce jech napadle pod Zęblewem w chojnie,
Że sę bufkąm obgąniale mężnie i zajadle,
Ale cy jech jednak zmogle i jim wszetko skradle;
Czarownika, choc piecielno mu służeła seła,
Zgraja za kark tam na suchy chujce powieseła;
A jim drudzim bufce dychtych zdraszowale bocie,
Tak, że ledwie sę do Chmnielna przewlekle bjedocie. —

Z cekawoscą słuchoł rebok tego powiodanio,
Tej rzek: — Mosz tu tero, Kuba! — Nie uszle skoranio!
Bele udbe, że obędą sę moji opieci,
I so samni bez dowodce poszle w kroj daleci.
Lepszo ufnosc w Pąna Boga, niż czartowscie sztucie —
Czarownika jednak wzęne bjese i kaducie.
Szmul, co mesloł, że swą zemstą Czorlińsciego stracy,
Skręceł powroz nieprzejocel le na włosnech bracy.
Może nawet go ukrąceł na samego sebie,
Bo jesz Pąn Bog sprawiedliwy mnieszko wesok w niebie!
Tej powiedzoł swoji bjałce całą oną sprawę,
W jaci sposob sę zadostoł jaż tu do Krokawe.
Srodze dzewi sę wszesciemu słuchająco żonka,
Ceszy sę, że tak mądrego posodo mołżonka.
W kuńcu mowi: — Muj Jąneczku, moje ukochanie!
Nie wiesz, jacie jo o tobie mniała żem staranie.
Ju nie będzesz so rejzowoł, jak ciej wuj, nogami —
Zdrzyj bez okno! Tam je sąsod z wozem i koniami.
Więc czymprędzy sę zabierej, zaro pojedzeme,

[ 107 ]

Bo le próżnym tu godaniem czas mudzeme. —
Tej ukochoł pąn swą żonkę, że tak jemu żeczy,
I po jizbie zacząn szukać wszesciech swojech rzeczy.
Bełbe sę jesz rod pożegnoł z weselną gromadą,
Ale ta so ju do karczme poszła precz z bjesadą.
Więc wząn płoszcz, a tej na woze usod prze swy żonie
I poleceł sąsadowi gnac do Pucka konie.
Końską derą so owinąn włose i łesenę,
Bo kapuze nie chcoł wsadzec, bojąc sę gadzene.
Tej Leszczyńsci sę przeżegnoł, batodziem wewinąn,
Woz po drodze zaturkotoł i wnet ze wse zdzinąn.

Dzeko swenia i przejozd do kaszebsci stolice.

Wnet ju bele w srodze gęstym lese prze Starzenie,
W chtornym jesz sę żołędzami kormnią dżecie swenie.
Szlachcec nigde jesz nie widzoł na swe ocze dzeka,
Więc ciej uzdrzoł cos szadego na drodze z daleka —
Mesląc, że to dzeko swenia, woło: — Lutcie! lutcie!
Ale sąsod rzek: — To gwnesno je stworzenie ludzcie!
— Muszoł bem jo cheba więcy w głowie oczy nie mniec,
Mnie sę zdaje, że to będze jaci kęsy mniemniec. —
Szlachcec na to, kręcąc głową: — Ale gdzeż tam! To je
Zwierz wierutny, boc doch szperow więcy mo, jak dwoje.
Tej Leszczyńsci sę stosowi lepi jesz przezero:
— Trze mo! — rzecze, bo omąniec cijem sę podpiero.
Ciej ju bieży są kawałek, widzą zamniast dzeka
Jidącego z fefką w gębie brodatego człeka.

[ 108 ]

Beł to mniemniec rzeczewisty, jak ciej Szemek bosy,
Tak cos kawał wędrowczyka, co po checzach prosy.
We wesocim kapeluszu noseł pawie piora,
A z pod fraczka wezerała bjoło mu szotora.

Czorlińsci sę ju od smniechu nie mog wstrzymać dłuży
I sę wstydzeł, że na starosc wid dostaje kurzy.

Więc mnijają go i dali jadą so bez gore,
Wszęde po wsach bełe polscie a bogate gbure.
Wreszce w dole oboczele wieżą pucci fare,
Chtorny mure pamniętają wiecie srodze stare.
Ciej stanęnie za Połcenem na szeroci łące,
Tej Czorlińsko wzęna szeptać modlitwe gorące,
Abe Pąn Bog jeji chłopu wieldzi grzech przeboczeł,
Że z przeklętą sę kapuzą jesz w cieszeni włoczeł.

Wnet sę toczeł woz bez renek kaszubsci stolice,
Gdze tej prawie obrobjale bruk prze norożnice;
Bo ten robjeł taką mninę, jakbe na uceczkę,
Więc go pucci burmnistrz kozoł skorac perzeneczkę,
Tej deptale go za porę chocherlekow drażce,
Co od głodu weglądale, jakbe jaci strażce.
Od tątkanio mniele nose, jak warzone recie
Dobrze widać farbowałe z pucciech karczmow lecie.
Ręce mniele założone na plecach bjedoce,
Jaż chłopiska sę pocele prze cężci roboce.

Skorno widzą, jak Czorlińsci z woza zesaduje,
Zaro porę z niech do niego prędko przeskakuje;
Proszą go, be do niesenio doł jim swe tłomocie,
Ale szlachcec jech wełajoł: — Wele furt, łajdocie!

[ 109 ]

Nie chcę z wama, brukownice, nic mniec do czenienio,
Bo jesz besta nos okradle ze wszesciego mnienio! —
Potym z żoną wloz do Kamci szenkownego krąmu
I nopierwi na rozgrzanie wepieł cieliszk rąmu.
Kamka, chtoren za tąmbachem kasę swą rechowoł
Ciej oboczeł Czorlińsciego, srodze sę redowoł.
Kusznęne sę, bo sę znale z pierszy ju młodosce,
Kamka rzecze: — Taci zawde mnie są mnili gosce! —
Szlachcec kozoł tej swy żonie czekac kąsk na ławie,
Bo on muszy wyńdz na mniasto w srodze wożny sprawie.
Tej krymczeska so pożyczeł z lode podartego
I so poszed do kusmnierza pąna Tarnowsciego.
Kupieł sobie mucę lepszą, jak wejna przeklęto,
Nowo bela i na wiechrzu skorą obcygnięto.
Taką mucę elzenerką zowią mest Pucczanie,
Chto ją nosy, nigde mrozu w głowę nie dostanie.
Rebok wsadzeł ją na usze, zakreł je klapami,
Chtorne sobie tej pod brodą związoł fest sznurkami.

Czorlińsci powiodo, jak go przejęnie we Warszawie.

Tej ju smniało szed bez gasę, robjąc duże krocie,
I do Szelte wloz, gdze z Helu stowają rebocie.
Spytoł Szelte, cze dzys nie je w jego tu szynkarni
Stary Muża, abo Budzesz z secami z Jastarni.
Ciej powiedzoł to Czorlińsci, Szelta kąseczk zdumnioł
I w szlachceca wlepieł ocze, jakbe nie rozumnioł.
Mowieł — Wierę we nie wiece samni, co klepiece —
We nie jesce doch tuteszy — Co to znaczy sece? —

[ 110 ]

Ną, to taci we jesz głupi?! — A że be wos!.. żebe! —
Mowi szlachcec — Sece to wej sydła są na rebe!
Tej mu Szelta odrzek: — Hęhę?! Tero ju sę wieme —
To me w Pucku tu jadrami po naszemu zwieme.

Tej powiedzoł mu, że dzyso w Pucku nie ma Muże,
Bo sę bojoł puscec w morze dlo okropny burze;
Ale jutro ju z pewnoscą zjedze tu na boce,
Bo mu o tym powiodale w momęnt le reboce.
Więc Czorlińsci mnioł nadzeję, że za swe piniądze
Sece downo upragnione jutro ju posądzę.

