Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/171

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

trzoda przez starców kilku. Stałem na pobojowisku, kędy leżały dzikich bałwochwalców trupy, a ich dzieci klęczące, po chrześcijańsku już się modliły za dusze ojców pobitych. Gdziem tylko szedł lub zatrzymał się, krzyż migał przede mną, na prawo, na lewo, w górze na wieżach i w dole na grobach. Wcześniej czy później on owładnie wami. Dzieckiem, kto odkłada do jutra i znów na drugie i na trzecie jutro to, co stać się musi. Mąż, konieczność gdy uzna, brata się z nią dzisiaj — wtedy jej żelazne ramiona stają się ramionami męża! Wojewodo! kiedyś sami Niemcy przybędą, a mnie już nie będzie z niemi. Wtedy dola Polanów nie odwrócona, odwleczona tylko, azaż tysiąc razy sroższą się nie stanie? Przecież ja wzrosłem u was, przecież mnie matka lechickiemi karmiła piersiami! Ja waszej mowy nie wytępię, waszych zwyczajów nie zdeptam, bo one młodości mojej pamiątką! Sąsiadów, przybyłych ze mną, zdołam odprawić do domu. Cień tylko krzyża, nie on sam, wzorem dębu twardego, jak w innych krainach świata, spadnie z mojej ręki na was. Pomyśl, synu Mścisława! Lepiej nam obu zyskać na zmianie, niż żeby na mogiłach naszych ktoś inny, ktoś cudzy zasiadł w pysze i urągał się z nas pomartych w milczeniu, kiedyśmy żyć mogli potężnie i głośno! Czas krótki do namysłu... Kiedy ta noc upłynie, ze mnie jeszcze król być może, z ciebie już nic, Brzetysławie!

BRZETYSŁAW.

 Czemuś, czemuś sam jeden nie wrócił, książę? Za kilka dni Lechia rozdwoić się miała. Hardymir lada chwila chciał słać wróżbiarzy, swatów do siostry twojej, tusząc sobie w szale, że jemu bogi przeznaczyły rozpleść jej warkocz nietknięty. Czemuś, czemuś sam jeden nie wrócił, Ziemowicie? Łukonośna Wanda byłaby dziewosłębów zimnym zbyła