Wanda (Krasiński, 1912)

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Wanda
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Download as: Download as ePub Download as PDF Download as MOBI
Cały tom VI
Download as: Pobierz Cały tom VI jako ePub Pobierz Cały tom VI jako PDF Pobierz Cały tom VI jako MOBI
Indeks stron
[ 130 ]
WANDA.
(FRAGMENT).
────────

 Wanda leży w naszej ziemi,
bo nie chciała Niemca.

PIERWSZA CZĘŚĆ.
I.
Sala w zaniku Rytygiera — przy pochodniach siedzą rycerze u stołu. Jeden Rytygier tylko leży. Biskup na prawicy Rytygiera. Wokoło koniuszowie, giermki, minstrele.
RYTYGIER.

 Przynieś mi czaszkę Hakona, oprawną w stal, złoto i miedź, pić z niej będę dzisiaj zdrowie twoje, święty Biskupie, zawdzięczając ci, żeś raczył zamek ten nawiedzić i zasiąść do naszej biesiady! Kto z was tymczasem uderzy w struny? Kto opowie zgon siostry mojej i, jakom wgniótł w piasek, zagrzebał pod kopcem trupów ciało wroga Hakona?... Do barty! do barty!

(Wstają rycerze).
PIERWSZY RYCERZ.

 Ja.

DRUGI RYCERZ.

 Nie ty, nie ty. Ja, książę!

HAGEN.
 Ja byłem przy boku twoim tej nocy. Obryzg krwi z piersi Hakona oczy mi zaćmił, kiedyś uderzał! [ 131 ]
RYTYGIER.

 Prawdę mówisz, Hagenie, głos twój mnie miłym będzie; podajcie mu harfę!

(Przynosi giermek czaszkę).
Zdrowie, ojcze Biskupie!

Zdrowie Kościoła, Cesarza i Rzymu!

BISKUP.

 Amen.

HAGEN.

 Trzej posłowie króla Danów[1], chytrego jak morze, stanęli w progach wodza mężów — ojca Rytygiera i pięknej Gudruny. „Hakon, pan wysp i morskich wybrzeży, słyszał — rzekli — o czarnobrewej Gudrunie. Ona śliczna nad ślicznemi — on zamożny nad zamożnymi. Oto kosztowne, bursztynowe przynosim jej dary; niech dziewica dom opuści, niechaj pójdzie za nami, swatami!“ Król przyjął ich mile, trzy dni jedli i pili razem, a czwartego powierzył im córkę.
 Hakon, czekając na oblubienicę, przechadzał się po żwirze morskiego brzegu, a gdy ze statku wysiadła, on rzekł do niej wśród syczących wiatrów: „Gudruno, powiedz mi, gdzie leży sławny skarb ojca twego i brata, potem będziesz żoną Hakona!“ Lecz dziewica spojrzała nań z pogardą: „Królu wiarołomny, prędzej morze wypowie ci przepaści swoje. Jam córka Sigmunda, wodza bohatyrów!“
 Zatoczył się Hakon wściekłym zdjęty gniewem: „Każę cię związać i rzucić pod kopyta klaczy dzikich na dziedzińcu pałacu mojego!“ A ona mu rzekła: „Stary!“
 Król odszedł i zgromadził srogich wojowników, potem stanął z nimi na krużganku — związana Gurdruna u stóp ich leżała.
[ 132 ] Przybiegły trzy klacze, jak trzy wichry morskie, i stanęły, zadrżały, zdeptać jej nie mogły — ona tak piękną była!
 Król trzem posłom wsiąść każę, posłom, co przywiedli Gndrunę — pierwszy skoczył oklep sławny jeździec Eryk, drugi za nim rudobrody Hargaz i trzeci ponury Levenskiold[2] o długim dzirycie.
 Znów od bram dziedzińca puścili się razem i przybiegli, jak trzy wichry morskie, i przeszli, tratując po śnieżnej Gudrunie.
 Wszyscy, co tam stali, wrzasnęli, śmiejąc się z ojca i brata Gudruny, a u stóp Hakona kałuża krwi była i kosy rozplecione pływały w niej czarne.

CHÓR.

 O biedna, biedna!

RYTYGIER.

 Zemszczona. Dalej, Hagenie!

HAGEN.

 Zorza północna buchała po niebie, kiedyśmy na lodzie siadali w milczeniu. Dwudziestu nas było i koń Rytygiera był z nami, koń Snafner, czarny cały, z nastrzępioną grzywą, z iskrzącym u siodła toporem. Trzy słońca i trzy księżyce chmurami powlekła nam burza, ale wicher nam sprzyjał i wył w stronę Hakona, jak psy dniem przed śmiercią pana. Rankiem dnia czwartego wyspa Danów ukazała się nam!
 Przed blizkim brzegiem nie dotrzymał na pokładzie pan wasalów, Rytygier o niechybnem cięciu. Skoczył na konia i konia rzucił z sobą w fale, my wszyscy za nim, stąd, zowąd, wokoło płyniem, wytężając ramiona i podnosząc karki — okręt nasz za nami rozbijają skały!
 Hakon w pałacu, otoczon rycerstwem, pił i szydził z zabitej Gudruny. Usłyszał tętent Snafnera, pił dalej i rzekł: „Szczęśliwym, szczęśliwym. Dziś [ 133 ]książe Rytygier przybywa mi w goście; spętam go łuku cięciwą i strącę w podziemne lochy wężom na pokarm.“
 W pałacu walą się stoły, palą się kobierce, puhary toczą się we krwi, z jękiem bohaterów odlatują dusze. Rytygier, syn Sigmunda, woła: „Szczęśliwym, szczęśliwym, Hakonie, bo dłonie ci obie uciąłem i rzucam w ogień twój domowy; szczęśliwym, że teraz mieczom długim przebijam ci piersi, a tobie, Eryku, niech służy ta strzała, tobie, Lovenskiold, puginał mój w sercu zostawiam na wieki — Hargaz, deptam po tobie na pamiątkę Gudruny!“
 I na stosach ciał, na gruzach i zgliszczach, przy bladem księżycu dzieliliśmy łupy. Rytygier nam wszystkie odstąpił. Wziął tylko sobie głowę króla Hakona i wrócił do domu.

CHÓR.

 Niech żyje Rytygier, pan śmiertelnego cięcia!

RYTYGIER.

 Dzięki wam, moi. Teraz, Hagenie, odwilż usta w czarze pośmiertnej wroga i ten łańcuch zloty schwyć w powietrzu!

(Rzuca mu łańcuch).

 Co za chrapliwe dźwięki — czy słyszycie?

HAGEN.

 Na takim rogu dąć musi upiór myśliwiec[3], kiedy nocą przelatuje bory.

(Wchodzi wódz straży).
RYTYGIER.

 Co słychać?

WÓDZ STRAŻY.

 Rycerz nieznajomy stoi u bramy zamkowej z nielicznym pocztem, o ile się nam wydało przy świetle latarni, — na hełmie smok obrzydliwy a twarz jego [ 134 ]z za przyłbicy pali się węglami dwoma. Czy go wpuścić, książę i panie mój?

RYTYGIER.

 Niech wejdzie, niech zasiędzie do biesiady mężów.

(Wódz straży wychodzi).
BISKUP.

 Zważ, synu, noc bardzo czarna, w takowych nocach nieraz warowne zamki widziałem zdobywane zdradą — a wiem, że w tych okolicach teraz błąka się pełno dzikich barbarzyńców, nieochrzconych Lachów. Strzeżcie się zdrady!

RYTYGIER.

 Nie lękam się nikogo.

BISKUP.

 I ja też prócz Jezusa Chrystusa nie lękam się nikogo. Radę tylko roztropną ci dałem.

CHÓR.

 Niechaj lis się zjawi, tu jest lwów czterdziestu!

(Każdy rycerz dobywa puginału i kładzie go na stole).
BISKUP (dobywając puginału z pod szaty i kładąc go na stole).

 Amen.

(Hamder wchodzi).
RYTYGIER.

 Czyś chrześcijanin, czyś poganin?

HAMDER.

 Wyznaję Chrystusa.

RYTYGIER.

 Jakiegoż rodu witam w tobie gościa? Nie wiem, na jakiem posadzić cię miejscu.

HAMDER.
 Na miejscu bohatyrów, a ród mój książęcy. [ 135 ]
HAMDER.

 Imię?

RYTYGIER.

Hamder, od dni już wielu, nie wiem, na jak długo jeszcze.

RYTYGIER.

 A twarz twoja?

HAMDER (podnosząc przyłbicę).

 Masz ją!

CHÓR.

 Jezus, Marya!

RYTYGIER.

 Siadaj przy mnie! Wina, miodu, mięsiwa! Przynieść roztruhan ojca mojego — choćbyś był złym duchem, ścisnę ci rękę.

HAMDER.

 Spróbuj, czyja silniejsza!

RYTYGIER.

 Bramy zamków, kute żelazem, pękają, kiedy w nie uderzę. Ha! i od twojej dłoni wylecą — spróbujmy raz jeszcze!

HAMDER.

 A co?

RYTYGIER.

 Równi jesteśmy. Pierwszy raz śmiertelny człowiek dotrzymał mi w sile. Od tej chwili tyś bratem moim!

HAMDER.

Zgoda, bo oddawna tej chwili pragnąłem. Tak! Pragnąłem jej, od kiedy chwała twoich przewalczonych bojów opadła mnie zewsząd. Szczęśliwy Rytygierze! Gdziekolwiek szedłem, mówili o tobie pany, niewiasty, śpiewaki, rycerze, a dziś, gdym stanął u mostu zwodzonego, nim zatrąbiłem, doszły mnie [ 136 ]odgłosy wrzawy zamkowej — wszak wy śpiewali o czarnobrewej Gudrunie?

RYTYGIER.

 Poznałeś pieśń — czyś kiedy pierwej ją słyszał?

HAMDER.

 O! wiele pieśni słyszałem i rozmów wiele. Włosy od nich mi nie pobielały, ale za to twarz mi wyschła, jak u tych, co nasłuchali się przez życie całe, a teraz nic już nie słyszą!
 Wszak prawda, lica moje podobne do czaszki, z której pijesz? Ale ja nie Hakon, ja brat, ja przyjaciel Rytygiera.

RYTYGIER.

 Owszem, ja twarz twoją lubię; taką mieli niegdyś w Walhalli[4] towarzysze Odyna. Zostań w zamku moim, Hamderze! Będziemy razem ścigać niedźwiedzie na łowach, razem chrzcić pogan, lub dumne bić chrześcijańskie pany.

HAMDER.

 Zgoda! O, znam nieprzejrzane morza traw i zbóż i bory, głucho szumiące, wielkie bory sosien. Tam przechadzają się tury i żubry koło świątyń bogów starych, a na równinach lud czeka objawienia bohatyrów, by się im poddać.
 Szlachetne rycerze! Widzę migi, słyszę szepty wasze, ale ja na pozór tylko chudy, niezdrowy, umarły; kiedy przyjdzie pora, poznacie mnie lepiej — waszemu panu zwycięstwo i sławę, wam skarby i hoże dziewoje rozdam może kiedyś. I wy też na harfie wtedy zabrząkniecie o mnie.

 A Tobie, księże Biskupie, tysiąc karków nagnę do chrzcielnicy. Będziesz musiał stanąć ty i kapłani twoi nad rzeką szeroką, bo w kościele nie zmieszczą się przygnane trzody — dary moje! Ja wiem! księże Biskupie, że i ty będziesz mnie kochał. [ 137 ]
RYTYGIER.