Tej sę spytoł jego Szelta: — Zkądka we doch jesce?
Boc we gwes sę nie rodzele tu prze naszym mniesce?
We tak ładnie poloszece mową barzo częstą.
Cze we moce też Kaszebe za zemnię ojczestą? —

— Gwesno! rzecze pąn Czorlińsci — Jo jem też Kaszubą,
Ale wierę i jo godąm mową kąseczk grubą.
Ciejm z kupcami we Warszawie bewoł tak przed rociem,
Tej nie chcele mnie tam wierzec, że jem jech rodociem.
Liczele mnie — Niechże za to Pąn Bog jech nie korze!
Do ty rozdzi, z chtorny weszle czorni łapiczkorze —
I nie chcele mnie też wcole podać bratni dłoni,
A jo z duszą i ze sercem Polok jem, jak oni.
Me Kaszube, jesz strzeżeme Polsci morsciech granic,
A w Warszawie naszy braco mają naju za nic. —
Ale ma le mowę naszą serdecznie kochejma
I po polsku coraz lepi godac sę starejma!
Le słuchejma co niedzelę polsciego kozanio
I nałożma sę do polsciech gazetow czetanio!

[ 111 ]

Choć jesz dzys nasz polsci jęzek kąseczk sę opaczy,
Choć godają u nos dzyso w kożdy wse jinaczy,
Ciej le wjedno będzem dzałac rączo i wetrwale,
W kuńcu tak, jak we Warszawie będzeme godale.
Szelta panu Czorlińsciemu zażec doł tobaci,
Rzek: — We, druchu, doch nie jesce chłopek bele jaci!
Widzę tero, źe we jesce wesok nauczały,
Taci godci jo be sluchol rod choc dzonek cały;
Bo i me wej tu nad morzem poczcewi beloce,
Jesme z calem, jak i z duszą prowdzewi Poloce.
Skorno jutro bot tu Mużę na nasz brzeg przeniese,
To mu powiem, z jacim druchem mniec mo jinterese.

Czorlińsci wecygo z morzo węgorza, co go Pucczanie mają na łyńcuchu uwiązane.

Tej so poszed pąn Czorlińsci morscie brzedzie zwiedzec,
Abe sę tam o rebacciech sprawach co dowiedzec.
Małe morze jesz pod lodem stojało od przodku,
Ale z huciem bjełe wałe dali we westrzodku.
Prawie pchale so pekąne puccie tam reboce
Bodorzami, chtorne mniałe w dole ostre hocie.
Kożdy mając w ręce kawał długawego trzconka,
Szturoł bodorz swuj w przerębel, be ukłoc pekąnka;
A ciej hocie pekąnowi przeszturnęne skórę,
Tej z nim rebok chutineczko unios bodorz w gorę:
Zdjąn go z hokow i drżącego wrzuceł do kobjele —
Całą moc jech w taci sposob chłopi nałowiele.
Weglądałe, jakbe rzeczne młode decht węgorze,

[ 112 ]

Je ukrywo w swojech falach snodcie jeno morze.

Szlachcec nie mog sę szturaniu temu nadzewowac,
Chcołbe pchanio nech pekąnow rod kąseczk sprobowac.
Spostrzeg, że tam jeden rebok jakoś pcho ozęble,
Więc weręczeł go i zacząn szturac do przeręble.
Wali z gore, że le woda jemu w ocze strzeko,
Jak ciej, spiesząc sę, cierzniociem bjałka bije w mleko.
Bodorz zadrgnąn... szlachcec szarpnąn — Z hokow — Święty Marką! —
Wisy srodze cężci węgorz z łyńcuchem na karką.
Werzas sę, bo węgorz dłudzi, na podobę żmnije,
Mocno dzibcim swym ogonem go po skorzniach bije.
Cofo sę i szarpie bodorz z cały moce, ale
Łyńcuch mocno je przebity do dechtowny fale.
Co tu zacząc? — Hokow nie chce wejąc z rebe brzucha.
A mocnego też nie może rozerwac łyńcucha.
W tym sę zjowio pucci burmnistrz, w ocze jemu wzero...
Dosz te poku! — krzeknie — i mu z ręci drążk wedzero...
Co te z naszym ubostwionym robisz tu węgorzem,
Co je naszy pucci wode ju od wieko stróżem?
Jego pierszy burmnistrz pucci wsadzeł tu we wodę,
Be zelińte naszym rebąm nie robjełe szkode —
Rzek noweższy mniasta Pucka włodorz i gospodorz
A tej nazod węgorzowi z mnięsa wecyg bodorz.
Nasmarowoł w jego ranę jacis bjoły masce
I go znowu wsadzeł w urząd do morsci przepasce.

[ 113 ]
Helsci Chałupianie próbują, cze pucci bejrsz dosc gąsto uwarzony.

Rebok chcoł za przebłądzenie burmistrza przeprosec,
Ale ten mu kozoł zaro z lodu sę wenosec.
Prosto nazod tej do mniasta poszed do swy mamci,
Chtorno tęsknie go czekała na ławie u Kamci.
Ciej go żona oboczeła, zaczęna narzekać,
Że tak długo ji za sobą doł w szenkowni czekac.
Tej rzek: — Wierę meslisz, że jo weszed na bąmlerkę,
A jo jeno beł żem kupic mucę elzenerkę —
I żem sę beł wedowiedzec, jakbe sece zgodzec,
A na reszta nie powinna wiele cę obchodzec.

W tym wej jacis krępi chłopi wchodzą do szenkowni,
Co tak z gębow, jak i z łachów wszesci sobie rowni.
Obleczeni bele w kęse rebaccie surdute,
A na nogu mniele skorznie po sąm pas obute.
Jech żółtawe włose bełe skrete pod mucami
A koszule, jak ciej majtcie, mniele pod wampsami.
Tech zdradzeła zaro wolno, śpiewająco mowa,
Źe reboce to są z Chałup, jinaczy Cejnowa.

Razem sedle so do koła stołu w kąmpaniji
I so bejrszu fedrowale z pucci browaryji.
Ciej ju kożdy mnioł przed sobą zejdel postawiony,
Probowale, cze dosc gęsto bejrsz je uwarzony:
Kożdy uloł ze swy szkląnci bejrszu ze trze cole,
Tak że długo piwno struga lała sę po stole.
Jeden wsod w nę strugę mając w gorę trocie kęsci,
Mocno cało gniot do drewna i sę robjeł cężci.

[ 114 ]

Ale ciej sę chcoł za chwilkę na stojączkę zerwac,
Tej sę wcole nie mog w tele ze sedzenio zerwac.
Choć swą sełę bjedok całą bjerze do pospołu,
Wstać nie może, bo mo skorznie przepsłe decht do stołu.
Drudzy widząc jego mękę skokle mu z pomocą,
Tak go cygną, że sę wszesci na łesenach pocą.
Oderwale drucha, ale duży kawał skore
Ostoł zdarty z tełu skorzni na stole u gore.
To dlo mądrech Chałupianow beło dosc dowodu,
Że do tego piwa broworz szczerze wsepoł słodu.
Taci trąnek — rzekle — jeno może wyńdz na zdrowie!
I so smacznie zapijale Helu cni senowie.

Co helsci Chałupianie w roku 1836 z czarownicą westworzale.

Tak prze zejdlach sedzą w szenku, choc sę ju cemnieje
Pijąc sobie powiodają Helu stare dzeje.
Jeden duży chłop, co głowę mnioł ju często sewą,
Taką zacząn opowiadać powiostkę prowdzewą.
Beło to — jak dobrze boczę — w roku pańscim: Tesąc
Osem set i szesc trzedzesce, prawie w żniwny mniesąc.
Tej Chałupe nasze cężcie nawiedzełe lose,
W morzu wszescie wedzinęne flądre i łosose.
Nąm zdechałe owce, kozę, umnierałe dzece,
Taci bjede nie pamniętoł dotąd nicht na swiece.
Chłopąm naszym i kobjetąm wiłe sę kołtąne,
W noce wjedno nos dusełe more i omąne.
Utropionech kobjet beła we wse cało chmara,
Jeden pyto sę drudziego. — Za co to ta kara? —

[ 115 ]

