Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/167

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

nice! dobądźcie szabel, by się w każdej jeden płomień odbił — światła, światła, światła!

HAMDER.

 Jużbyś jej nie ujrzał, gdyby samo słońce wróciło — patrz! pługów ni wozu już niema — tylko snują się Polanie, jak burza, co się oddala — coraz pustszy widnokrąg — wojewodów kilku jeszcze radzi pod temi sosnami, lecz i oni zabierają się w drogę — wracaj, Rytygierze, do zmysłów!

RYTYGIER.

 Hagen! ty wiesz, żem dotąd na żadną nie spojrzał niewiastę. — Urągałem się z rycerzy cesarskich, kiedy szli dobywać zamków, w których hoże panowały dziewice — mnie jedna tylko twarz niewieścia tkwiła w pamięci, twarz biednej Gudruny! a teraz drżę cały — te lasy i niebo kręcą się wokoło, niedługo zwalą się razem i uduszą mnie! przeklęte słowo rycerskie! przeklęty mir, który mnie wiąże. Dziśbym jeszcze za niemi poskoczył, a rankiem wrócił i przyniósł Wandę na świtu promieniach... Hamder! chodź ze mną — mów do mnie — głos twój czasami do jej głosu podobny!

HAMDER.

 Bracie, niedługo przybędę, ale teraz muszę tu na chwilę zostać.

(Do giermka).

 Goń za tym człowiekiem, co się oddzielił od innych i sam stoi na moście — goń, ile sił ci stanie, oddaj mu ten pierścień, a kiedy go pozna, wskaż mu ręką szopę — nic więcej, tylko pierścień oddaj i wskaż ręką szopę!

(Giermek odbiega).
RYTYGIER (odchodząc z rycerzami i Biskupem).

 Hamderze, nie zwlekaj! Hamderze, czy słyszysz!?