 Nieraz śniło mi się o takiej nietkniętej ziemicy. Ten, który mi ją zwiastuje, ze wszystkich u mnie jest najlepszy ludzi. Hamder, zamieńmy się na oręże! Weź miecz Rytygiera! Tę rękojeść wykuł mi Horwat Niger, najsławniejszy złotnik wśród plemion saksońskich, a sześciu wodzów, z koni zwalonych, kopią do ziemi przybitych, dałem mu na nią od piersi łańcuchy.

HAGEN (do Biskupa).

 Taką klingę cudzoziemcowi!

HAMDER.
 Tę szablę sam Papież błogosławił w Rzymie niech ci służy, bracie!
BISKUP.

 Wracasz z Rzymu?

RYTYGIER.

 Byłeś w Rzymie?

HAMDER.

 Gdzież ja nie byłem? Mowy wszystkich ludów drzemią w głowie mojej; kiedy mi potrzeba, budzę jaką z nich. Naprzemian lądy i wody schodziły mi z drogi, jak znużone straże. Ja jeden szedłem nieznużony dalej. Ile barw na niebie dzieli jasność południa od ciemności nocy, tyle barw na ciałach ludzkich widziałem i znałem wreszcie takich, którzy jak noc czarni.

RYTYGIER.

 Wina, wina jeszcze! Bierz, gościu mój, pij, jedz i opowiadaj dzieje dni twoich, bo kiedy mówisz, rozwidnia mi się w oczach!

CHÓR.
 O, mów, prosimy cię, gościu, niech noc przeleci na słowach twoich! [ 138 ]
HAMDER.

 Noc — nie, o, nie, połowa nocy do mnie należy, rycerze. Ślubem strasznym związałem się niegdyś i sam jeden być muszę, kiedy gwiazdom na niebie mdło być zaczyna. Ale jeszcze czas, jeszcze mówić mogę — kiedy umilknę, wyjdziecie wszyscy, a ja modlić się zacznę. Czy obiecujecie?

RYTYGIER.

 Co tylko zażądasz, czynić będą w zamku moim.

HAMDER.

 Dzięki ci, królewski Rytygierze. Teraz, przyjaciele, powiedzcie mi, skąd zacząć? W pamięci mojej zmartwychwstają widziane strony, oglądane twarze, stoczone walki, i cisną się tłumem, jak w dzień sądu umarli. Kogoż zatrzymam? Któremuż z nich ścisnę skrzepłą rękę? Oni przechodzą, mijają — a wy chcecie powieści. Ah, dajcie mi harfę!

CHÓR.

 Nie spojrzał, tknął tylko, a rozpłakały się struny.

HAMDER.

 Na smutną pieśń się zanosi — spróbuję losu raz jeszcze.

CHÓR.

 Teraz jak gdyby przekleństwo zagrzmiało.

HAMDER.

 Czy to ty się prosisz, jęcząc pod mojemi palcami, okrutna Marzanno[5], śmiertelnemi uwieńczona maki, lub ty może, Łado[6], strojna w róże głogów, ty, co sypiesz na synów Lecha błędne ogniki miłości? Daremno, daremno. Jak gwiazdy nocy letniej, tak wy opadnięcie z niebios. I nie kto inny was strąci, jedno syn wasz, jedno smutny wygnaniec.
[ 139 ] Słuchajcie, rycerze! Teraz wam ziemię wskażę obiecaną, rumianą jagodę, byście ją zgnietli żelaznemi stopy.
 Kraków, gród był wielki nad brzegami wartkiej i czystej Bogini! Polany czczą ją pod Wisły imieniem — nie jeden z was dotarł aż tam, gdzie ona ginie w morzu, jak dusza w wieczności.

CHÓR.

 Polany, pogany! Jest u nas ogień i żelazo dla nich!

HAMDER.

 Tam Krakus, ojciec ludu, król Polan, dwóch miał synów z żony Świetlany i czarnobrewą jedną, wyrosłą wśród białogłowych rówiennic, jak jodła nad blademi brzozy — urodziwą, hardą, w brzęku cięciw zakochaną Wandę!
 Starszym był mu Ziemowit, młodszym Leszko synem, oba w potężnych wyuczeni czarach, jak przystało na synów książęcego rodu: ale każdy z nich inną w gwiazdach przyszłość czytał ludowi swojemu. Ziemowit Boga Chrystusa widział cień już nadchodzący, Leszko kłaniał się bałwanom wraz z siostrą Wandą i z gniewu tupał lekkiemi nogami na wspomnienie Niemców.
 Stąd waśń między braćmi się wszczęła. Ziemowit był orłem, co odrazu gromi i zatapia szpony, potem znówu w pokoju kładzie się na błękitach — takim był, nim go długie przerobiły lata. Leszko nie ufał tyle swej śnieżnej prawicy i wlókł się cichym krokiem nakształt lisa, co uchodzi z kniei, gdyby lis zdołał być i żmiją razem.
 Wtem lud jął uciekać — tysiące zbladły, jako jeden blednie. Padali wokoło króla, wołając: „Ratuj nas, ojcze!“ a skąd biegli, od strony zachodu, ciągnął nad wzgórzami smok, jak burza czarny, w paszczy trzymając ludzkie i bydlęce ciała za włosy i rogi, [ 140 ]potem zapadł, grzmiąc łuskami skrzydeł, i legł nad rzeką w jaskini.
 Lecz kiedy noc nadeszła, wzbił się na nowo w powietrze, naprzemian wił się z góry na dół i, podbiwszy się, krążył w górze. Księżyc raz znika, to znów błyśnie z poza jego kłębów, a pożartych niedojadłe kości spadają na głowę żyjącym. Tętniące stada koni wlatują do ogrodu. Trzody walą się i ryczą Król milczał i siedział jeden niewzruszony wśród tłumów. Nad rankiem powstał Ziemowit i rzekł: „Jutro o świcie tak, jak dzisiaj, potwór zaśnie w nadwiślańskiej pieczarze. Ojcze, by lud zbawić, ja tam pójdę sam.“ I lud usłyszał i krzyknął: „Za to kiedyś będziesz królem naszym.“ I powstał Krakus i bogom ofiarę w świątyni zapalił — a Ziemowit wierne psy zwołał i drażnił i głodził dzień cały — sześć oszczepów wziął i obosieczny miecz — a matka, drąc włosy, żegnała go z płaczem.

RYTYGIER.

 Chwała lechickiemu Ziemowitowi — on był bohatyrem!

CHÓR.

 On był bohatyrem!

HAMDER.

 On był młody i nadludzkiej siły — on poszedł on miał za to zostać królem kiedyś — a rankiem otoczyły go wyziewy i szedł w mgle, lud zostawiwszy na wzgórzach.
 I rzuciły się psy do pieczary. On chwilę stał jeszcze u wnijścia, lecz kiedy nie usłyszał ni szczekania ni skomlenia, sam wstąpił, w obu dłoniach trzęsąc śmiertelne żelaza. On był pewnym zwycięstwa — on miał królem zostać!
 Przekleństwo! Koło smoka bez życia pokładły się brytany i liżą ręce młodszego brata. On z jasną [ 141 ]lampą w dłoni siedzi na grzbiecie potwora i śmieje się zwolna, posępnie, zwycięsko. Lecz krwi nigdzie nie widać i broni żadnej niema w ręku jego.
 Ziemowit struchlał pierwszy raz w życiu. Leszko róg do ust przyłożył — mgła w tej chwili pęknie, słońce wschodzące hańbę Bohatyra oświeci. Lud zewsząd zbiega się wołając: „Niech żyje Ziemowit!“ a Leszko, stanąwszy na trupie: „Ja — krzyczy — ja zabiłem!“ i zabrzękły pod jego stopy martwych skrzydeł łuski.
 Potem prawi dalej: „Sztuką, bogom tylko znaną, ognistemi skórę byka wypchałem jadami. Smok połknął drzemiące płomienie — chodźcie, dotknijcie się, on się już nie ruszy!“ A motłoch zawołał: „Tyś lud zbawił, ty będziesz królem naszym!“ i porywają go i hucząc, niosą przed starszego ojca, a inni, padłszy na ziemię, czczą go, jak Boga. Oh śmiał się przedłużonem echem.
 Ziemowit sam jeden został wśród psów skowyczących, potem porwał się, jak błyskawica. Gwizdnął oszczep i u stóp Krakusa wwiercił się w Leszkowe serce. Ojciec, rozdzierając szaty, przeklął starszego syna i każe go chwytać. Lecz Ziemowit tłum rozpierał na prawo i lewo, broniąc się, mordował ludzi, aż wszedł w gaje, poświęcone bogom. Tam go już ścigać nie śmieli Polanie.

CHÓR.

 Czemu nie kończysz? czemu jedną po drugiej zrywasz struny harfy?

HAMDER.
 Skończyłem — wam się reszty domyśleć, wam siąść na koń i lecieć. Ziemowit, ten, coby was odparł, daleko gdzieś na wygnaniu. Starego Krakusa w popielnicy spoczywają prochy — niewiasta dziś panuje Polanom, siostra Leszka, Wanda! a więc... [ 142 ]
HAGEN.

 Zważaj, księże Biskupie, na tego człowieka!

BISKUP.

 Nie spuszczam go z oka.

RYTYGIER.

 Bracie, pokrzep siły!

CHÓR.

 Zrzuć pancerz, nadgardlnik[7] rozerwij żelazny!

HAMDER.

 Nic mi nie jest, nic — jedno nadchodzi godzina modlitwy. — Dotrzymajcie przyrzeczenia, wstańcie i odejdźcie!

RYTYGIER.

 Lennicy, skończona biesiada! Do jutra!

CHÓR.

 Dobrej nocy, gościu!

(Wychodzą).
RYTYGIER.

 Oprzyj się na mnie, ledwo ustać możesz!

HAMDER.

 Precz — precz! nic mnie nie jest — mnie tak zawsze w tym dniu, o tej porze. Ha! ranek się zbliża i na bladych chmurach ciągnie nieprzyjaciel mój.

BISKUP.

 Krzyż ten z relikwiami weź w ręce, człowiecze!

HAMDER.

 I ty także się ociągasz? precz, precz ode mnie!

RYTYGIER.
 Twoja ręka, przed chwilą żelazna, teraz jak wosk topnieje zimnym potem w mojej! [ 143 ]
HAMDER.

 Daj, coś obiecał — daj mi spokój mój!

BISKUP.

 Palec Boży na czole twojem pisze słowo zatracenia. Tyś brata zabił! Tyś Ziemowit książę!

HAMDER.

 Może myślisz, żeś mnie zdruzgotał tem słowem, może myślisz, żeś pierwszy mi je powiedział na ziemi?! — Śmieję się z ciebie, księże!

(Pada na siedzenie Rytygiera).
Dniem i nocą to
samo powtarzały mi wiatry — milczenie głuchych pustyń wołało na mnie: „Bratobójca!“ i człowiek każden wyczytał to na licu mojem, a nic dotąd nie zdołało duszy z pod pancerza mi wyrwać. Ja miałem być i ja będę królem!
GŁOS.

 Nigdy, nigdy, nigdy!

BISKUP.

 Czyś ty przemówił, ojcze Biskupie?

BISKUP.

 Przez Imię Boga wcielonego — to nie ja.

HAMDER.

 Uciekajcie!

(Porywa się).