Co dzeń prawie jacie cało z Chałup wenosele,
A cy wszescy, co umarłe, zawde wieszczy bele
1 zaczęni krew wepijac z onech, co jesz żyją
Czasem z żeco wesuszele całą famniliją.
Wszescy ledze narzekale dniami i nocami
Na Cejnowkę, starą babę, z czornemi slepiami.
Kożdy mnioł ją w podejrzeniu, że te cężcie plodzie
Zczarowała na niewinne ledzeska ubodzie.
Ta wiedzała decht wszeciuchno, co le chto powiedzoł,
Bo ji szady kot to szeptoł, co za piecciem sedzoł.
Czorne gape nad ji checzą lotałe do koła,
Ani w swiątek ani piątek nie szła do koscoła.
Tej nostarszy rebok ze wse, co go zwale Jąnem,
Nogle ostoł nawiedzony kudłatym kołtąnem.
Przeszed jego doktorowac jacis pąn z daleka,
Co sę chwoleł, że weleczy kożdego człowieka.
Doktor, ciej so mnioł chorego dobrze obezdrzane
Rzek, że on od czarownice ze wse mo zadane.
Ciej to doszło do szołtesa, tej ten kozoł zaro
Zegnać razem wszescie babe, cze młodo, cze staro.
Tej położeł mądry doktor mniotłę decht przed dwierze,
Bez tę mniałe one włazec regą, jak żołmnierze.
Babe jidą na szołtestwo wszescie bez wemowci,
Kożdo przeszła bez ne dwierze, okrąm le Cejnowci,
Ta, ciej mniotłę oboczeła, chutko precz ucekła —
Kożdy poznoł, że mo sprawę z kadukami z piekła.
Zaro wszesci jak za wilciem puszczają sę za nią
I zgonioną przed doktorem stowiają waspanią.
Doktor uznoł, że judoszow w sobie mo dwanosce

[ 116 ]

I ją kozoł wszescim ze wsi łojic bez litosce.
Mowieł, że ciej mniedze nimi on czuwając stoji,
Żoden niech sę czarownice więcy ju nie boji.
Tej zaczęnie wszescy streszkę walec, że le pęko,
Jeden cijem ją okłodo, drudzi gołą ręką.
W krzyżach gnote ji przecidle, połąmale schabe,
A nobarży ją korałe ożeniałe babe.
Jedna mowi: — Te żes moje zaspiewała dzecę —
I scesniętą pięscą bije czarownicę w plece.
Drego mowi: — Te żes moją uroczeła krowę —
I sękatą szczepą rani omąńcowi głowę.
Trzeco mowi: — Te żes moją ususzeła owcę —
I ostrymi pazurami mscy sę na Cejnowce.
Poci biją, doktor mowi głosno Confiteor,
Bo on godoł po łacenie, jakbe jaci przeor.
Tej wsodzają ją do botu i wiezą na morze,
Be oboczec, cze też babsku woda szkodzec może.
Ale ona, jak ciej kaczka, pływać potrafieła,
Bo trzemała ją na wodze czarująco seła.
Po pławieniu na brzeg morzo werzucele stosa,
Gdze ji doktor narznąn nożem usze i kuńc nosa.
Chcele spolec babę za wsą, kęne je modzieła,
Ale ona od zmęczenio sama odwaleła.
Pogrzebale ją na pustym nieswięconym mniescu,
A od razu tej wszesciemu stoł sę kuńc nieszczescu.
Naszy tej do Osłanina jechale za wodę,
Abe żądać od amtmana za swuj czen nogrodę.
Chcele, żebe nąm darowoł abe na rok cińsze,
Zniżeł podatk od komninow, od głow i jesz jinsze.

[ 117 ]

Ale mniemniec jech wełajoł, uznoł jech za narow,
A do Chałup zesłoł wiele sędzow i żandarow.
Mniemce uldzi nąm nie dałe, ani podarąnku,
Le z doktorem dzewięc naszech wzęne do festąnku.
Srodze żesme sę zmortwiele, ale za trze lata
Przeszła jednak za nę babę jakos nąm zopłata.
Ju muszałe twarde serca zmniękczec jim amniołe,
Bosme do wse tej dostale darmo piękną szkołę.
W ni maszeną szkolny dzecąm mądrosc w głowe leje
I jim wjedno opowiodo nasze słowne dzeje. —
Tak so o tym i o owym godając reboce,
Przesedzele w Kamci szenku jaż do pozny noce.
A Czorlińsci i bjałeszcze słuchają z uwogą
I sę Helu dżerscim senąm wedzewic nie mogą.
A ciej potym sę do spanio układle na sztreję,
Tej jim całą noc sę smniełe wesłuchane dzeje.

Czorlińsci nie może so dobrac secy w Pucku, puszczo sę więc do Jastarni bez wodę

Skorno renne sę bez okno pokozałe zorze,
Przeszed ausknecht weniesc z jizbe jech słomianne łoże.
Wstale, pocerz swuj zmowiele, napiele sę kawe
I oboje weszle, abe skuńczec w mniesce sprawe.
Więc do Szelte wlezłe, gdze ju Muża ze secami
Stojoł, towor swuj przedając całemi kupami.
Szlachcec kozoł jemu naloc hiszpańsciego trąnku
I so sece wząn obzerać rożnego gatąnku.
Bjerze w ręce tę i drugą, ale sece wszescie
Oka mniałe mu za gęste, dobre le na mrzeżcie.

[ 118 ]

— Taciech secy — rzek — jo wcale brukować nie mogę,
Szkoda jeno za me trude i daleką drogę.
Mnie je trzeba wiele rzedszech a mocnieszech secy,
Bo niewodem łowić muszę, nim zema ulecy.
Tej mu na to odrzek Muża: — Nie bądz le w kłopoce,
Ciej te żądosz jinszech jader, ze mną jedz na boce!
Jeże chcesz le kupic, druchu, to ju będze rada —
I niewodnech u mnie jader wielgo je gromada.
Ciej mosz wolą, to jedz zaro do Jastarni ze mną,
A oboczysz, że ta droga nie będze daremną! —
Czorlińsci so kąsk pomesloł, tej rzek: — Jadę! zgoda!
Nie mąm strachu, be mnie połkła ta głęboko woda.
Więc za chwilę będę fertych, tej na bot i basta,
Lecz nopierwi muszę, druchu po cos jisc do mniasta! —

Ciej to czuła żona, rzekła: — Jedz le z nim czymprędzy!
Po co łazec chcesz na mniasto — cze cę cieszeń swędzy? —

Tej ją szlachcec wząn na stronę, szepnąn ji do ucha,
Że jesz muszy so piniędzy pożyczec od drucha:
Bo jo wierę ju na sece kąseczk mąm za mało,
Może jesz mnie cilka sztegow będze brakowało
Bo wej jo żem wiele wedoł dlo kochanech żedkow,
Mnie pożeczy pąn Wesocci, co mo wiele detkow. —

Tej mu rzekła jego Bosa: — Jo so to meslała,
Więc żem detci ucułane ze sobą zabrała. —
Sygła pod liwk i wejęna w szotorze dukote:
Wez je! — rzekła — może z głowę wyńdą cy kłopote. —
Szlachcec bjerze cężcie złoto w wecygnięte ręce
I trze raze sę wewijo z redosce na pięce.
Schowoł detci a tej żonie rzuceł sę na szyję;

[ 119 ]

— Widzę tero, że w twym sercu czułosc dlą mnie bije!
Jąnek nieroz mnie powiodoł, że te mosz na gorze
Gdzes schowany pod ustrzechą wieldzi skorb w szotorze.
Szukoł jo go, bo żem wiedzoł, że to nie je bojka,
Ale mniałas go ukrete, jakno gniozdo czojka.
Na przyodzewk go chowałaś i na cężcie czase,
A ciej widzysz chłopa w bjedze, dajesz mu szporkasę.
— Chtoż taciego be amnioła nie czceł i nie kochoł? —
Rzek Czorlinsci i z wruszenio chłop jaż sę poszlochoł.
Muża ju mnioł weprzedane wszescie swoje sece
I kobjele weprożnione wieszoł so na plece.
Weszle, abe jisc na morze, Muża stąpoł przodem,
Wnet stanęne, tam gdze dłudzi czekoł bot za lodem.
Prze nim ju sę uwijało Muże chłopow porę,
Co wkłodale na dno statku żelazne cężore,
Abe głębi sę zanurzeł i utrzemoł wogę,
Tak reboce robją zawde potem jadąc w drogę.
Szlachcec z Bosą sę żegnając czekoł do ostatku,
A ciej chcele ju odjeżdżać, usod też do statku.
Cygną z gruńtu na powrozu żelazną kotwicę
I wnet dzinie szlachcec z oczy swoji połowice.

Mniedzemorze Hel i trze kępe.

