— 123 —
Jeden stary łgorz, co mnieszkoł gdzes tam dalek w Rzemnie
A mog bodej tesąc razy lepi łgac odemnie —
Ciej kloskowe widzoł w gropie płewające casto,
Mowieł, że to: Rari nantes in gurgite vasto.
Mało widać on o kioskach mnioł weobrażenio,
Co neklepoł, wcole wama nie do zrozumnienio;
Prędzy besta kloskę zjedle, niż to wemowiele —
Taci łgorze roz na świece tu na zemni żele!
Ale mnie sę wej zarwałe mego łgorstwa nice,
A tam szlachcec na wzburzony jedze nawołnice.
Wałe pędzą bot bez żogla ku przeciwny stronie,
Prędko, jakbe rozbjegane woz cygnęne konie.
Czasem plewo na bałwanie, jak ciej na stodole,
A za chwilkę decht sę kryje w przepastliwym dole.
Fale pianą najeżone, tworząc regę długą,
Na podobę szadech smokow gonią jedna drugą.
Woł co chwilę z mocnym huciem w botu scane bije,
A jak tesąc wilków z tełu srodzi wicher wyje.
Czorlińsciemu sę ze strachu gęba blado mnieni,
Jaż sę judosz zacząn kopac, co go mnioł w cieszeni.
Choć on wiedzoł, za co niebo zseło nowe kare,
Nie werzuceł go, le westchnąn do swięty Barbare:
Be od smnierce nieszczesliwy strzegła go patrąnka,
Abe jego jesz żewego oboczeła żonka.