 Gdzie miecz, gdzie włócznia moja, zdrajcy?

BISKUP.

 Co ty widzisz? na kogo się zamierzasz? — Weź go za drugą rękę, ojcze Biskupie!

GŁOS.
 Czemuś mnie strącił tak młodym do piekła? o bracie! o bracie! [ 144 ]
RYTYGIER.

 Teraz ja ciebie wyzywani, Duchu! i spróbuj się ze mną!

HAMDER.

 Dajcie mi go przebić!

GŁOS.

 Dni twoje policzone.

HAMDER.

 Niecierpiany na ziemi i w grobie, poco mnie trapisz? Kto cię otoczył płomieniem i ranę, którąm ci zadał, tak świeżą po latach tyłu zostawił na piersiach?
 Ty, coś miecza nic dźwigał nigdy, ręce tylko śnieżne mył w krwi ofiar na ołtarzu Marzanny, tyś chciał królem zostać?! Czyż nie byłem godniejszy od ciebie? Czyżbym ludu mojego nie był wyniósł nad wszystkie postronne plemiona? Wstrząsaj głową, groź rękoma — nie lękam się ciebie! Tyś mnie wypchnął na bezdroża świata, rzuciłeś mnie w objęcia Niemców i krzyż niemiecki zatknę na bałwanach, któreś ty tak kochał niegdyś! Oh! przeklinam ciebie precz stąd — precz! — mija twoja godzina — precz!

GŁOS.

 Za rok o tej samej godzinie będę przy tobie!

HAMDER.

 Rozstąpcie się!

(Odpycha Rytygiera Biskupa).
RYTYGIER.

 Znów mi silą dorównałeś, książę!

HAMDER (zrzucając pancerz).

 Bo jutrzenka świta, bo jej rumiane promienie, spadły na pierś moją. Witaj mi światło, w którem od lat dziesięciu po tej nocnej męczarni znowu piję [ 145 ]życie! Jak dobrze oddychać świeżem powietrzem! jak dobrze z piekła się wydzierać i wracać na ziemię!

BISKUP.

 Zniż czoło i módlmy się razem!

HAMDER.

 Nie — ku słońcu wschodzącemu wzniesioną trzymać muszę głowę — nie — my tylko Polanów chrzcić będziemy razem. O księże, ja wracam z Rzymu, w Lateranu[8] kościele Papież słuchał spowiedzi mojej. — Cóż ty możesz po nim?

BISKUP.

 Jakąż ci Ojciec święty pokutę naznaczył?

HAMDER.

 Przybyłem do was, bym jej dopełnił. On mi kazał nie spocząć, aż dziesięciu tobie podobnych osadzę na Lechitów ziemi. Lecz teraz może opuścisz mnie, książę — ściganemu przez nadziemskie potęgi cofniesz dane imię brata?

RYTYGIER.

 Sam cofnij, coś wyrzekl, lub dobądź miecza, boś pierwszy na ziemi zwątpił o sławie Rytygiera — przez duszę Gudruny! gdybym ci wprzódy nie ślubował przyjaźni, terazbym cię do piersi przycisnął z sił wszystkich.
 Przez starego Odyna! widziałem bohatyrów, alem nigdy nie spotkał równego tobie — oni umieli tylko śmiertelnym ludziom kroku dotrzymać! przez wszystkich świętych! sam koronę włożę ci na czoło wśród miasta Krakowa.

HAMDER.
 Nie skłamały języki ludzi. — Jakim cię słyszałem, takim jesteś, Rytygierze. Każ więc flagi wojny z wież zamku rozpuścić — niech się zbiorą lennicy i poddani twoi! [ 146 ]
RYTYGIER.

 Jutro puścim się w pole.

BISKUP.

 Książęta, niech pomiędzy waszemi skwapliwemi rady zostanie dość miejsca dla głosu mojego!

HAMDER.

 Czego żądasz?

BISKUP.

 Posłuszeństwa Kościołowi.

RYTYGIER.

 Co znaczą te słowa?

BISKUP.

 Książęta, odebrałem zlecenia papieskie i cesarskie względem bałwochwalców.

RYTYGIER.

 Cóż dalej?

BISKUP.

 Dobrze i roztropnie mówił gość twój, kiedy ci radził zgromadzić lenników. Wybierzemy się z licznem i świetnem rycerstwem, ale przybywszy do pogan, stańmy obozem i zacznijmy od słów łagodnych. Jeśli odrzucą nasze przełożenia, wtedy dopiero miecz twój świecki dokona wyroku Matki Duchownej.

HAMDER.

 Marna strata czasu, księże Biskupie! Bo któryż lud wam się poddał, waszą rozczulon wymową?

 By starych bogów wydrzeć z serca ludzi, trzeba tych serc tysiące przeorać bojów lemieszem. Czy pamiętasz Saksonów? O Witykindzie[9] czyś zapomniał, ojcze? Ale dwa, trzy dni odstąpić możemy obrzędom Kościoła rzymskiego. Po tych dniach kilku, tak pewno, jak, że to słońce świeci, tak pewno, jak, że mnie losy przeklęły, przysięgnę, że nam wojnę wypowiedzą pogany. Znam Lechitów! [ 147 ]
RYTYGIER.

 Ułóż się z Biskupem!
 Wojna mnie pali — wojnę czuję w powietrzu — w uszach mi się przemykają chrzęsty — boskie chrzęsty bitew.

(Zdejmuje róg z muru i znak daje).
HAMDER.

 Przystaję, Ojcze Biskupie — pamiętaj, żeś mi dłużny teraz!

(Wpadają rycerze).
RYTYGIER.

 Ten człowiek, to Ziemowit, syn Krakusa — kto mi służy i lęka się mnie, niech mu służy i lęka się jego! Ślubowałem Bogu i sobie: wydarte państwo mu przywrócić. Jutro pod noc zamek opuścimy.
 Teraz uczcijcie króla Polanów, a potem za mną do wieży północnej po nietknięte zbroje!

CHÓR.

Niech wyskoczą z naszych pochew ostrza,
Jak błyskawice lecące do burzy,
Wszystkie, jak piorun, co pada w jezioro,
Niech po rękojeść w morzu krwi utoną!
Szczęścia i chwały życzymy ci, Królu.

HAMDER.

 Oh! po długich latach przywitali mnie nareszcie króla imieniem. Naprzód, naprzód, rycerze!


────────




[ 148 ]
II.
Kopiec graniczny — po jednej stronie szopa, w jej głębi ołtarz, przed ołtarzem kapłani i rycerze. Biskup w ornacie na stopniach. Naokoło szopy zbrojni Niemcy, konno i pieszo — po drugiej stronie równina i wzgórza, okryte ludem — z boku las sosnowy.
BISKUP.

 Introibo ad altare Dei.

CHÓR NIEMCÓW.

 Ad Deum, qui laetificat iuventutem meam.

PIERWSZY Z LUDU.
 Jakże dobra ziemia stęknęła od ich żelaznych, padających kolan!
DRUGI.

 Druhu, cóż to za człowiek przybity do krzyża w chmurze tak wonnego dymu, że aż tu go słychać?

PIERWSZY.

 A toć Bóg ich być musi fałszywy, niemiecki.

INNY.

 Mówcie lepiej, gospodarze, poco nas zwołały, gdyby na żertwę[10] jaką, wojewody nasze!

PIERWSZY.

 A Strzeżka zapytaj, alboć my wiemy?

GÓRAL.

 Ja wam powiem — cudzoziemcy rozhowor[11] chcą mieć z niemi — oto właśnie idę z boru, a w gęstwinie, pasując się z gałęziami, w prawo i w lewo machałem toporem. Wtem, gdy ciąłem z sił wszystkich, ujrzałem jedną razą tam daleko, daleko, na karczach [ 149 ]spalonych siedzące wojewody, a pośrodku nich stała królowa w białych szatach, Wanda.

KILKA GŁOSÓW.

 Wanda tak blizko?

GÓRAL.

 Ona sama, przez ogniany i wiatrany[12]! znamci ją dobrze — przecież już jeden syn mojego wojewody zapatrzył się na nią i odtąd skacze i śpiewa, jakby mu słonko w sam upał żniw czaszkę przepaliło — a drugi, Hardymir, dzielny wódz nasz, znać tego samego pragnie, bo i teraz jeszcze przechodząc spojrzę, aż tu on siedzi, cały ku niej podany, z wytężonemi oczyma, z wyciągniętą szyją. Nie mówię, gdyby przynajmniej twarz jej mógł był widzieć — ale nie — bo ona pod długą zasłoną się kryła i głos jej tylko z daleka powiewał.

INNY Z LUDU.

 Mało ludzi twarz jej oglądało.

BISKUP.

 Dominus vobiscum.

CHÓR RYCERZY.

 Et cum spiritu tuo!

(Rytyger i Hamder z spuszczonemi przyłbicami wychodzą z szopy).
RYTYGIER.

 Niecierpliwość na czarny węgiel spali krew moją — tyś taki spokojny ,Hamderze?

HAMDER.
 Skończyło się długie tułactwo, stoję wobec ludu mego. Kiedy koronę włożę na skronie, jak ptak lekkim się stanę; a gdyby wprzódy śmierć, gdyby... to jeszcze lekszym, bracie. Zatem dobrze mi jest. [ 150 ]
RYTYGIER.

 Jak się ruszają tysiące i ciekawie spoglądają na nas! Jak myślisz? Czyżbym takich kos dwadzieścia od razu nie skruszył cięciem długiego miecza na odlew?

HAMDER.

 Wzrostem i rynsztunkiem przenosimy ich, ale zważ na ich gibkie ciała, na ogień, co im pryska z oczu! Oni umieją rozbiedz się i skupić nazad, pod konia się rzucić i rozkrajać mu wnętrzności, kamieniem wybić oko jeźdźca, toporem, którym na wyżynach mordują niedźwiedzi, głowę rycerzowi zdjąć z karku, lub najchyższego rumaka zbić z nóg wszystkich czterech. Rozpędzisz ich pod wieczór, a o świcie nazajutrz, nucąc pieśń zasiewu lub dożynków, oni ci wrócą do boju!

RYTYGIER.

 Tem lepiej, bo po łatwych zwycięstwach niema czem zbudzić zaspanych strun harfy. Patrz! Oto mi rysy, jakby z nieba wzięte - to jakiś bohatyr być musi, orzeł takiemi w słońce spoziera oczyma. Czemuż żadnej broni nie nosi? wszyscy się rozstępują i kłaniają - on zwiesił głowę, jakby szyszak[13] mu ciężał, a tylko włosy jasne spływają mu na barki. Czyż to wódz jaki?

HAMDER.

Urodził się na wodza, ale nim nigdy nie będzie.

LUDGARD.

Ja detynka malenkaja,
Moja nóżka bosenkaja,
Wyneste koladnik[14]!

RYTYGIER.
 Głos smutny z tak ogromnych piersi! Wszyscy odwrócili głowy teraz. [ 151 ]
HAMDER.

 Nie śmią w oczy mu spojrzeć, bo wierzą, że on rozmawia z potężnemi bogi, a on tylko oszalał, urzeknięty Wandy spojrzeniem.

RYTYGIER.

 Jak to? — mów prędko! — on tu się zbliża.

HAMDER.