Ona poszła do koscoła, klękła przed ołtorzem
I modleła sę za chłopa, chtoren jedze morzem:
Abe jemu ju złe duche nie robjełe szkode,
Abo wiater go nie wrzuceł do głęboci wode.
Poszła tej do plebaniji, dała na zdrowascie,
Be sę ksążk dlą niego modleł o niebiescie łascie,

[ 120 ]

On bez strachu ale jachoł na kaszubsci arce
I obzeroł sę do koła, jak żołmnierz na warce. —
Bot ju płenąn na połowie drodzi srodze nogle,
Bo mu wiater od zochodu mocno dmuchoł w żogle. —
Tam gdzes dalek pędzy okręt, jeden tu, tam drudzi,
A tu z lądu cygnie w wodę zemni jęzek dłudzi.
Ten z początku je ceniusci, potym sę rozszerzo,
A na jego kuńcu widać cos, jak ciejbe wieżą.

Czorlińsci sę pyto Muże, co też to bec może?
Ten mu rzecze, że to nasze helscie mniedzemorze.
Ono mo, jak wemnierzele, sedem mnil długosce,
Ale czasem jeno szesc set krokow szerokosce.
Ono bjołe tam na kuńcu to je czub latarnie,
A tu prociem botu dziuba obie są Jastarnie:
Nasza pucko, w chtorny polsko je świątynio pańsko,
A co leży zaro obok, to Jastarnio Gdańsko.
Pierwi na tym mniescu — ale to ju czase stare —
Jacis stary jędze Jastrze skłodale ofiare;
A że to w czas wielkanocny robiele poganie,
Ztąd jastrami me zowieme Pańscie Zmortwechstanie.
Dali ksobie leży Kusfeld, za nim wej Cejnowa,
W szterech wsach nech nie uczujesz mniemniecciego słowa.
Krąm mnieszkańców mniastka, co je nazewają Helą,
Wszescy wiarę z Polokami jak i serce dzelą.
Nasze wioscie są od sebie dalek oddalone,
Le wązutcie za checzami mąme tam zogone;
Bo wnet wszetek ląd zajęty je krolewscim lasem,
To te drzewa, co sę w morze dłudzim cygną pasem.

[ 121 ]

Ale me o wieldzie grunta wcole tu nie dbąme,
Bo so w morzu pożewienio secami szukąme.
Me Helanie nie znajeme woza ani koni,
Bo nos darmo wozy wiater po falisty toni.
Nasze checze grodzą nama srodze drodzie scane,
Bo z rozbitech je okrętow mąme zbudowane.
Las wspaniały nama tworzą przed oknami maszte
I podnoszą z dumą w gorę głowe swe spiczaste.
Hel nasz to je noszczęslewszy z cały zemni kątek,
Bo chto mo tu porę botow, wieldzi mo majątek.

Szlachcec pilnie na kożduscie Muże słowo zwożoł,
Nigde tele on o Helu so nie weobrożoł. —

Bot bez morze płenie prędko z żoglem w szerz rozdętym
W ten reboce pryszczą wodę drewnem kąsk wedziętym,
Abe płotno zesztywniało barży od ulewu
I bez durcie nie puszczało pędzącego wiewu.

Tej Czorlińsci uzdrzoł w tele, cos jak ciejbe skałe,
Chtorne mniedze rowną zemnią w morze weglądałe.
Spytoł Muże, cze to skałe, cze też jeno grzępe? —
Muża odrzek: To są znane trze kaszubscie kępe:
Ta, co leży w owym kące, zowie sę Sworzewsko,
Tu kąsk bliży leży Pucko, za nią tej Oksewsko.
Bełe one przed wiekami wodą okolone,
Ale dzys są boską mocą z lądem połączone. —

Na Oksewsci kępie mnieszkoł przed downemi laty
Jacis pogąn, duńsci ksążę, możny i bogaty.
Nie wiem, cze też to je prowda, czele jeno bojka,
Ale mowią, że sę udoł do swiętego Wojka.

[ 122 ]

Przerzek, że ciej swięty z lądem złączy jego państwo,
On z caluscim swojim dworem przejmnie krzescyjaństwo.
Zaro z lądem sę złączeła kępa wieldzim cudem,
A nen ksążę doł sę okrzcec z wszescim swojim ludem.

Burzo na morzu i o jednym starym łgorzu, co mnieszkoł w Rzemnie.

Muża przerwoł, bo za Helem uzdrzoł niebo bure,
Zaro poznoł stary rebok, że to z wiatrem chmure.
Coroz w jinszą stronę wiater letci statek pędzy,
Więc westrzedny koże żodziel zluzować czymprędzy.
Ale tej sę skręceł wiater prędko od pułnoce
I w rozdęte żogla płotno dmuchnąn z cały moce.
Bot sę chyli nogle na bok, struga weń sę leje,
Od wieldziego strachu szlachcec cały decht truchleje.
Na okrętu burce sparty ledwie nie wpod w morze,
Cecho szepcąc so pocorek, wzdecho! — Retuj, Boże! —
Ale żodziel ju spuszczony... ustępują strache;
Szlachcec widzy, że le kąseczk mo zmoczane łache.
Maco sę, cze wiater muce nie zwjoł mu w bałwane;
Muca sedzy, bo pod szyją mnioł ją podwiązane.
Ale szterem Muże chłopąm wpadłe muce w falę,
Bo pod szyję jech sznurkami so nie podwiązale.
Tak płewają so po wodze one muce chłopie,
Jak na przekłod rżane kloscie, ciej sę warzą w gropie.
Bjałka, be nie wecipiałe, chutko tej przespieszo,
W doł je dusy i warząchwią w duży gropie mnieszo;
Ale ledwie jedny klosce do warząchwią noska,
To gdzeindzy znowu w gorę pnie sę grubo kloska.

[ 123 ]

Jeden stary łgorz, co mnieszkoł gdzes tam dalek w Rzemnie
A mog bodej tesąc razy lepi łgac odemnie —
Ciej kloskowe widzoł w gropie płewające casto,
Mowieł, że to: Rari nantes in gurgite vasto.
Mało widać on o kioskach mnioł weobrażenio,
Co neklepoł, wcole wama nie do zrozumnienio;
Prędzy besta kloskę zjedle, niż to wemowiele —
Taci łgorze roz na świece tu na zemni żele!

Ale mnie sę wej zarwałe mego łgorstwa nice,
A tam szlachcec na wzburzony jedze nawołnice.
Wałe pędzą bot bez żogla ku przeciwny stronie,
Prędko, jakbe rozbjegane woz cygnęne konie.
Czasem plewo na bałwanie, jak ciej na stodole,
A za chwilkę decht sę kryje w przepastliwym dole.
Fale pianą najeżone, tworząc regę długą,
Na podobę szadech smokow gonią jedna drugą.
Woł co chwilę z mocnym huciem w botu scane bije,
A jak tesąc wilków z tełu srodzi wicher wyje.

Czorlińsci czuje, jak gdańscie zwone grają i mo Kresztofa kusznąc.

Czorlińsciemu sę ze strachu gęba blado mnieni,
Jaż sę judosz zacząn kopac, co go mnioł w cieszeni.
Choć on wiedzoł, za co niebo zseło nowe kare,
Nie werzuceł go, le westchnąn do swięty Barbare:
Be od smnierce nieszczesliwy strzegła go patrąnka,
Abe jego jesz żewego oboczeła żonka.

[ 124 ]

Wjedno dali pędzą wałe statek od Jastarni
W stronę Gdańska precz ku morsci niesąc go latarni.
Ju malują sę za wodą blisko brzedzie szare,
A tam dali sę czerwieni wieżo gdańsci fare.
Prze ni widac trochę mnieszech, ceńszech wieży porę,
A tam obok sę podnosy czub biskupi gore.

Choć Czorlińsci mo na usze klapę założone,
Jednak czuje, jako głośno grają gdańscie zwone.
Be więc dobrze sę od słuchu zabezpieczec strate,
Włożeł sobie w kożde ucho spory pęczek wate.

Tej Czorlińsci ale uzdrzoł brodzącech we wodze
Gdańsciech bufkow, chtornech zawde on sę bojoł srodze.
Ciej szlachceca w dłudzim płoszczu spostrzegają w boce,
Zaczenają sę przebliżac wrzeszcząc z cały moce:
— Pujle, bratku! Te żes wierę je kawałek grofa?
Może dotąd żes nie widzoł Gdańska i Kresztofa. —
Więc Kresztofa muszysz kusznąc, nic cy nie pomoże,
Bo jinaczy będze bjada! bjada! twoji skorze.
Szlachcec werzas sę i westchnąn do swiętego Jąna,
Co go jemu na krzce świętym dale za patrąna;
Be doch kusznąc nie brukowoł brzedciego Kresztofa,
Be na bufkow złorzeczącech srogo padła sztrofa.

