Jak się ruszają tysiące i ciekawie spoglądają na nas! Jak myślisz? Czyżbym takich kos dwadzieścia od razu nie skruszył cięciem długiego miecza na odlew?
Wzrostem i rynsztunkiem przenosimy ich, ale zważ na ich gibkie ciała, na ogień, co im pryska z oczu! Oni umieją rozbiedz się i skupić nazad, pod konia się rzucić i rozkrajać mu wnętrzności, kamieniem wybić oko jeźdźca, toporem, którym na wyżynach mordują niedźwiedzi, głowę rycerzowi zdjąć z karku, lub najchyższego rumaka zbić z nóg wszystkich czterech. Rozpędzisz ich pod wieczór, a o świcie nazajutrz, nucąc pieśń zasiewu lub dożynków, oni ci wrócą do boju!
Tem lepiej, bo po łatwych zwycięstwach niema czem zbudzić zaspanych strun harfy. Patrz! Oto mi rysy, jakby z nieba wzięte - to jakiś bohatyr być musi, orzeł takiemi w słońce spoziera oczyma. Czemuż żadnej broni nie nosi? wszyscy się rozstępują i kłaniają - on zwiesił głowę, jakby szyszak[1] mu ciężał, a tylko włosy jasne spływają mu na barki. Czyż to wódz jaki?
Urodził się na wodza, ale nim nigdy nie będzie.
Ja detynka malenkaja,
Moja nóżka bosenkaja,
Wyneste koladnik[2]!
Głos smutny z tak ogromnych piersi! Wszyscy odwrócili głowy teraz.