 Ojciec jego, Żelisław, wojewoda gór, niegdyś Czechy z ludem swoim zrabował i, pyszny z powodzeń, chciał zrzucić Krakusa — mój rodzic zgniótł go u bram Krakowa. Kiedy Wandę obrano, przysłał stary wojewoda starszego syna z hołdem i podarunkami — Ludgard odtąd, jakem słyszał, do gór swoich nie zajrzał ni razu i znikczemniał z rozpaczy, bo się Wanda śmieje z bogini miłości.

RYTYGIER.
 Chciałbym ujrzeć niewiastę, która tak męskie przechyliła czoło. Ha! spętać ją w łańcuchy z bławatów i kazać jej prząść na kądzieli!
LUDGARD.

Ja detynka malenkaja,
Moja nóżka bosenkaja,
Wyneste koladnik!

HAMDER.

 Prosi o upominek.

RYTYGIER (kilka srebrnych pierścieni kolczugi[15] ucina sztyletem).

 Masz, niebożę!

LUDGARD.

 Znam was.

HAMDER.

 Mnie?

LUDGARD.
 Obu was widziałem. [ 152 ]
RYTYGIER.

 Gdzie?

LUDGARD.

 Na kolanach u boga Pogwizda[16], nim przyleciał powiew z dolnych jarów i zaniósł was na ziemię, gdyby ziaren dwoje — wtedy i mnie lepiej działo się, niż teraz. Lecz nie troszczcie się! — wkrótce znów będziemy razem.

HAMDER.

 Gdzie?

LUDGARD.

 Zrzuć rękawicę, a powiem ci przyszłość twoją!

HAMDER.

 A co?

LUDGARD.

 I ten drugi niech da rękę!

RYTYGIER.

 Nuż, przepowiadaj!

LUDGARD.

 Ciebie pierwszego i ciebie drugiego śmierć zawczesna, gdyby sama chciała, minąć nie potrawfi.

RYTYGIER.

 Kawko!

LUDGARD.

 Mój wojewodo, mój kniaziu, jeszcze się tobie coś w naddatku przed zgonem należy.

RYTYGIER.

 Cóż, puszczyku?

LUDGARD.

 Dłoń twoja gorej, jako moja niegdyś. — Szaleństwo!

(Odchodzi).
[ 153 ]
BISKUP.

 Ite,  missa est!

CHÓR RYCERZY.

 Amen.

HAMDER.

 Co tak za nim ciągniesz oczyma? teraz spojrzyj lepiej w tę stronę, bracie! Czy widzisz pomiędzy ostatniemi jałowcami boru tych dwunastu idących powoli a przed każdym ping i dwa woły białe, jak mleko? To wojewody!

RYTYGIER.

 A Wanda, gdzie Wanda?

HAMDER.

 Niema jej dotąd Boże! nic się nie odmienił potężny Żelisław, do dziś dnia tenże sam chód pyszny i twardy, ta Hania czerwona przepaska na białych włosach ale czemuż wiodą go pod ręce? wszak starzec, który idzie przodem ich wszystkich, sam nie prowadzi pługu?

RYTYGIER.

 Młodzieniec jakiś, z kołczanem[17] na plecach i toporem u boku, woły starca pogania.

HAMDER.

 Oślepł, oślepł wojewoda gór, a Hardymirowi oddał oręż dni dawnych. Ah! dobrze się siało, bo wzrok jego byłby się wwiercił pod przyłbicę i poznał rysy moje. Ot! Brzelysław z szramą na czole, co mnie w nocy żegnał na tej samej granicy i ślubował wiernym mi być, jeśli wrócę kiedy. Kołpak[18] Gnieźnieńskiego Barnima, jak dawniej, strusiemi powiewa pióry, zdartemi gdzieś z Niemców.

 Patrz! oto wróg mój, dawny przyjaciel Leszka, z temi bursztynami na piersiach. Sterdza o słodkim glosie, o roztropnych radach. Stań przede mną bracie! [ 154 ]
RYTYGIER.

 Żaden z nich nie patrzy na nas, wszystkich oczy obróciły się ku Biskupowi i kapłanom jego.

(Wojewodowie nadchodzą i każden siada pod kopcem na pługu swoim, miecz wetknąwszy w ziemię).
CHÓR LUDU.

 Witajcie, witajcie, Hospodyny[19] miłe, a jeśli się godzi, prosim was poważnych i mężnych, zapytajcie tych ludzi, poco przybyli i czego żądają?

ŻELISLAW.

 Na to zesłała nas córa Krakusa, miła bogom Wanda, bądźcie spokojni!

HARDYMIR.

 Uciszcie się! Alboż nie widzicie, że starzec, kapiący od złota, wzniósł krzyż oburącz i o posłuchanie prosi?

RYTYGIER.

 Gdyby człowiek jeden, umilkli na równinie, po widnokrąg umilkli na wzgórzach!

HAMDER.

 Jak tysiące, ozwą się od widnokręgu, kiedy Biskup skończy!

BISKUP.

 Męże słowiańskiego plemienia, wybrane wojewody z narodu Polanów, słuchajcie słów moich, jako przystało na was, głośnych między postronnemi z mądrej rady i opatrznej myśli nad ludem waszym!
 Przybyliśmy od zachodu, by wam przynieść dobrą nowinę, by wam opowiedzieć słowo miłości i zbawienia.

ŻELISLAW.

 Starcowi ja, starzec starców narodu mojego, odpowiem. Twarzy twojej widzieć nie mogę, bo od dni [ 155 ]już wielu słońce mi nie weszło i księżyc wiecznym stał się dla mnie nowiem, ale każde drganie głosu twojego rozważam, siedząc w ciemnościach. Jeśli prawdę wyrzeczesz, ktokolwiek jesteś, obsypiem cię najbujniejszymi kłosami z niw polańskich. Lecz jeśli pod lśniącą pajęczyną słow twoich kryje się jama zdrady, biada ci, cudzoziemcze, bo naprzód kalasz siebie samego, i powtóre biada ci, cudzoziemcze, bo mój lud się zemści!

BISKUP.

 Na świadka czystych chęci wzywam Boga, który mnie przysłał, bym wam Imię Jego obwieścił. Wszystko, na coś patrzał dawniej, ziemię, gwiazdy, wody, zwierzęta, nikt inny, jedno Bóg ten jeden stworzył dla chwały swojej i człowieka z prochu ziemi stworzył, a natchnął w jego oblicze dech żywota — nasadził też był Pan Bóg sad rozkoszny w Eden, na wschód słońca, i postawił tam człowieka, któremu przydał niewiastę za wspólniczkę szczęścia; oboje mieli być nieśmiertelni, ale duch kłamstwa i złości, któremu kłaniacie się dotąd pod postacią fałszywych bogów waszych, wczołgał się, przybrawszy kształt węża, do rozkosznych gajów i podmówił niewiastę, by zerwała jabłko z drzewa wiadomości, które Bóg jeść był zakazał — posłuchała i wraz z mężem jedli oboje, a Bóg ich przeklął i ich i dzieci ich śmiertelnemi uczynił.

ŻELISLAW.

 Nasze litościwsze!

BISKUP.

 Nie bluźń, boś zrodzon w niewiadomości prawdy, a my przyszli ci ją objawić!

ŻELISLAW.

 Któryż człowiek na szerokiej ziemi może takie słowo wyrzec do drugiego człowieka? Czy ty [ 156 ]nieśmiertelny? czy nie łakniesz, jak ja, napoju i jadła? czy lata, przechodząc nad twoją głową, nie przyprószyły jej śniegiem?
 Hardy język i czcze myśli twoje — chyba zwiedli mnie towarzysze, kiedy rzekli: „Starzec siwy stoi przed tobą.“ Ty młodym być musisz!

BISKUP.

 Obłąkany! ty mi raczej odpowiedz, czy wiesz, skąd i dokąd idziesz dniem po dniu, jak skrzydłami niesiony do śmierci? kto duszę twoją, której ni płomień stosu spalić, ni skorupa popielnicy[20] zamknąć nie zdoła, sądzi za grobem?

ŻELISŁAW.

 Pamiętam, nieraz, kiedy siedzimy wespół, ja i towarzysze, porą zimową przy dzbanach, opowiadając sobie łowy i boje, otoczeni miłym sercu smolnych łuczyw trzaskiem, a na dworze za drżącemi ściany czarno i wietrzno pamiętam, nieraz wleci ptaszek obumarły w koszulce ze szronu i padnie na stoły, lecz go wraz ciepło i światło ożywią, otrząśnie piórka i, ponad głowami wojowników krążąc, zaśpiewa o wiośnie; potem zmylony, myśląc, że to już wiosna na zawsze, znów wylatuje drugą stroną szopy! Tak ci i człowiek każdy wśród dwóch ciemności kilka dni na ziemi, ocieplonej słońcem, zbożami umajonej, przeżywa, a potem, gdzie znika, tego nikt nie dociekł, tego nikt nie powie.

BISKUP.
 Mylisz się, wojewodo słowiański! — bo Bóg wszechmocy w miłosierdziu swojem zesłał Syna, Jednorodzonego Jezusa Chrystusa, który oblekł się w ciało ludzkie i słowem żywota te ciemności rozgarnął, a potem do Ojca powrócił i króluje w niebiesiech, aż znów zstąpi w dzień ostatni świata, by sądzić nas wszystkich. [ 157 ]
ŻELISŁAW.

 Co ty chcesz wmówić we mnie? Gdyby Jeden był wszystko stworzył i gdyby Syn tego Jednego raz stąpnął na ziemię, czyżby nie była się rozpadła od Wschodu na Zachód? czyżby gwiazdy, jak rój pszczelny, nie były same zleciały zatknąć się w koronie nad Jego czołem? — i dotądbyśmy niebo porysowane widzieli!

BISKUP.

 Na świecie był i świat jest uczynion przezeń, a świat Go nie poznał. I na to był przyszedł, by, wszystkie zbrodnie ludzkie wziąwszy na Siebie, na tym krzyżu skonał. Nie był on królem ni wodzem, on tylko słowem nauczał o chwale Ojca swego, kazał ufać wiarą, spodziewać się nadzieją i kochać miłością — przebaczył wszystkim, byleby w skrusze żałowali za winy swoje. Jeśli pomiędzy wami jest zabójca, darowano mu, gdy uwierzy w Chrystusa — niechaj się nie lęka, niechaj przyjdzie do mnie! Jeśli między wami jest taki, coby ojca lub matki dźwigał przekleństwo, darowano mu będzie, jeśli uwierzy w Chrystusa. Jeśli jest niewiasta cudzołożna, darowano jej, niechaj przystąpi! Jeśli jest pogardzony przez braci za podstęp lub zdradę, niech się zbliży i dotknie się ustami tych nóg, gwoździami przebitych, a odpuszczę jemu i on czystym się stanie i żyć będzie na wieki.

ŻELISŁAW.

 Gdyby znalazł się taki, nimby złożył pocałunek na krzyżu twoim, syn-by go mój, syn ostatni Hardymir, przeszył starą włócznią ojca!

BISKUP.

 Nie tobie jednemu przyniosłem dobrą nowinę, ale wszystkim — nie do ciebie przemawiam, ale do ludu całego — w Imieniu namiestnika Chrystusa [ 158 ]i w imieniu potężnego cesarza Zachodu nową wiarę wam ogłaszam. Kapłanów, którzy mię otaczają, roześlę po kraju waszym, a łaska Boża was przez nich oświeci.

ŻELISŁAW.

 Ni ciebie, ni cesarza, ni Boga twego nie wzywaliśmy nigdy. — Obcy jesteście — Niemcy jesteście. Droga, którąście przybyli, niech was odprowadzi nazad!