Tej sę wicher, jakbe cudem, ustanowieł nogle,
Zaro Muża więc rozkozoł podwińdowac żogle.
Jesz so sterem i wiosłami kąseczk pomogale,
Wnet więc bufkąm niebezpiecznym z oczy sę dostale.
Ale szlachcec morsci rejze mnioł ju po sąm posek,
Proseł, be go wesadzele na Gletkowsci piosek.

[ 125 ]

Ciej do brzegu dojechale, szlachcec rzek do Muże:
— Przewiez jadra mnie do Pucka, jutro, choc na żuże!
Stań u Szelte, tam gdze dzyso... Dobrze cy zapłacę!
Doch na morze sę nie puszczę! Niech je wezną kace!
Bot ukośnie gnoł ku Gdyni walcząc z wiatru prądem,
A Czorlińsci wząn do Pucka nazod wracac lądem.

Czorlińsci spotyko sę w oliwscim koscele z braciszciem Leonem, chtoren mu pokazuje potrete kaszubsciech ksążąt.

Do Oliwe klosztornego prosto szed koscoła,
Gdze sę klęcząc do świętego udoł archamnioła;
Be mu więcy nie szkodzełe smętcie i kaduce,
Choc żewego mo judosza zaszetego w muce.
Ciej sę modli i obzero po koscele w koło,
Czuje jacis głos, co w tele tak do niego woło:
— Pąn Czorlińsci wej sę modli klęcząc pod figurą,
A w kapuze schowanego djobła mo pod skorą! —
Patrzy, co be też za jeden rzec mog one słowa —
Przed nim stoji kwestorz Leon, braceszk z Wejerowa!
Wstoł i oddoł nisci ukłon znany so osobie
I braceszka, że jaż klasło! kusznąn w ręce obie.
Wierząc, że ju jego grzeche braceszk wszescie znaje,
Zaro jemu gołą prowdę z mucą swą wedaje.
Braceszk jeno mu pogrozeł podniesonym palcem
I mu kozoł chutko spolec mucę z nym padalcem.
Ale szlachcec rzek, że tego nigde on nie zrobi,
Bo na srogą za swe plodzie zemstę sę sposobi.
Prożno braceszk upomnino, prożno jego łaje —

[ 126 ]

Szlachcec wjedno prze swech mscewech meslach pozostaje.
Ale jednak nad grzeszniciem braceszk sę zlitowoł
I świętego mu Franceszka posek podarowoł.
Z tym sąmusek szatąn, rzecze, nie może cy szkodzec;
Na nim możesz so kożdego djobła za kark wodzec. —
Tej go zacząn oprowadzac braceszk po koscele,
W chtornym pięknech je ołtorzow i chorągwiow wiele.
Z piętnostuma mu mniechami pokozoł organe
I obraze, co koscoła ozdobjają scane.

Prze ołtorzu wieldzim wiszą tam na scanie w gorze
Na potretach klosztornego tumu fuńdatorze.
Mniedze nimi pięc kaszubsciech ksążąt wizerąncie,
Chtorni dale też na klosztor duże podarąncie.
Braceszk uczy Czorlińsciego, jacie to potrete,
Widząc, że on wstecz mo w one swoje ocze wrete.

— Czy ksążęta naszy, rzecze, za pamnięce downy
Mniele w Gdańsku nad Radunią ząmek swuj worowny.
Od samego Słepska całe beło jech Pomorze,
A le często po kaszubsku w swym godale dworze.
Nen Subisłow, co tak na nos patrzy z wesokosce,
Doł sę okrzcec w roku tesąc sto i cilkanosce.
Będąc odtąd Jezusowi nowiernieszym sługą,
Spłodzeł senow Subisłowa i dzelnego Mszczuga.

Mszczug, co wej je obleczony, jak ciej krol w sobole,
Zbjeł Rusenow na Kujowach, gdze mozgawscie pole.
Prze nim jego brat rodzony, nasz Subisłow Wtóry,
Co beł więcy do pocerza, jak do szable skory.
Obok widzysz Mszczugasena, ksęca Świętopełka,

[ 127 ]

Chtoren wsześciech mniemcow z Kaszub wegnoł do zdzebełka.
Męstwo, chytrosc i upartosc, fife ł wekręte
Jesz Kaszube do dzys po nim mają w spodku wzęte.
Jego wiecznie pamniętałe będą nasze dzece,
Bo granice Kaszub rozcyg dalek do Notece. —
Mnieszo Mszczuga je Wtorego, sena jego, słowa,
Co krolowi Łocietkowi pomog do Krakowa.
Temu żona nie zrodzeła na następcę sena,
A tu Krzyżok na Kaszube ostrzy kłe gadzena.
Be sę zatym nie dostało ksęstwo Krzyżokowi,
Więc na wieci je zapisoł polsciemu krolowi.
Polska bez to wieczne prawo do nos odebrała
I sę naszą opiekąnką i ojczezną stała. —
Szlachcec pilnie so uwożoł, co mu Leon godoł,
Rzek: — Jo o tym będę doma wszescim opowiodoł! —
Boc sę ceszę, że przed laty mniało nasze ksęstwo
Ksążąt, chtorni posodale cnotę, jak i męstwo. —

Oliwsci organista egzamninuje pana Czorlinsciego z kaszubsciego swiętego pisma.

Ju Czorlińsci chce wechodzec, boc wej długo mudzy,
Lecz w tym widzy w boczny kruchce srodze wiele ludzy.
Tam z chłopami organista egzamnin odbywoł
I jech ostro ze świętego pisma przesłuchywoł,
Chto nie umnioł odpowiedzec, trzconciem broł po skorze,
A chto umnioł, mog kalkować cały rok na chorze.
Tej sę braceszk Leon spytoł towarzesza swego,
Cze dostąpić także nie chce odznaczenio tego?

[ 128 ]

— Mogbes ostać kalkańcistow honorowym członciem,
Rzecze — ale możesz dostać onym cencim trzconciem.
Tej Czorlińsci nabroł w serce lusztu i otuche,
Zaro proseł organistę wząc go na przesłuche.
Ten mu kozo! wszescie mesle dobrze mniec skupione,
Bo on jego będze ostro broł na wszescie strone.

Tej nopierwi, be szlachceca kąseczk weprobowac.
Ze Starego testamęntu wząn egzamninowac.
— Gdze mnieszkają naszy pierszy, pyto sę, rodzyce?
Gdze je roj, co w nim wszesciego bodej je obfice? —

Szlachcec rzecze: — To pytanie stawic możesz dzecku!
Roj je w Wiecu, co sę zowie Vietzig po mniemniecku.
Boc doch stoji w jedni pieśni: — Jadąm, boży kmniecu!
Te so sedzysz, te so sedzysz u Boga we Wiecu. —
Ciej onegdy po lęborscim krejsu żem sę włoczeł,
Roj jem widzoł, doch Jadąma tamem nie oboczeł.
Pierwi mi sę bodej nieroz ledząm pokazywoł
I bez drzewa na jidącech wjedno ręką ciwoł;
Ale skorno dzys tam naszy swą stracele mowę,
Bodej nigde z gąszczu raju nie wetyko głowe. —

— Dobrze! — odrzek pąn bakalorz. — Te mosz we łbie świecę,
Ale czekej jeno, bratku, tero jo cę chwecę! —
Powiedz, jacie to przezwisko dała Święto Trujca
Jadąmowi, ciej zlepiony beł od Boga Ojca? —
— Pąn Skruszeła! — odrzek szlachcec — Prowda to rzetelno,
Bo nos tego nauczeła staro pieśń koscelno:
— Gwiozdo morzo, chtornas Pana mleciem swym kormnieła —

[ 129 ]

