Ite, missa est!
Amen.
Co tak za nim ciągniesz oczyma? teraz spojrzyj lepiej w tę stronę, bracie! Czy widzisz pomiędzy ostatniemi jałowcami boru tych dwunastu idących powoli a przed każdym ping i dwa woły białe, jak mleko? To wojewody!
A Wanda, gdzie Wanda?
Niema jej dotąd Boże! nic się nie odmienił potężny Żelisław, do dziś dnia tenże sam chód pyszny i twardy, ta Hania czerwona przepaska na białych włosach ale czemuż wiodą go pod ręce? wszak starzec, który idzie przodem ich wszystkich, sam nie prowadzi pługu?
Młodzieniec jakiś, z kołczanem[1] na plecach i toporem u boku, woły starca pogania.
Oślepł, oślepł wojewoda gór, a Hardymirowi oddał oręż dni dawnych. Ah! dobrze się siało, bo wzrok jego byłby się wwiercił pod przyłbicę i poznał rysy moje. Ot! Brzelysław z szramą na czole, co mnie w nocy żegnał na tej samej granicy i ślubował wiernym mi być, jeśli wrócę kiedy. Kołpak[2] Gnieźnieńskiego Barnima, jak dawniej, strusiemi powiewa pióry, zdartemi gdzieś z Niemców.
Patrz! oto wróg mój, dawny przyjaciel Leszka, z temi bursztynami na piersiach. Sterdza o słodkim glosie, o roztropnych radach. Stań przede mną bracie!