BISKUP.

 Ludu się pytam, niech mi lud odpowie!

HARDYMIR (zrywając się).

 Zaraz lud ci odpowie!

STERDZA.

 Stój! — prócz królowej, nikt nie może stanąć na tym kopcu świętym i zapytać się całego ludu.

ŻELISŁAW.

 Zwyczaj ten wzięliśmy od przodków. Synu, prawdę rzekł wojewoda.

HARDYMTR.

 Królowa czeka na nas w borze — zatem wązkie te smugi przebiegnę i opowiem jej, co się na równinie stało.

CHÓR LUDU.

 Śpieszaj, Hardymirze, synu gór, lotny orle skał!

BISKUP.

 Tymczasem klęknijcie koło mnie, kapłani! — proście Ducha świętego za temi tysiącami!

HAMDER (do Rytygiera).
 Teraz blizka już wojny godzina! [ 159 ]
LUDGARD (śpiewa pomiędzy ludem).

O tym Bogu, co na krzyżu, krótkie słowo powiem wam.
Czy widzicie, jak się męczy?
Czy słyszycie, jak on jęczy?
A za co tak krwawy?
A za co tak łzawy?
Za to, że Niemców Bóg!
Za to, że Lachów wróg!

KILKA GŁOSÓW.

 Wie, co mówi — on z Duchami rozmawiał dziś nocą.

LUDGARD.
 Kto z nas tu wszystkich Ładę kiedy widział na modrym obłoczku?
KILKA GŁOSÓW.

 Nikt — nikt!

LUDGARD.

 Kłamstwo — bo ja!

GŁOS JEDEN.

 Jakże to było, wojewódzki synu?

LUDGARD.

 Tęczą miała obwiązane skronie, a końce puściła z tyłu w powietrze i one ku mnie spadały, igrając z wiatrami — podmuchy wieczoru gnały ją ku wschodzącym gwiazdom. Krzyknął Ludgard: ona się zatrzyma — ona się odwróci i ukaże lica!

KILKA GŁOSÓW.

 I cóż? — i cóż?

LUDGARD.
 Ot, niech piorun rozbije na miazgę Ludgarda! Przysięgam, że Wanda piękniejsza. Lecz nie dajcie jej Niemcom, bo zbrzydnieje wtedy! [ 160 ]
GŁOSÓW KILKA.

 Dobrze mówi, dobrze!

LUDGARD.

 Holla! Hurra! Cztery konie czarne buchnęły z boru na zieloną łąkę. To ona! jak słup mgły srebrnej stoi na wozie! To ona!

RYTYGIER.

 Hamderze, czy to królowa?

HAMDER.

 Królowa? Nie — to tylko siostra moja, Wanda.

RYTYGIER.

 Gibka i śmiała jej ręka! Jakżeż lejce puszcza na karki rumakom! Ominęła teraz głaz ten na polu, znów chyżej pchnęła się ku nam — to potok, to wicher, to piorun! to nie kobieta!

HAMDER.

 Ha! pod tą śnieżną zasłoną wrą śmiertelne gniewy. Hardymir jej doniósł słowa Biskupa — patrz, jak dumnie skinęła głową na okrzyki ludu, jak teraz wyciągnęła ramię i dłonią rozprowadza milczenie nad niemi! Ani słucha wojewodów, ani odpowiada im, prosto na kopiec wstępuje — widzisz? zatrzymała się, patrzy na nas. Zgaduję jej pyszny uśmiech, jeśli oczyma krzyż wasz napotkała. To krew ojca mego, książę!

RYTYGIER.

 O wietrze, stu zamków zdobytych na igraszkę rzucę ci popioły, bylebyś teraz z jej głowy zasłonę tę zerwał! Stanęła już na szczycie, wzniosła ręce ku niebu, przynajmniej głos jej usłyszymy.

WANDA.

 Dobre i nieśmiertelne bogi! Wy, coście nigdy nic nie odmawiały córze Krakusa, wysłuchajcie jej [ 161 ]i dzisiaj jeszcze! Wszak nie skąpiłam wam najpełniejszych kłosów i najwonniejszego kwiecia, wszak postawiłam wam świątynie w głębi głuchych lasów i na wyspach jezior, wszak tobie, matko Wisło, święty zapaliłam ogień w jaskini smoka, przy brata mogile!
 Rzućcie, o rzućcie postrach na cudzych ludzi, którzy stanęli na naszej granicy w jasnych zbroicach, a od ich namowy zachowajcie tych, których kocham, tych, którym panuję, tych moich wszystkich! Słońce zachodzące, niech twój ostatni promień roztoczy się nade mną, jak opieka bogów! — nim zejdziesz w złotą przepaść, niech wyrok Ludu zagrzmi w powietrzu!

(Obraca się ku ludowi).

Syny Sławian, czy chcecie być chrześcijanami?

CHÓR LUDU.

 Nie! nie!

WANDA.

 Syny Sławian, czy chcecie być Niemcami?

RYTYGIER.

 Lud cały jednem gardłem się rozśmiał. Przez św. Huberta! Samo powietrze się śmieje i bór i wzgórza. Będę ja deptał wasze śmiechy moja, kutą stopą! Czyś osłabł pod temi rykami, że się na mnie opierasz? Hamder! Ty drżysz cały!

HAMDER.

 I ja byłem Lachem kiedyś!

RYTYGIER.

 Przez Gudrunę! Tegom się nie spodziewał, że będę musiał stać niewzruszony, obwiany pogardą motłochu. Hamder! Hamder! czy słyszysz?

HAMDER.
 Mścij się więc za siebie i za mnie! [ 162 ]
RYTYGIER.

 Księże Biskupie, ojcze Biskupie, proszę cię, ustąp się! Królestwo słów przeminęło, na nic się nie zdało.

(Wyskakuje naprzód).

Królowo, dopiero jednej połowy poselstwa dopełnił ten starzec, druga zabrzmi inaczej.

(Dobywa miecza).
Oto jej pierwszy

dźwięk! Cha, cha, cha! Czy ja na księdza lub dziewczę wyglądam, że mnie zastraszyć myślicie? Odwołajcie, Lachy, krzyki do piersi waszych, bo nawet słów moich zagłuszyć nie zdołacie! Kiedy grzmi na niebie, jeszcze mnie słychać.

ŻELISŁAW.

 Synu, co to za człowiek, którego głos huczy ponad wrzaskami tysiąców?

HARDYMIR.

 Przyłbica twarz mi jego wydziera, ale pierś jego pod ciężkiemi ogromami żelaza, jak żart wolna się zdaje, miecz olbrzymi, na którym dłonią się oparł, ugina się i drży cały. Inni wydają się przy nim, jak giermki chłopięta, prócz jednego tylko, co stoi z boku, z pochyloną głową — gdyby ją podniósł, mógłby mu dorównać. Lecz słuchaj, ojcze, słuchaj teraz!

RYTYGIER.

 Wando! Czy znasz brata? Lachy, znacie wy króla Ziemowita?

WANDA.

 Jak ono słońce, co zaszło, znikł bratobójca. Jak te połyski, co bledną, ślady jego się rozwiały. Jak ta noc, co się zbliża, tak nad nim weszły ciemności Hańby.

CHÓR LUDU.
 Królobójca, bratobójca, zapomnian na zawsze! [ 163 ]
RYTYGIER.

 A jednak on prędzej wróci, niż to słońce, córo Krakusa! Przysięgam, że prawdę mówię, i ty mu ustąpisz, a wy go słuchać będziecie. Inaczej, Lachy, biada wam! bo wasz śmiech przerobię na jęk konających, bo z was jednego nie zostawię z wolnemi rękoma i wypuszczę spętanych na pole, jako bydło, i każę wolom, by was pasły, dawnych panów swoich!

WANDA.

 Nie porywaj toporu, Hardymirze! Nie wstawaj, Barnimie! Zostańcie wszyscy przy pługach waszych! — przez pięć dni i pięć nocy obiecaliśmy zgodę i pokój cudzoziemcom zachować. Dwie doby dopiero, jak słowo nasze słyszały nieśmiertelne bogi!

(Do Rytygiera).

A ty, choć ryczysz, jak Lew zmartwychwstania na Flinsa[21] ramieniu, nie straszny mi jesteś, bo kto zdrajcom pomaga, ten niedługo stąpa po miękkiej życia murawie. Cokolwiek knujesz, bezpiecznyś na tej ziemi naszej, póki chwile miru nie upłyną — wtedy wolno ci wrócić nazad, wolno ci bój z ludem moim rozpocząć. Zacnieś uczynił, żeś twarz od oczów dobrych ludzi oddzielił żelazem. Ja nie mam się czego ni lękać, ni wstydzić, a zatem weź na drogę pamiątkę po królowej Polanów!

(Odrzuca zasłonę).
Weź to spojrzenie pogardy!
CHÓR LULU.

 Niech żyje krasopani[22] nasza!

RYTYGIER.
 Księża, czy to święta z niebios? Hagenie, czy to jedna z Walkyrich[23], o których mówią stare pieśni ojców? [ 164 ]
HAMDER.

 Odpowiedzże dumnej! czy nie widzisz, jak wojewody i lud i ona z nas się urągają? Czyś nie słyszał jej słowa ostatniego?

RYTYGIER.

 Hagenie, podnieś mi przyłbicę, niech odetchnę wolno, niechaj spojrzę pełno — zerwij mi szyszak, Hagenie!

HAGEN.

 Tę klamrę muszę rozerżnąć sztyletem. Strzeż się tej czarownicy, panie!

CHÓR LUDU.

 Czy to Lel[24] młodzian, czy to Znicz, pan światła, błysnął wśród Niemców i spogląda na Wandę naszą?

RYTYGIER.

 Nie odwracaj się, dziewico, tej zasłony nie zarzucaj nazad! Powiedz mi, jak się zowiesz, bo oni wszyscy kłamią, mówiąc, żeś córka śmiertelnego człowieka!

HAMDER.

 Przez czarta! Milcz, jak umarły, jeśliś poległ od jednego jej spojrzenia! — patrz i milcz, by dzieci Polan w piosnkach swoich nie osławiły ciebie! — milcz! raz jeszcze mówię.

(Obejmuje go ramieniem i staje przed nim).
Wando, zatrzymaj się!
WANDA.
 Kto przemówi! teraz? Sterdzo czyś tego głosu nie poznał? Wojewody, otoczcie mnie! Czy widzicie tę postać wysoką, jak Czarnyboh, co przesłoniła boskie czoło tamtego wojownika, czy słyszycie, jak ona woła na mnie? Wiecie wy, kto to jest, wojewody? Patrzcie! Zbrojną podniosła rękę i grozi mnie. Tu, [ 165 ]na lewo, tu, na prawo, bliżej jeszcze, bliżej, stańcie przy mnie!
HAMDER.

 Kryj się pośród służalców, Wando, i przepadnij wraz z niemi w łonie wiecznej nocy! — Ranek mój już świtać zaczyna. Długoś prządła spokojnie królewską kądziel przy umarłego mogile; kiedym wędrował w nędzy, przy gromnicach błyskawic, tyś chleb jadła miękki, tysiącem szczęśliwych otoczona bogów. Teraz ja wracam z jednym tylko Bogiem, skrwawionym i ponurym, jako serce moje. Teraz brat mój, książę Rytygier, wypowiada ci wojnę, a z głębi Niemiec tłumy rycerzów śpieszą mu na pomoc. Za trzy dni, siostro, spotkamy się na polu bitwy!