Tam doch stoji, że sę pierszy rodzyc zwoł Skruszeła.
Ztąd to tele dzys sę chłopom Skruszełami zowie,
Co z niech cilka mnieszko w Lesnie, Jąmnie i Parchowie.
W S’rakowicach też je porę, porę w Gowidlenie,
Porę w Cielnie, Strzebjelenie, Swinczu, Goręczenie.
Downi jeden ze Skruszełow mnieszkoł też w Stężece,
Ale ten przed rociem marnie w pryze skuńczeł żece;
On jednego dzekutnika tak wząn w swe obrote,
Że mu w piersach i pocerzach wszescie skruszeł gnote.
— Rychtyk! — mowi organista — Te jes, druchu, frantem!
Ale jes te obeznany z Nowym testamęntem?
Więc sę tero urzędowo pytąm pana brata:
Gdze sę rodzeł Jezus Chrystus, Zbawca tego świata?
Szlachcec skłonieł sę i kąseczk medytowoł w głowie,
Tej rzek: — Chrystus sę narodzeł w kaszubscim Betowie!
Boc Betowo, a Betleem to je jedno mniasto,
Le litere pomnieszałe żede, jak ciej casto. —
Organista odpowiedzą ukuńtęntowany
Pyto dali: — A gdze Chrystus beł ukrzyżowany? —
Szlachcec chutko odpowiedzoł bez medytacyji:
Za Wejrowem, na wesoci święty kalwaryji
Jesz go dzys tam pokazują na krzyżowym drzewie —
Cze on żewy, cze nie żewy, tego żoden nie wie.
Żedze jego usmniercele! Naszy tam nie bele —
Ledwie żesme wszesciech żedow za to nie zabjele! —
Dobrze! — rzecze pąn bakalorz — Jes na wszetko cętym!
Ale znosz te wse i mniasta, co są w pismnie świętym?
Jeże znajesz ewanjelje, powiedz, przejocelu —
Gdze też je tam ju wspomniane o kaszubscim Wielu?

[ 130 ]

Tego szlachcec so nie boczeł, rzecze — Mosz tu, bjesu!
— Chtożbe mesloł, że jaż sygnie z chonicciego krejsu!
Ju mu grozy organista swojim dłudzim trzconciem
Ju mu z worka dyndającym zwoni w usze zwonciem...
Ale tej mu braceszk w ucho szep, jak ciejbe spowiedź,
Jaką na no zapytanie oddać mo odpowiedz.

Tej ju szlachcec pewien sebie rzek do organiste:
— Cos o Wielu u Łekosza je ewanjeliste!
Nie wiem, w jacim to rozdzale i na jaci karce:
Wiem le tele, że tam mowa je o święty Marce.
Ciej Pąn Jezus z świętym Piotrem do Marte wstąpiele,
Tej rzek do ni: — Marto, Marto! Troszczysz sę o Wiele!
Bo we Wielu nego czasu, krotko przedeżniwy,
Grod do reszte wszescie żeta potłuk nieszczesliwy.
Tej sę nad wsą litowała sługa Jezusowa,
Zkąd też wierę napisane w pismnie one słowa;
Lecz Pąn Jezus rzek: — We Wielu wieldzi są pijoce,
Więc jim za to ni poceche nie dąm, ni pomoce. —

Zgodes! — rzecze organista — Nie jes bele mucka!
Ale wiesz te, zkąd sę wzęno mniąno mniasto Pucka?

Meslisz wierę, — rzecze szlachcec — że jem kawał woła!
— Kożdy knop ju wie, co Jezus rzek do aposztoła.
— Puc le za mną! — rzek ciej widzoł, że sę mniemca boji;
— Ztąd odebroł Puck swe mniąno, jako w pismnie stoji.
Pąn bakalorz kuńcząc wreszce wożny nen egzamen
Rzecze: — Swietnie żes sę spisoł, druchu, tero — amen!
Więc też za to zasłużonym szczecę cę honorem,

[ 131 ]

Jes noweższym mym dmuchoczem i kalkulatorem!
Pąn Czorlińsci z wielgą przejąn urząd nen pokorą
I tobaci mu na rękę wsepol mniorkę sporą —
Jaż sę od ni organisce zakrąceło w głowie —
Cichnąn... Szlachcec tej powiedzoł: — Dejże, Boże, zdrowie! —
Potym mowieł perswadując panu organisce,
Że mo jego w tym urzędze jeno mniec na lisce;
Bo nie może doch w Oliwie ostać bez czas wszetek,
Więc le czasem z tego zrobic będze mog użetek;
Ale zawde, ciej w Oliwie będze gdze przepodciem,
Chce bec jako kalkulator prze dymaniu przodciem. —
Organista mu obrozek podoł na podarek,
Co beł na nim malowany piękny — swięty Marek.

O mocny ksężniczce na oksewscim ząmku.

Tej pożegnoł sę Czorlińsci z panem bakalorzem
I ze swojim towarzeszem braceszciem kwestorzem.
Braceszk doł mu mądrą radę i pobłogosławieł,
A tej dali pąn Czorlińsci w drogę sę weprawieł,
Szed bez Copot, gdze sę szlachta kąpie w morsci wodze
Tej za Kacciem dwa kamninie uzdrzołdecht prze drodze;
Tacie duże, jakbe z gorow oderwane skałe,
Wesok z zemni wezerołe czube jech omszałe,
Szlachcec jidze do kamniniow i sę jim przezero,
Tej spostrzego dzada, co sę na jednym opiero,
Mowcesz, dziodku, zkąd sę wzęne te kamninie duże?
Dzodek rzecze: — Zaro panu szlachcecowi służę;
Powiem panu, co tu ledze o niech powiodają,

[ 132 ]

Bo są taci, co to wszetko do dzys pamniętają:

— Tam z Oksewio, gdze nen koscołna wesoci górze,
Patrzoł downi wieldzi ząmek na dalecie morze,

Ten ksężniczci w młodym wieku ciedes beł włosnoscą,
Co słenęna dalek, szerok mocą i pięknoscą.

Kożdy okręt sama z morzo dwigła so na remnię,
A w zopaskach, chocbe djobła, rznęna buch! o zemnię.

Le nie mogła na ożenek dobrac so panica,
Prociem ni beł bowiem kożdy chłop, jak rękawica.

Z tacim jeno weznie zdanie i piersconek zmnieni,
Co ją mocą przezwecęży w ceskaniu kamnieni.

Tej przejachoł w sztere konie jacis młody grofik,
Co ju downo kadukowi oddoł cerogrofik.

Z tym więc zaro swoji moce dwoje probowali —
Ona kamniń swuj cesnęna cały kawał dali.

Tej ju więcy z nim nie chcała sprawę mniec ksężniczka
I natechmniast wenekała z dwora precz paniczka.

Grof odjachoł so z kobjołką do dum w wieldzim gorzu,
Zakląn... i puł gore z ząmciem zatonęno w morzu. —

Tu sę kuńczy, mowi staruszk, moja powiesc wszetka,
Tero proszę, panie szlachcec, za mą godkę dętka. —
Ale szlachcec sę wemowieł, że dzys nie mo drobnech,
A ju wiele darmo słuchoł powiostkow podobnech.
Rzek i poszed sobie dali, a dzad za nim woło:
— Jo żem mesloł że to bogocz, a to łata goło. —


[ 133 ]
Bębnem zwoływają na szołtestwo i pomniątka po krolu Sobjescim.

Szlachcec prosto bjeg ku Gdyni kole morzo brzegu
I beł nego dnia w oksewsci karczmnie na noclegu.
Ztamtąd, wjedno webjerając sobie drodzie proste,
Dali szed na Mechelinkę, Pierwoszeno, Moste.
Z Osłanina do Rzucewa jidąc so spokojnie,
Czuł, że bębnią gdzes niedalek, rychtyk jak na wojnie,
Więc on w nodzie! boc pamniętoł bitwę pod Oseciem,
Ale, ciej ju kawał ubjeg, spotkoł sę z człowieciem.
Ten go pyto: — Co tak lecysz? Wierę sę gdze poli?
Nie! rzek, ale czujle! bębnią, że jaż w uszach boli.
Człowiekowi jaż od smniechu posek pęk na brzuchu;
— Więc sę bojisz, bes od bębna nie utraceł słuchu?
Cze te nie wiesz, co w Smolenie tero westworzają?
Tam doch ledzy na szołtestwo bębnem zwoływają!
Wierę żes u pani matci chowoł sę za piecem,
A jes w płoszczu, jakbes sobie jacim beł szlachcecem!
Czorlińsciemu sę od wstydu zapolełe leca,
Boc wej srodze brzedko plama padła na szlachceca.
Uspokojeł sę i w chwilkę przeszed do Rzucewa,
Gdze beł ogrod, w chtornym widzoł duże, stare drzewa,
Tam mu ledze powiodale, że ju downo srodze
Piersze drzewa krol Sobjesci sadzeł w nym ogrodze;
Ten beł pierwi na ciszewscim ząmku kaszteląnem,
Jego w Polsce i Kaszubach zwale Trzecym Jąnem.
Ciej Kaszube mu pomogłe z Wiednia wegnać Turka,
Tej szlachcecem za to zrobjeł niejednego gburka.
Więc że Jąn beł tacim dobrym królem dlą norodu,
Za to szlachcec batożesko urznąn so z ogrodu.

