Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/144

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
RYTYGIER.

 Teraz ja ciebie wyzywani, Duchu! i spróbuj się ze mną!

HAMDER.

 Dajcie mi go przebić!

GŁOS.

 Dni twoje policzone.

HAMDER.

 Niecierpiany na ziemi i w grobie, poco mnie trapisz? Kto cię otoczył płomieniem i ranę, którąm ci zadał, tak świeżą po latach tyłu zostawił na piersiach?
 Ty, coś miecza nic dźwigał nigdy, ręce tylko śnieżne mył w krwi ofiar na ołtarzu Marzanny, tyś chciał królem zostać?! Czyż nie byłem godniejszy od ciebie? Czyżbym ludu mojego nie był wyniósł nad wszystkie postronne plemiona? Wstrząsaj głową, groź rękoma — nie lękam się ciebie! Tyś mnie wypchnął na bezdroża świata, rzuciłeś mnie w objęcia Niemców i krzyż niemiecki zatknę na bałwanach, któreś ty tak kochał niegdyś! Oh! przeklinam ciebie precz stąd — precz! — mija twoja godzina — precz!

GŁOS.

 Za rok o tej samej godzinie będę przy tobie!

HAMDER.

 Rozstąpcie się!

(Odpycha Rytygiera Biskupa).
RYTYGIER.

 Znów mi silą dorównałeś, książę!

HAMDER (zrzucając pancerz).

 Bo jutrzenka świta, bo jej rumiane promienie, spadły na pierś moją. Witaj mi światło, w którem od lat dziesięciu po tej nocnej męczarni znowu piję