WANDA (do ludu).

 Rozejdźcie się do domów po oręże i konie, a za drugim świtem czekam was u ojca Krakusa mogiły! Idźcie i złóżcie przed bojem należne ofiary Marzannie!

(Do Hamdera).

W imieniu ludu mego wojnę przyjmuję, straszną wojnę dobrych przeciwko tobie, coś bogów rodzinnych odstąpił i duszę zaprzedał wrogom ziemi twojej.

STERDZA.
 Wojna, wojna! Bo dotąd zwłoki Leszka nie zemszczone leżą.
HARDYMIR.

 Wojna, wojna! Dzieckiem byłem, gdyś uciekał nocą. Teraz wypróbujesz, czym wyrósł na męża!

ŻELISŁAW.

 Jak przez mgłę zapamiętam jeszcze białą brodę pradziada twego, z dziadem twoim w głuchych borach nad ciałami pobitych turów spijałem gęste roztruhany miodu. Ojcu twemu przysiągłem na przyjaźń pod murami Krakowa i żyłem z nim odtąd, jak [ 166 ]potężny starosta z kochanym od Peruna[25] żupanem[26]. Ciebiem piastował na ręku, kiedyś się urodził, potem topór ci kładłem w maleńkie dłonie i błogosławiłem twej główce dziecinnej — a dziś, stary i ślepy, przeklinam ciebie!

CHÓR LUDU.

 Wraz z wojewodą gór i my wszyscy ciebie!

HAMDER.

 Biorę wasze przekleństwa na głowę moją — tyleż ich w moich własnych piersiach leży!

(Do Biskupa).

Teraz z krzyżem, wzniesionym wśród jarzących gromnic, dotrzymaj mi obietnicy, ojcze! — jam ci się z mojej wywiązał. Wszak lud ten za to, że odrzucił świętą wiarę chrześcijan, oddajesz w ręce moje?

BISKUP.

 Amen.

HAMDER.

 I ta ziemia moją w imieniu Cesarza i Rzymu?

BISKUP.

 Amen.

HAMDER.

 Słyszeliście, towarzysze, dzielni Rytygiera wojownicy?

CHÓR RYCERZY.

 Długiego życia królowi Polanów!

RYTYGIER.

 Hagenie, czy to jej biała szata tam, wśród ciżby, blizka już lasu? Nie, nie, wszak to jej wóz i konie dotąd przy tym kopcu stoją? Hagen, Hamder, pomóżcie mnie! Te zawistne cienie tak chyżo spadły, te tłumy tak błędnie się gmatwają, rozchodzą, nikną — gdzie ona? Gdzie ona? Wyrwijcie mnichom [ 167 ]gromnice! dobądźcie szabel, by się w każdej jeden płomień odbił — światła, światła, światła!

HAMDER.

 Jużbyś jej nie ujrzał, gdyby samo słońce wróciło — patrz! pługów ni wozu już niema — tylko snują się Polanie, jak burza, co się oddala — coraz pustszy widnokrąg — wojewodów kilku jeszcze radzi pod temi sosnami, lecz i oni zabierają się w drogę — wracaj, Rytygierze, do zmysłów!

RYTYGIER.

 Hagen! ty wiesz, żem dotąd na żadną nie spojrzał niewiastę. — Urągałem się z rycerzy cesarskich, kiedy szli dobywać zamków, w których hoże panowały dziewice — mnie jedna tylko twarz niewieścia tkwiła w pamięci, twarz biednej Gudruny! a teraz drżę cały — te lasy i niebo kręcą się wokoło, niedługo zwalą się razem i uduszą mnie! przeklęte słowo rycerskie! przeklęty mir, który mnie wiąże. Dziśbym jeszcze za niemi poskoczył, a rankiem wrócił i przyniósł Wandę na świtu promieniach... Hamder! chodź ze mną — mów do mnie — głos twój czasami do jej głosu podobny!

HAMDER.

 Bracie, niedługo przybędę, ale teraz muszę tu na chwilę zostać.

(Do giermka).

 Goń za tym człowiekiem, co się oddzielił od innych i sam stoi na moście — goń, ile sił ci stanie, oddaj mu ten pierścień, a kiedy go pozna, wskaż mu ręką szopę — nic więcej, tylko pierścień oddaj i wskaż ręką szopę!

(Giermek odbiega).
RYTYGIER (odchodząc z rycerzami i Biskupem).
 Hamderze, nie zwlekaj! Hamderze, czy słyszysz!? [ 168 ]
HAMDER.

 Przysięgam o północy być w namiocie twoim —

(do straży)

oddalcie się, wróćcie do obozu, zostawcie mnie samym!

(Wchodzi do szopy i siada na stopniach ołtarza).

 Przyświecaj mi, chrześcijańsko lampo, ty, coś dostała mi się w zamian za stracone niw słowiańskich słońce! Ileż już nocy przemarzyłem w twych gorzkich promieniach! Dziś na zawsze połączyłem się z tobą i ty na królewskim grobie moim tleć będziesz, przeklęta od Polanów! —
 Ah! gdybym był odzierżał po ojcu puściznę, ty byś daleko gdzieś w Rzymie lub nad brzegami Renu jaśniała teraz, ale nie tu — nie tu, na tej ziemi mojej!

(Schyla się i bierze trochę ziemi).

W tobie nadddziadów moich prochy — ty mi nic nie winna, jedno oni, którzy zamieszkali łany twoje, zmusili mnie do boju bez odpoczynku, a może bez końca. Im zemsta! lecz tobie, droga, pocałunek syna! — Czyjeś kroki się zbliżają — gracko się sprawił giermek Rytygiera — to Brzetysław!

(Wchodzi Brzetysław).

 Witaj mi, druhu! kiedym przebrany odwiedzał wczoraj dąbrowę Pelwita[27], u wejścia siedział stary twój gęślarz, Siemian, i poznał mnie i mówił, że dni kilka temu ci się śniło, że wracam na rodzinne pola. Sen twój jawom stał się, wojewodo!

BRZETYSŁAW.
 A dotąd jaw ten snem mi się wydaje! Jakżeś odmienny w tej niemieckiej zbroicy! Inaczej wygląda! wódz dni dawnych, co tak lekko i urodziwie lechickie przebiegał równiny w białej czapce, z burką błękitną, szumiącą wichrami! Wtedy skrzydła orłów pobitych igrały ci zatknięte u ramion i kosa, tęcza bojów jaśniała w ręku twojem! Lud patrząc wołał: [ 169 ]„Chyba to jeden z bogów naszych.“ Ah, Ziemowicie! wtedy zacniej, wtedy lepiej było! Co za chrzęst się odezwał? Czy kto trzeci tu nas nie podsłuchuje, książę?
HAMDER.

 Z przyjacielem nie lękaj się zdrady! to tylko wyschłe piersi mojej kości wzdrygnęły się w próżni pancerza — precz z tą słabością, starych wspomnień sługą! Na co wywoływać czas obalony, co już nie powstanie nigdy, kiedy żyjąca teraźniejszość stoi przed nami — o niej pomówmy! Tu, przy mnie siadaj, wojewodo!

BRZETYSŁAW.

 Na tych czarnych stopniach? — pod tym cudzym Bogiem?

HAMDER.

 Nic cudzego niema człowiekowi, który wzbić się umie ponad złudzeń codziennych pospolite szranki. Od lat dziesięciu nie spocząłem nigdzie: sto miast widziałem! pokotem spałem z niewolnikami, a nazajutrz-em siadał do biesiady królów. Wszędziem jedną tylko prawdę znalazł! Imię jej: potęga. O nią walczą ludzie, gdziekolwiek im się dostało przemijać na szerokiej ziemi, a kto jej nie dostąpił, żyje w nędzy i umiera w zapomnieniu; bo dni jego przeszły marnie, w niczem nie podobne do siły odwiecznej, co nas z góry tłoczy, Białymbohem-li ją nazwiesz, czy Bogiem Chrystusem! Siadaj przy mnie, wojewodo!

BRZETYSŁAW.

 Po łych słowach lepiej, niż po twoim pierścieniu, niż po twojej twarzy, poznaję ciebie! Wspólna nam obu ta żądza sławy! przysięgliśmy niegdyś na zgliszczach Peruna drzeć się oba do wielkości razem, ty jako król — ja jako wierny ci starosta! ale w tej przysiędze lat naszych młodych o cudzoziemcach mowy nie było — nie wahałbym się wśród wojny [ 170 ]domowej wraz z tobą jednych braci stopy pędzić na drugich obalone karki. Lecz kiedyś obcym się powierzył, kiedy krzyż niemiecki przylgnął ci do serca, a miecz niemiecki zrósł z dłonią twoją, ni im, ni tobie, książę, nie mogę ja służyć!

HAMDER.

 Czyż nie każda wojna domową, Brzetysławie? Czy nie wszyscy ludzie braćmi i wiecznymi wrogi zarazem? braćmi w kolebce i trumnie, wrogami przez ciąg cały życia? Niemiec, azaż nie człowiek jako ty, skory do niewiasty, skarbów i rozboju, cichy, kiedy go zgnieciesz, hardy, kiedy mu się poddasz? A krzyż co? Godło wiary tajemniczej, która nad ziemią przelatuje tak samo, jak bogi nasze, wędrowna od wschodu, tak samo niewidziana nigdy, a czczona jednak — tylko w tem od nich różna, że młoda — a one zgrzybiałe!

BRZETYSŁAW.

 Wierzy jednak w te stare bogi siostra twoja i lud im codzień na wzgórzach składa objaty[28]. Lud ich bronić będzie i na potokach krwi własnej poczyni im wyspy schronienia!

HAMDER.

 Słuchaj mnie! — bom jedne po drugich rzucił na targ życia wszystkie zdrowia siły, bom rozbratał się z snem, z urodą, z sumieniem, by kupić jedyną mądrość tej ziemi — kilka kropel jadu w czarce doświadczenia! I od goryczy tego piołunu wzrok mój dostał sił tyle, że spokojnie zdoła, świecąc próchnem, rozgarniać cienie przyszłości! Wierz mi! przeznaczenie na czas długi krzyż wyniosło, by panował światu.
 Widziałem, jak on naprzemian kruszył serca narodów żelazem, to namową i łzami — spotkałem tysiące nawróconych Sławian, pędzonych jak cicha [ 171 ]trzoda przez starców kilku. Stałem na pobojowisku, kędy leżały dzikich bałwochwalców trupy, a ich dzieci klęczące, po chrześcijańsku już się modliły za dusze ojców pobitych. Gdziem tylko szedł lub zatrzymał się, krzyż migał przede mną, na prawo, na lewo, w górze na wieżach i w dole na grobach. Wcześniej czy później on owładnie wami. Dzieckiem, kto odkłada do jutra i znów na drugie i na trzecie jutro to, co stać się musi. Mąż, konieczność gdy uzna, brata się z nią dzisiaj — wtedy jej żelazne ramiona stają się ramionami męża! Wojewodo! kiedyś sami Niemcy przybędą, a mnie już nie będzie z niemi. Wtedy dola Polanów nie odwrócona, odwleczona tylko, azaż tysiąc razy sroższą się nie stanie? Przecież ja wzrosłem u was, przecież mnie matka lechickiemi karmiła piersiami! Ja waszej mowy nie wytępię, waszych zwyczajów nie zdeptam, bo one młodości mojej pamiątką! Sąsiadów, przybyłych ze mną, zdołam odprawić do domu. Cień tylko krzyża, nie on sam, wzorem dębu twardego, jak w innych krainach świata, spadnie z mojej ręki na was. Pomyśl, synu Mścisława! Lepiej nam obu zyskać na zmianie, niż żeby na mogiłach naszych ktoś inny, ktoś cudzy zasiadł w pysze i urągał się z nas pomartych w milczeniu, kiedyśmy żyć mogli potężnie i głośno! Czas krótki do namysłu... Kiedy ta noc upłynie, ze mnie jeszcze król być może, z ciebie już nic, Brzetysławie!