[ 134 ]
Czorlińsci kupuje sece w Pucku i jedze do dum.

Żoden pana tero w rejze nie spotkoł przepodek,
Blisko Pucka uzdrzoł Bosę, co mu szła na przodek;
Bo ji Muża, co ju znowu przejachoł z jadrami,
Mowieł, że mąż wrocy nazod włosnemi nogami.
Nie robjeła mu werzutow, boc sę doch ceszeła,
Że go abe jesz żewego z morzo oboczeła.
Bełbes może ju spoczywoł, rzekła w mokrym grobie,
Ale Pąn Bog na mą prośbę jesz darowoł tobie.
Bo ciejs jachoł z Helanami rozburzonym morzem,
Jo za cebie sę modlełam klęcząc przed ołtorzem:
Abe tobie ju złe duche nie robjełe szkode,
Abo wiater cę nie wrzuceł do głęboci wode.
Tej jesz ksędzu proboszczowi dałam na zdrowascie,
Be dlo cebie proseł Boga o niebjescie łaście. —

— Jak szczeslewy, komu tako żyje połowieca! —
Rzek Czorlińsci i upuskoł bjałce oba leca.
Tej powiedzoł swoji żonie z pewną w sercu pechą;
Do jaciego on w Oliwie przepuszczony cechu;
Przed chmielnińscim ju nie zdjymnie muce organistą,
Bo noweższym je oliwscim kalkul... kalkańcistą.
Bjałka mniała z tego wielgą radosc i ucechę.
Rada be go dzys jesz widzec depcącego mnieche.

W Pucku prosto szle do Szelte, gdze ju Muża czekoł,
Więc Czorlińsci z kupnem secy więcy nie odwlekoł.

Jemu sę mest nie podoboł towor bele jaci,
Ale sece tą ju razą padłe mu do smaci.

[ 135 ]

Bełe, jaciech sobie żeczeł, gęste jak i rzodcie,
Rzodciech webroł so na leszcze, gęstech tej na płotcie.
Na koszorcie i do matni trwalsze webroł sydła,
A tej słabszech i kąsk tańszech wząn na oba skrzydła.
Zacząn mnierzec je na sążnie. — Nicht be nie uwierzeł,
Że jaż dzesęc kopow sążni rebok so namnierzeł!
Ciej jesz zabroł pęk powrozow, tej za niewod wszetek
Mnioł zapłacec złotech tesąc i jesz jeden detek.
Wejta, wiele to rebaccie kosztują potrzebe!
Nie ma więc sę co dzewowac, że są drodzie rebe. —
Pąn Czorlińsci, ciej mnioł płacec taką dużą sąmę,
Rzek do Muże: — Jesz opuscysz, bratku, me sę znąme!
Muża na to: — Nie! nie mogę nic opuscec, chłopie!
Bo w tech jadrach srodze drodzie ruscie są konopie. —
Tej Czorlińsko ale sama w hęńdel sę wmnieszała
I przenąmni nego dętka jesz utargowała.
Chłop ji zbliżeł sę do Muże, gorsc mu podoł prawą,
Trzecy przecąn rycht trze raze i beł kuńc ze sprawą.

Szlachcec płacąc robjeł mninę, jak kot do masląnci,
Wierę grubo muszoł sygnąc ze szporkase żonci!
Żol mu beło tele detkow, wjedno wzdechoł: — Szkoda!
A jesz muszoł kupie litkup, bo ju tako moda.
Kupieł, abe nowe sece mu przyniesłe szczesce,
Halbę wina, co kosztuje fynigow trzedzesce.
Ciej Czorlińsko nego wina cieliszk w gębę wzęna,
Tej sę po nim jaż trze raze słodko obliznęna.

Ciej ne sece pakowale na woz puccie draszcie,
Rzekle, że sę zmniescy wszetko, boc to jeno fraszcie!
Ale choc ju woz czubaty, jesz tam leży forka,

[ 136 ]

Muszołso więc szlachcec nając mnieszczańsciego gburka
Ten zajachoł wnet przed Szeltę w piękną brunech porę,
Zabroł resztę, ale muszoł woz wząc na rozworę,
Tej chcoł szlachcec, be strzedz secy, jechac z tą furmąnką,
A na drudzi mniele jechac sąsod z jego żonką.
Ale jednak nie dowierzoł panu Leszczyńsciemu,
Bojoł sę, be czasem w drodze nie zwiod żone jemu.
Więc go proseł, be mu oddoł woz razem z koniami,
A tej czuwoł sąm na drudzi forze nad secami.
Sąsod, wiedząc, o co chodzy, słuchoł ny nąmowe,
A za chwilę beło wszetko w drogę ju gotowe.
Jesz Czorlińsci po kołocze skoczeł do Mazurci,
A tej chyże wroceł nazod do czubaty forci.
Porwoł leccie, zacąn konie, głośno trzas batodziem
I odjachoł sobie z Pucka do dum z Panem Bodziem.

Czorlińsci chwyto djobła i przedaje go za małpę.

Szlachcec pędzy wjedno drybczą, że sę konie pocą,
Be przejechac prędzy do dum precz le jedze nocą.
Jeże drzemnie, zaro budzy Czorlińsko szlachceca,
Boc doch wie, że ji Mareszka z płaczem czeko ceca,
Bez przepodku sztere mnile mniele ju zrobjone,
Alec mnile na Kaszubach mają jesz ogone.
Jasny mniesąc sę w zęblewscim przeglądywoł błocę,
Ciej Czorlińsci tam przejeżdżoł prawie o pułnoce.
Tu obojga serca nogle wielgo cesnie trwoga,
Bo bez gęstą chojnę wjedno jech prowadzy droga.

[ 137 ]

Spostrzegają — rety! rety! — jak na suchy chujce
Żyd Czarownik wisy, co go powiesele zbujce!
Jęzek długo wecygnięty, włose najeżone,
Wesok bujo so w powietrzu w tę i ową stronę.
Czorlińsci sę mocno werzas, bjałka jesz kąsk barży,
Cos taciego nie widzele, jak jeno są starzy. —

Naroz rojic sę zaczyno od djobłow w gęszczenie...
Szlachcec pędzy, bo go gonią, bez pnie i korzenie.
Djobłe ale precz za wozem weprowiają hece —
Czują w tele przerazliwe reczenie i wece.
— Stujta! — Wa nie uceczeta! — Dostanieme waju!
Jaż sę z trzosciem łamnią drzewa po przeklętym gaju.
Wjedno krzeżem sę żegnają, wjedno pocerz szepcą,
A tu djobłe ju za nimi decht za wozem depcą!

Wreszce jednak wejechale z chojne na otwarte,
Więc meslele, że jim tero poku dadzą czarte.
Ale ledwie z werzasnięco kąsk do sebie przeszłe —
Tej Czorlińsci uzdrzoł djobła, co sedzoł na deszle!
Skoko z woza polecając sę opiece Pańsci †††
I zakłodo djobłu na kark posek franciszkańsci.
Djobeł szarpie sę jak cierda, ciej je na powrozu,
Ale on go za kłonicę wiąże so do wozu.

Beł to djobeł srodze stary, więc ju beł gomoły,
Ogon dłudzi wlok za sobą, ale często goły.
Czorny beł, jak ciej komniniorz, bodej nie mnioł medła,
A poznokce noseł dłudzie, jak sodlarscie szedła.
Wierę to beł nobjednieszy z piecielnech bankrutów,
Bo beł judosz często nadzi, bez łachów i butów.
Jednę jeno mnioł człowieczą, drugą końską nogę,

[ 138 ]

A kulawy szed nieborok bez caluską drogę.
Pąn Czorlińsci, ciej do Kartuz przewłok nę bestyją.
Zaro sobie z nim zajachoł przed menażeryją
I go przedoł tam za małpę z ząmorsciego kraju —
A to djobeł beł kaszubsci z zęblewsciego gaju!

