Page:Jarosz Derdowski - O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł.djvu/125

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

— 107 —

Bo le próżnym tu godaniem czas mudzeme. —
Tej ukochoł pąn swą żonkę, że tak jemu żeczy,
I po jizbie zacząn szukać wszesciech swojech rzeczy.
Bełbe sę jesz rod pożegnoł z weselną gromadą,
Ale ta so ju do karczme poszła precz z bjesadą.
Więc wząn płoszcz, a tej na woze usod prze swy żonie
I poleceł sąsadowi gnac do Pucka konie.
Końską derą so owinąn włose i łesenę,
Bo kapuze nie chcoł wsadzec, bojąc sę gadzene.
Tej Leszczyńsci sę przeżegnoł, batodziem wewinąn,
Woz po drodze zaturkotoł i wnet ze wse zdzinąn.

Dzeko swenia i przejozd do kaszebsci stolice.

Wnet ju bele w srodze gęstym lese prze Starzenie,
W chtornym jesz sę żołędzami kormnią dżecie swenie.
Szlachcec nigde jesz nie widzoł na swe ocze dzeka,
Więc ciej uzdrzoł cos szadego na drodze z daleka —
Mesląc, że to dzeko swenia, woło: — Lutcie! lutcie!
Ale sąsod rzek: — To gwnesno je stworzenie ludzcie!
— Muszoł bem jo cheba więcy w głowie oczy nie mniec,
Mnie sę zdaje, że to będze jaci kęsy mniemniec. —
Szlachcec na to, kręcąc głową: — Ale gdzeż tam! To je
Zwierz wierutny, boc doch szperow więcy mo, jak dwoje.
Tej Leszczyńsci sę stosowi lepi jesz przezero:
— Trze mo! — rzecze, bo omąniec cijem sę podpiero.
Ciej ju bieży są kawałek, widzą zamniast dzeka
Jidącego z fefką w gębie brodatego człeka.