BRZETYSŁAW.

 Czemuś, czemuś sam jeden nie wrócił, książę? Za kilka dni Lechia rozdwoić się miała. Hardymir lada chwila chciał słać wróżbiarzy, swatów do siostry twojej, tusząc sobie w szale, że jemu bogi przeznaczyły rozpleść jej warkocz nietknięty. Czemuś, czemuś sam jeden nie wrócił, Ziemowicie? Łukonośna Wanda byłaby dziewosłębów zimnym zbyła [ 172 ]słowem. Stąd bunt Hardymira, bo czego raz zapragnie, tego dopiąć musi lub zginąć. Tymczasem ty ukryty czekasz, aż ich oręże się stępią, aż lud znękany zacznie sarkać na obojgu — krewni i służebni moi zbierają się koło ciebie... Na ich czele występujesz w porę, bo zapomniany już, a zatem świeży i miły ciekawości ludzkiej... Ktoby się nam oparł? Ah! czemuś nie zaufał wierze mojej? Czemuś samotny nie przyszedł zakołatać nocą do wrót moich? Byłbyś zasiadł w cieniu zielonych kłosów mojego domowego Potrympa[29]!

HAMDER.

 Czyż to, co być mogło, godne słów tylu wobec tego, co jest i będzie? Księżyca nie migniesz do matni w jeziorze! co się stało, stało się, człowiecze!

BRZETYSŁAW.

 Wiem ci ja, wiem i dlatego narzekam. Bo muszę, jeśli teraz zwiążę się z tobą, wyzuć się z czci bogów i wstydu ludzkiego — patrz! włosy te ciemne muszę okryć hańbą, a jeśli kiedy siwych się doczekam, powiedzą Słowianie: „Nie ze starości, ale od śliny plwań naszych zbielały mu włosy.“ I córa Lubhosta, którąm pojął za żonę, płakać będzie po wszystkie dni swojo; aż nici kądzieli od łez zgniją jej w dłoniach i dzieciom dzieci moich, kiedy zapytają się: „Kto był dziad nasz? przecz nigdy jego imienia nie słyszym?“ odpowiedzą ludzie: „Na imię było mu: „Zdrajca!“ O, biada, biada, mi, książę!

HAMDER.

 Mylisz się — bo jeśli przegramy, zginiem oba razem gdzie na polu bitwy. Wtedy wszystko ci jedno, jakie gwary żyjących zostawisz po sobie. Lecz jeśli zwyciężym ... Czy ty rozumiesz, co zawiera w swoich przepaściach to słowo: Zwycięstwo? Patrz na te łany milczące i ciemne — na wzór nich leżą [ 173 ]zwyciężeni pod nogami bohatyra. Teraz spojrzyj w górę na gwiazd tych krocie! Kiedy miną zapasy walki, on tyle dobrodziejstw rozda tym, co mu wierni byli — i tym, którzy mu się poddadzą, przebaczy i lud, który mu się powierzy, wyniesie ponad wszystkie inne, aż imię jego, zrazu niecierpiane, wreszcie w chwałośpiewach przebrzmi do przyszłości...
 Druhu! ty możesz takim zostać, a wahasz się. Nie zmuszam ciebie... Los nie prosi się u nikogo, jedno bidzie proszą się u Losu. To jedno wiem, że mi dwunastu wojewodów nie potrzeba wcale. Jako król jeden, tak i jeden na tych niwach będzie wojewoda: namiestnik mój, szafarz życia i śmierci. I to drugie jeszcze wiem, iż z Niemcami wiecznego nie szukałem miru i że kiedyś ich ziemię, jeśli tchu mi stanic, polskich rumaków stratuję, nawiedzę kopyty.
 Teraz wolno ci odejść i raz ostatni pożegnać Ziemowita!

BRZETYSŁAW.

 Przeklęty niechaj będzie wabny twój głos, królu! przeklęta godzina, o której tu stanąłem! Jak otchłań, w dół i wszerz roztwierasz się przede mną i porywasz mnie! Tak Czarnobogi, w nocy po żalnikach[30] plącząc się kołem, odbierają rozum młodzieńcom, a kiedy zorza wschodzi, zostawują ich nędznych i ślepych na wieki! Ciesz się — dziękuj bogom, ty, co zgnębić chcesz Polan, żeś znalazł jednego Polana. — ty, coś brata zabił, żeś znalazł jednego człowieka, który dłoń swoją z twoją wiążę, kusicielu! Oto ręka Brzetyslawa, jedno przysięgnij na to, coś wyrzekł!

HAMDER.

 Że kiedyś Niemcom damy się we znaki?

BRZETYSŁAW.
 I że w Polsce całej będzie tylko jeden wojewoda! [ 174 ]
HAMDER.

 Przez co mam przysiądz? zbiegłem ziemię od zachodu na wschód, a żadnych imion świętych ni kochanych niema dla mnie na niej! — Oddaj mi mój pierścień z głową potrójną Peruna!

BRZETYSŁAW.

 Masz go.

HAMDER.

 I krzyż ten mi podaj! — przecz się lękasz? — to drewno i toczone kamienie — nic więcej!

BRZETYSŁAW.

 Masz!

HAMDER.

 Przez starego Okkopirna[31] i przez nowego Chrystusa przysięgam dotrzymać ci obietnicy mojej! Teraz leżcie pospołu!

(Rzuca krzyż i pierścień).
BRZETYSŁAW.

 O czem się zamyślasz? co tak patrzysz ponuro? wychodźmy stąd!

HAMDER.

 Cha, cha, cha! Oni leżą obok siebie w zgodzie i milczeniu, a za trzy dni o nich bić się będziem. Chodź, wojewodo, przechowam cię w namiocie do jutrzejszej nocy; będziemy mieli czas rozmówić się wolno, cierpliwie, ostatecznie! Tędy droga, tędy, wojewodo!


────────




[ 175 ]
DRUGA CZĘŚĆ.

Szczyt wzgórzu, skąd widać podhalańskę[32] okolicę o wschodzie słońcu. Żelisław na ogromnym głazie siedzi — u stóp jego leży Ludgard z drugiej strony, nieco opodal, stoi Hardymir — w blizkiej dąbrowie widać orszak kapłanów, schylających się pod drzewami i zatrudnionych objatą. Zbrojni górale.

ŻELISŁAW.

 Wzywajcie Jessena[33] pieniem świątecznym, wróżbiarze i czarnoksiężnicy! — a wy, ludzie plemienia mojego, Chrobaty[34] o niezłomnych toporach, stuletniemu starcowi, który widzieć, was nie może, odezwijcie się krzykiem! On waszych ojców i dziadów niegdyś prowadził do boju!

CHÓR GÓRALI.

 Haleśmy[35] opuścili — z drap stromych na twój rozkaz spynęliśmy, jak potoki wiosny, i teraz czekamy błogosławieństwa twego, by odejść na boje, zstąpić na krakowską równinę.

ŻELISŁAW.

 Dzięki wam, dzieci! Dopóki niebo błękitniało nade mną, dopótym sam stąpał na czele pokolenia, mojego — dziś nieskończona ciemność północ i południe, wschód i zachód mi zaległa. Dziś ja się powlokę za wami, oparty na ręku syna Ludgarda, a przodem iść będzie syn mój, Hardymir! Bądźcie mu posłuszni i za Wandę panią i za Polanów braci bijcie Niemców do tchu ostatniego!

CHÓR GÓRALI.
 Niech żyje Hardymir, niech przepadną Niemcy! [ 176 ]
ŻELISŁAW.

 Dzięki wam, dzieci! Na tym samym wzgórzu, na tym samym głazie wszyscy ojcowie moi składali bogom ofiary i sądzili sprawy ludu — a kiedy wojna zawrzala na równinach, oni stąd waszym naddziadom obiecywali zwycięstwo i kazali bez trwogi umierać. Na tym samym wzgórzu, na tym samym głazie i ja was błogosławić będę.

(Wstaje).
Słyszę, słyszę, dzieci

moje, żeście zniżyli głowy, żeście przypadli do ziemi... Niech siła piorunu, co tam drzemie w górze, spłynie mi do rąk, a z nich zleje się w piersi wasze! Hardymirze, synu, przystąp, niech moje dłonie, jak dwa gromy, spoczną na głowie twojej!

LUDGARD.

 Hardymirze!

ŻELISŁAW.

 Hardymirze! Gdzież twój brat, Ludgardzie?

LUDGARD.

 Zadumany patrzy na dąbrowę, na kapłanów, a mówią, że nic nie widzi i że nic nie słyszy, prócz myśli swych. Dzisiajem z nim w jednej spał szopie, on w nocy jak się porwie i stękać zacznie i chodzić... Ojcze, ojcze! jemu się chce tego, na czerń ja się rozbiłem. I chodził posępniejszy od nocy, a gdym się spytał: Czego jęczysz, młodszy mój? on skoczył zgrzytając i uciekł — Halele, Lele! Hardymirze, czy słyszysz? Hardymirze, chodź do ojca twego!

HARDYMIR.

 Ojcze, wszak ród nasz od bogów pochodzi?

ŻELISŁAW.
 Czemu się pytasz? Azalim cię nie uczył od kolebki, że krew niebieska w twoich żyłach płynie? [ 177 ]
HARDYMIR.

 A zatem czoło moje godne lechickiej korony?

ŻELISŁAW.

 Skąd w takiej chwili przyszło ci na myśl budzić we mnie dawne wspomnienia i starą pokusę? Marzyć nie przystało, kiedy działać trzeba. Obcy najezdnik grozi Lechii, a góry te mnie przyrzekły, że się schylać będą, ile razy krakowska równina krzyknie im: „Na pomoc!“ Jej głos słyszałeś zawczoraj — z doborem więc synów skał śpieszaj do Wandy, pani twojej!

HARDYMIR.

 Zaprawdę, ona panią Hardymira, bo gdziekolwiek spojrzę, postać jej widzę, a kiedy oczy zamknę, ona mi się przyśnić musi. Tysiąc córek Krakusa chadza przede mną i za mną, na prawo i w lewo. Wiatr zaszumi po borze, a ja wołam: „Wando, co każesz?“ gdzieś potop z daleka huczy, a ja biegnę krzycząc: „Tu jestem, tu. o Wando!“ W ryku wilków, w krzyku orłów jeszcze głos jej słyszę. I wszędzie jej pełno i nigdzie jej niema. Dopókim mógł, znosiłem męczarnię, teraz nie służę już dalej! Dziś niechaj się losy Hardymira rozstrzygną!

LUDGARD.

 Halele, Lele!

HARDYMIR.

 Precz mi z tym krzykiem pogrzebów!

LUDGARD.

 Twój dziś się zaczyna, jako mój począł się już oddawna, o podobnej godzinie!
 Halele, Lele!

HARDYMIR.