Srogo zemsta i powrot do Chmnielna.

Potym stanąn szlachcec z wozem przed czopniciem Szmulem,
Co to jego obdarowoł nym piecielnym mulem.
Sygnąn w cieszeń i kapuzę wejąn z ni przeklętą,
A tej chutko wszed do lode z pięscą zacesniętą.
Szmul so prawie przed zwiercadłem włose czesoł w brodze,
Mesląc sobie, gdze Czorlińsci błądzy dzys po drodze,
Ciej z przeklętą mucą uzdrzoł Czorlińsciego w progu,
Ledwie żyd mog z werzasnięco trzymac sę na nogu...
Woło: — Waj mir?! Woo powrocel? — A mo w muce jabel? —
— Hat em doch nich dem pakulnik? — Wierę won go zabjel?! —
— Jo cy dąm tu zaro jabel, te piecielny łeku! —
Rzek Czorlińsci ju kapuzę mając na poszeku...
Bez cę w pryze mnie trzemale conowsci pogonie!
Bez cę padłe mnie dwa konie, bez cęm straceł sanie!
Bez cę zdzinąn mnie w jezerze Bartek muj kochany!
Bez cę wisy żyd Czarownik cężko ukorany!
Bez cę sąmem ledwie marnie nie utonąn w morzu!
Bez cę djobłe mnie goniełe! — Mosz za to rakorzu!

[ 139 ]

Rzek Czorlińsci i kapuzę z tym, co w ni sedzało,
Szmergnąn w niego, że żedzesko trze jaż kozłe dało!
Zatrzas dwierze, boc za swoje zemsceł sę ju srodze,
Czuł le, że sę wiele wrzosku narobjeło w lodze! —

Ruszeł dali jesz od gorzu mając seną munią,
Wnet prze grodze Świętopełka stanąn nad Radunią.
Ciej z daleka tam na górze uzdrzoł ju swuj dworek,
Tej przelecoł mu na przodek pies, co zwoł sę borek.
Ten mnioł ogon często kęsy, usze mnioł kudłate,
A na skórę jakbe żółte chto mu przeszeł łate.
Bjegnie, jakbe zajka gonieł, skoko na woz chyże
I redosnie, skomląc panu nos i gębę liże.

Drudzi, co na przodek weszed, beł to mały Jąnek,
Bjegnie w skok, choc jesz na plecach szkolny mo ładąnek.
Stają, bjerzą senka na woz, knapsko popłakuje,
A Czorlińsci Jąnka na klin sodzo i całuje.
Objąn tatkę jedną ręką a naneczkę drugą
I sę pieszczeł z rodzycami senek chwilę długą.
Szuko tatce po cieszeniach, cze nie mo kołoczy,
Naloz — i sę nimi smacznie ju na wozu roczy.

Powitale jech przed checzą swoji słudzie wszesci,
Tej oboje bjegną chutko zazdrzec do Mareszci.
Ojc beł pierszy prze kolebce, córkę wząn na ręce,
Popiastowoł ją po jizbie, tej ją podoł nance.
Matka tuli ją do pierse, całuje żeczliwie,
A Mareszka pod sznurówką szuko niecerpliwie.

Dzewka w kuchni ju dlo państwa szekuje pańtuche,
A do jizbe sę schodzają wszescie ze wse druche

[ 140 ]

I cekawie Czorlińsciego obstępują kołem —
On jim wszetko opowiedzoł, co jo wąm zełgołem.
Jeże chceta wiedzec, w jacim powiodoł porządku,
To jesz roz so przeczetajta łgorstwo me z początku.
Wszescy srodze sę dzewiele zełganym przegodąm
A tej poszle łgorstwo dali opowiadać do dum.

Jaciego nowemi secami ułowiele suma i jak Czorlinsci ostoł burmnistrzem w Betowie.

Drugo fora też szczeslewie z Pucka wnet stanęna.
Więc sę zaro kole secy robota zaczęna.
Trze dni w Chmnielnie spoczywałe widłe jak i cepe,
Bo kleszczkami szele chłopi Czorlińsciego klepe.
Gormnistrz wzeroł jim na ręce, więc szło szece sporo,
Wreszce niewod ju gotowy wiezą na jezoro.
Rąbją w lodzę duże dure, nopierwi zakłodnią,
A tej kawał dali drugą, co ją zwią wechodnią.
Wiążą wiechce do powrozow, be nie tar po gruńce,
A tej chochle przewiązują tam, gdze skrzydłow kuńce.
Potym niewod zaklodają na głęboci wodze,
Ręce tłuką so o plece, bo je zemno srodze.
Tej do koła toni rąbją przeręble czymprędzy,
Kożdy rąbca swoją chochlę widłą dali pędzy.
Ciej do toni ju wechodny przenekale przode,
Tej zaczęni oba skrzydła cygnąc razem z wode.
Szlachcec, nogląc do pospiechu, bujo so w kożuchu,
Że wepadnie dobrze tonio, ju sę ceszy w duchu.
Knope, co chcą kulac rebe, przeszkodzają chłopom,
Więc co chwila swym koszorcim suchą daje knopom.

[ 141 ]

Wjedno woło: — Le cygnijta! cygnijta, reboce!
Oboczyma, co będzema mniała z naszy proce! —
Doch na skrzydłach sę nie trzepie ani jedna reba.
Mesli so: — Cze mnie do reszte opuscełe nieba?
Chłope cygną, że le sapią, doch jidze pomału,
Mówią: — Wierę z djachła wiele w matni będze kału!
Szlachcec trostu jim dodaje: — Szarpta le rękuma!
Może gdze tam mniec będzeme ułowione suma. —
Ju sę matnio pokazuje: — Wejle! wejle! wejle!
Decht senego z czorną brodą żeda w ni uzdrzele.
Zaro poznoł pąn Czorlińsci, że to trup je Szmula,
Tak sę werzas, że od potu zmokła mu koszula.
— To je sprawe ze żedami wejta dor ostatni!
Zaro chłope wezta żeda i werzucta z matni! —
Ale tej sę zacząn łąmac lod z okropnym trzosciem,
Wszesci, be sę nie zarwale, poucekle z wrzosciem.
A Czorlińsci, jak ciej dzeci, pędzeł wjedno przodem —
Cały niewod, razem z żedem zdzinąn gdzes pod lodem.
Czorlińsciemu sę potemu pomnieszało w głowie,
A tej mniemce go zrobjele burmnistrzem w Betowie.

Kara winowajcę i na ostatku odzin.

Jesz wąm tero zełgać muszę, choc drży na mnie skora.
Jak sę z Kartuz Szmul nieboszczek dostoł do jezora.
Ciej Czorlińsci mocno w żeda ną kapuzą szmergnąn,
Tej sę zaro mul piecielny na wiechrz z ni przedzierzgnąn.
Z niego zaro sę welęgłe mulow mnilijąne,
Te wnet jemu wszetek towor mniałe pogrezone.
Widząc, jacie jego czarę wedałe owoce,

[ 142 ]

Poszed, skoczeł do przeręble na kartuscim błoce.
Smętek, skorno z gor szymbarsciech uzdrzoł, co sę dzeje,
Pędzy prędko ku Kartuząm, jaż sę wiater grzeje.
I przelecoł do przeręble prawie w samą porę,
Zabroł czorną duszę i z nią gnoł na Łesą gorę.
Ale cało żeda dali płenęno pod lodem,
Jaż tak weszło do kanołu tam pod zemni spodem.
Ten sę cygnie pod górami obrosłemi borem
I sę wreszce łączy z bjołym chmnielnińsciem jezorem.
W taci sposob Szmul sę dostoł w Czorlińsciego sece —
Bjedok nie mnioł snac spokoju i na tamtym swiece.
Ale tero wama, druche, łgac nie mogę dłuży,
Bo widzyta, że ju mocno ze łba mnie sę kurzy;
A ciej be mnie decht do reszte łeb polecoł z dymem,
To be kuniec beł na zawde z łganiem jak i rymem.




This work is in the public domain in the United States because it was in the public domain in its home country as of 1 January 1996, and was never published in the US prior to that date.


The author died in 1902, so this work is also in the public domain in countries and areas where the copyright term is the author's life plus 100 years or less. This work may also be in the public domain in countries and areas with longer native copyright terms that apply the rule of the shorter term to foreign works.

Public domainPublic domainfalsefalse