tem zapadł, grzmiąc łuskami skrzydeł, i legł nad rzeką w jaskini.
Lecz kiedy noc nadeszła, wzbił się na nowo w powietrze, naprzemian wił się z góry na dół i, podbiwszy się, krążył w górze. Księżyc raz znika, to znów błyśnie z poza jego kłębów, a pożartych niedojadłe kości spadają na głowę żyjącym. Tętniące stada koni wlatują do ogrodu. Trzody walą się i ryczą Król milczał i siedział jeden niewzruszony wśród tłumów. Nad rankiem powstał Ziemowit i rzekł: „Jutro o świcie tak, jak dzisiaj, potwór zaśnie w nadwiślańskiej pieczarze. Ojcze, by lud zbawić, ja tam pójdę sam.“ I lud usłyszał i krzyknął: „Za to kiedyś będziesz królem naszym.“ I powstał Krakus i bogom ofiarę w świątyni zapalił — a Ziemowit wierne psy zwołał i drażnił i głodził dzień cały — sześć oszczepów wziął i obosieczny miecz — a matka, drąc włosy, żegnała go z płaczem.
Chwała lechickiemu Ziemowitowi — on był bohatyrem!
On był bohatyrem!
On był młody i nadludzkiej siły — on poszedł on miał za to zostać królem kiedyś — a rankiem otoczyły go wyziewy i szedł w mgle, lud zostawiwszy na wzgórzach.
I rzuciły się psy do pieczary. On chwilę stał jeszcze u wnijścia, lecz kiedy nie usłyszał ni szczekania ni skomlenia, sam wstąpił, w obu dłoniach trzęsąc śmiertelne żelaza. On był pewnym zwycięstwa — on miał królem zostać!
Przekleństwo! Koło smoka bez życia pokładły się brytany i liżą ręce młodszego brata. On z jasną