 Ojcze, błagam ciebie, poślij kapłanów do Krakowa z świętym śnieżnobursztynowym naszego rodu [ 178 ]puharem, niech go podadzą królowej Polanów, niech ją proszą, by nietknięte na jego brzegach odwilżyła usta! Ojcze, patrz, jeszcze trzy dni spokojnych nam pozostało przed miru upłynieniem, teraz dopiero co weszło słońce, a nim ono zajdzie, dziewosłęby tu z powrotem być mogą! Ojcze, proszę cię, poślij ich!

ŻELISŁAW.

 A jeśli nie zechce królowa dotknąć się puharu Chrobatów, jeśli wzgardzi młodszym, jako starszym wzgardziła już bratem, co ty poczniesz wtedy?

HARDYMIR.

 Nie nie, przez Boga piorunu, tego nie będzie! Ilem razy na łowach cisnął pod jej stopy obalonego niedźwiedzia, lub przebił włócznią tura, odrzucając na chwilę zasłonę z nad czoła, chwaliła mnie wobec radnych panów i zdarte z dzikich zwierząt skóry nieść kazała do jaskini smoka. Tam one leżą miękkie przy Leszka mogile. Jeszcze zawczoraj, gdy przed straszną twarzą bratobójcy schodziła z świętego kopca, rzekła do mnie: „Podaj mi lejce, wojewódzki synu!“ i znikła wśród sosien, z wozu żegnając mnie ręką. Kto drugi w Lechii całej pochwalić się może, że go kiedy Wanda białą witała lub żegnała dłonią?

ŻELISŁAW.

 Marne twoje słowa!

HARDYMIR.

 Nie dość na tern, ojcze! Zważ, że teraz właśnie pora uderzyć w jej dziewicze serce i zmiękczyć je na wieki. Kto jej będzie śmiał radzić w takiem niebezpieczeństwie, by prośby mojej nie wysłuchała? Któż jej sierdzistszych mężów przywiedzie ode mnie? Czy Mestwin z nad bagien gnieźnieńskich? Czy Brzetysław, dawny Ziemowita służebnik, z nad piasków, porosłych sosnami? Ona wie dobrze, kto ja i chłopy [ 179 ]moje! Nim innych wojewodów nadciągną poddani, posiłki. Niemcy Kraków zdobyć mogą. Dopóty Kraków stoi, dopóki góry z nim. Rytygier i Ziemowit wyglądają na bohatyrów. Ta wojna spadła nagle, jak obryw skały, i Wanda nad przepaścią stoi! Ojcze, ślij swatów do niej! Zawczoraj możeby ich była wywołała z kraju, lecz dziś ich przyjmie łaskawie, a jutro, jutro Hardymir twój będzie również królem!

LUDGARD.

 Halele, Lele!

ŻELISŁAW.

 Teraz dopiero coś na kształt prawdy wyrzekłeś. Jednak w córze Krakusa nie spodziewaj się nigdy strachu, ni zwątpienia! Duch ojca zawrócił z mogiły i wstąpił w jej ciało. Jeszcze widzę pole, na którem mnie wielki król Polanów pokonał u bram Krakowa, kiedym chciał panem całej Lechii zostać, jako godziło się mnie, potomkowi nieśmiertelnych bogów. Może ci się dzisiaj szczęśliwie powiedzie. Lecz raz jeszcze pytam się ciebie: co porzniesz, jeśli odrzuci miłość twoją łukonośna Wanda?

HARDYMIR.

 Co pocznę, ojcze i panie mój? Ja? Pytasz mi się? Jeśli ona... Ojcze, ja nie wiem! Ojcze!

ŻELISŁAW.

 Ale ja wiem. Natychmiast ruszysz do królowej na czele ludzi naszyci) i, jeśli tak losy opatrzą, zginiesz za nią wraz z niemi wszystkiemi, bo jej ojcu ja, ojciec twój, przysiągłem na wieczny hołd i stateczną wierność. Teraz podaj mi rękę i zaprowadź do świętego gaju! Tam zbiorę kapłanów i wyprawię ich do krakowskiego grodu.

(Odchodzi).
[ 180 ]
LUDGARD.

 Hej! Bracia górale, czego klęczycie? wstańcie! nie widzicież, że wódz wasz o zapoinach[36], nie o bitwie duma? Zejdźcie na łąkę, połóżcie się przy ruczaju! Dobra woda, chłodny wietrzyk, owsiane placki macie, jedzcie, pijcie od południa do wieczora, chyba w nocy zacznie się pochód wasz! Halele, Lele! Słuchaj, młodszy mój, tymczasem ja także się wybiorę i pójdę dziewosłębić ci do jaskini smoka. Patrz! z ruty już wianeczek plotę, rosą kwiatów namaszczę włosy, zwabię dwa krogulce z wyżyn powietrza i na barkach mi siądą. Halele, Lele! Gwiazd osiem uszczknę na niebie i zaniosę Wandzie i powiem: „Bierz, Hardymir ci je przysyła!“ gwiazd osiem — czy słyszysz? Wtedy ona będzie twoją — raz, dwa, trzy, cztery... cha, cha, cha! nie prowadź ojca tak szparko! — pięć, sześć, siedem — a gdzie ósma? — Nic zdążę za wami — ósmej potrzeba. Dostać jeszcze jednej z błękitów? Halele, Lele! Halele! Wtedy będziesz królem moim, będziesz mężem Wandy! Wszak i ojciec mnie błogosławił, wszak i za mnie słał druhów do Krakowa. Alboż ja Wandy mężem? A kochałem ją, kochałem. Boże piorunu, zniszcz te góry! Przekleństwo wam, wam, wam, wszystkim wam i jeszcze wam, a wam!

(Znika w dąbrowie).

∗                                                  ∗
 Jaskinia smoka. Leszka mogiła i żyrowiec, palący się na niej; z obu stron przed mogiłą kamienne katedry dla wojewodów, pośrodku ich siedzenie Wandy — po ścianach jaskini rozwieszone skóry, łuki, strzały, miecze — kilka wydrążeń na lewo i w prawo, za któremi widać ciągnące się przejście, w skale wykute. Wanda, siedząca przed mogiłą — Starzec — Giermek, trzymający harfę. Straż zbrojnych.
────────
[ 181 ]
PLAN DALSZEGO CIĄGU CZĘŚCI DRUGIEJ.
──────

 Druga część. 1. Hardymir o wschodzie słońca w dąbrowie radzi się ojca Żelislawa i kapłanów — kapłani objatę bogom czynią — niczego się z lotu ptaka ni ofiar dowiedzieć nie mogą — Hardymir śle wróżbitów, dziewosłębów do Wandy.

 2. Rytygier, przebrany za starca, przybywa do Jaskini Smoka, kędy Wanda wśród niewiast gotuje się do wojny. — Mogiła Leszka w głębi i przy niej granitowe kute stolice[37], wojewodów radne siedzenia. — Starzec mądrością i pieśniami ją zajmuje — o Rytygiera ona się pyta cudzoziemca. — Wtem wchodzą wojewody — za nimi posły Hardymira z puharem ślubnym. — Wanda ich wysłuchiwa — każę im się oddalić, wojewodom, by zdanie swe ogłosili. — Sterdza, Barmin, Światopełk radzą, by wzięła Hardymira za męża, lękając się buntu jego w takiej chwili — Starzec, przyzwany do rady, jeden się sprzeciwia — Wanda ich odprawia — sama się zostaje. Jej niepewność — monolog — wtem wraca starzec — zdziera brodę, kołpak — to Rytygier. — Ona uderza o tarcz młotem — wpadają wojewody — każę im zasiąść i radzić. — Tymczasem, podczas ich sądu, Rytygier siada na przodzie jaskini i gra na harfie pieśń dumną, bohatyrską Skandynawów. — Wstają wojewody wyrok ich: by go strącić do ciemnic. — On dobywa miecza — Wanda mu grozi, że każę jaskinię płomieniem otoczyć — on się śmieje z groźby. — Wtedy ona nagle wspomina, że godzina miru nie upłynęła i puszcza go wolno — Sama idzie do świątyni Wisły i na dziewicę bogini się poświęca — powrót posłów do Hardymira z tem doniesieniem; on rozpacza, ale się nie buntuje, postanawia nie opuszczać królowej i z swojemi wyrusza na walkę.
Koniec drugiej części.
────────
[ 182 ]
PLAN CZĘŚCI TRZECIEJ.
──────

 Trzecia część. Chór starców od trzech dni już na wzgórzu, skąd widać bitwę — Żelisław ślepy pośrodku objatą zawiaduje. — Zrazu zioła rzuca bogom — potem, gdy się Polanom nieszczęście zaczyna, bić każę kozły i czerwone jałówki — podczas ofiar chór wciąż opowiada ślepemu bitwę; — kiedy Polanie przed Niemcami zaczynają ku wieczorowi ustępować — niewolnika, rycerza niemieckiego, przyprowadzonego do wzgórza, Żelisław bogom piekła i wojny zabijać każę. Pod noc Wanda i Hardymir znikają z pola bitwy — Niemcy i Hamder zwyciężyli.
 — Dom Żelisława — siedzi Rytygier na jego stolicy, nad ogniem domowym i sądzi go. — Osądziwszy, zstępuje z stolicy — Hamder na niej siada i jako król wyrok śmierci daje — Żelisława na śmierć prowadzą Wpada Światopełk wojewoda, prosząc za synem — Hamder mu przebacza i daruje — zatrzymuje go przy sobie.

Koniec trzeciej części

────────

Przypisy[edit]

  1. Danowie — Duńczycy.
  2. Levenskiold (czyt. Lefenszild).
  3. Upiór — myśliwiec — z podań północnych.
  4. Walhalla — niebo w podaniach północnych, w którem ucztują bohaterzy po zgonie.
  5. Marzanna — bóstwo śmierci.
  6. Łado — bóstwo miłości.
  7. Nadgardlnik — część zbroi chroniąca gardło.
  8. Lateran, dawniejszy pałac i katedra papieska.
  9. Witykind, wódz Sasów pogańskich po długich bojach poddał się Karolowi Wielkiemu r. 785.
  10. Żertwa — ofiara.
  11. Rozhowor — rozmowa.
  12. Ogniany i wiatrany — duchy ognia i wiatru.
  13. Szyszak — hełm.
  14. Koladnik — upominek. Wiersz ten mieszanina wyrazów polskich i ruskich.
  15. Kolczuga — zbroja, pancerz.
  16. Pogwizd — bóg wiatru.
  17. Kołczan — pochwa na strzały.
  18. Kołpak — wysoka czapka futrzana.
  19. Hospodyn — pan.
  20. Popielnica — naczynie gliniane, w którem składano prochy trupa spalonego.
  21. Flins, podobno bożek pogański przedstawiany ze lwem na ramieniu
  22. Krasopani — piękna pani.
  23. Walkirye — boginie wojny.
  24. Lel, Znicz, Czarnyboh, bożki słowiańskie i litewskie.
  25. Perun, bożek pioruna ruski.
  26. Żupan — naczelnik, książę.
  27. Pelwit, bożek bogactwa litewski.
  28. Objata — ofiara.
  29. Potrymp — bożek potrzeb domowych litewski.
  30. Żalnik — cmentarz pogański.
  31. Okkopirn — Perun.
  32. Podhale — podgórze tatrzańskie.
  33. Jesse — bóg najwyższy słowiański.
  34. Chrobaty — szczep polski koło Krakowa.
  35. Hale — doliny tatrzańskie.
  36. Zapoiny — uczta zaręczynowa.
  37. Kute stolice — siedzenia wyrąbane w skale.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false