Tańce liści/całość

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold Staff
Tytuł Tańce liści
Pochodzenie W cieniu miecza
Data wydania 1922
Wydawnictwo Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Druk Zakłady graficzne „Bibljoteki Polskiej“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tomik
Indeks stron
[ 13 ]

TAŃCE LIŚCI




[ 15 ]KTO?



Piosnka, która śpiewa,
Która się uśmiecha,
Leci między drzewa,
Budzi w liściach echa...

Piosnka, która płacze
I która się żali,
Niesie swe tułacze
Łkanie z jękiem fali...

W jednej brzmi nadzieja,
W drugiej trwoga drżąca.
Jam jest struną. Nie ja —
Któż więc o nią trąca?



[ 16 ]JANUS.



Wczoraj jeszcze, jak gdyby z uczuciem zawodu
A tęsknoty, mówiłaś o minionej wiośnie,
Gdy z ziemi pierwsze trawy strzelały radośnie
W słońcu slabem, co jeszcze nie przemaga chłodu.

Patrz: znów wiosna w zbudzonych alejach ogrodu,
Na brunatnych zagonach już świeża ruń rośnie.
Lecz nie cieszysz się życiem tkanem na pól krośnie...
Ach, osłody ci trzeba nawet i do miodu.

Ledwo tarń osypała się śnieżystym kwiatem,
Myśl twa już dalej leci i tęskni za latem:
Roisz lipcowe czary, kłos źrały w snach zrywasz.

Czy nie wiesz, że to minie, co jest teraz wkoło?
że dwakroć jedna chwila nie całuje w czoło?
Że, przywołując przyszłość, i przeszłość przyzywasz?



[ 17 ]ŹDŹBŁA SŁOMY.



O, czemuż nas, miłością w wiosennej szczodrocie
Ogrodu uwięzionych, pokusiło wyjście!
Park nasz kąpał się wtedy w dni słonecznych złocie,
Roztapiając swą słodycz w zmierzchów ametyście.

Jakże inne dziś wszystko po naszym powrocie!
Przywitały nas zeschłe pod stopami liście
I piosnka o goryczy, żalu i zgryzocie,
Łkająca w nagich drzewach, w jesiennym poświście.

Odwróciliśmy oczy ku wrótni z westchnieniem.
Tuż drogą wóz przejeżdżał ze słomy brzemieniem,
Minął nas i odsłonił pól pustkę bez końca.

Jeno na drzew gałęziach, co się oń otarły,
Zostało kilka chwiejnych źdźbeł słomy umarłej,
Niby zgasłe promienie straconego słońca.



[ 18 ]JESIEŃ.



Dzień dzisiaj chmurny od samego rana.
Czuć, że się jesień na schyłku przesila.
Chłodno, deszcz zacznie padać lada chwila.
Nie wyjdziem z domu, dal mgłami owiana.

Już zbłąkanego nie znajdziem motyla,
Ani kopicy spóźnionego siana.
Brunatna, naga ziemia już zorana
I wicher gołe topole pochyla.

Tą samą chustką, którąśmy żegnali
Jesień pogodną, znikającą w dali,
Rozprószym smętek, co myśl naszą ściga.

Rozpalim jasny ogień na kominie,
A ty usiądziesz cicho przy pianinie
I, mrużąc oczy, zagrasz „Wiosnę" Griega.



[ 19 ]POCAŁUNEK.



— Słodko-uste, ustom-rade
Wargi twoje dziwnie blade.

„Ach, są blade wargi moje,
Bowiem jest ich tylko dwoje“.

— Ludzie jeno wtedy bledną,
Gdy zostanie z dwojga jedno.

„Ale wargom jest nieskoro,
Gdy ich niema razem czworo“.



[ 20 ]W MAJOWĄ NOC...



w majową noc, wśród woni róż,
W ogrodzie, w pełń księżyca,
Siedzę wsłuchany w tęskną głusz,
Co snami pierś nasyca,
I nagle błyska mi wśród drzew
Biel szat twych mgłą obłoku,
Rozlega się twój cichy śpiew...
Już mnie dojrzałaś w mroku...

A słowik w bzach zawodzi w głos,
Spiew niesie się po perłach ros
I noc srebrzysto-biała
Miłością dyszy cała.

A ty, jak nocy śnieżny kwiat,
W miesięcznych lśnień błękicie,
Skradasz się w szmerze lekkich szat,
Zachodzisz ztyłu skrycie,
Kryjesz mi oczy dłońmi rąk,
Śmiejąc się jasnym śmiechem,
A pusta twoja radość wkrąg
Przeczystem dzwoni echem.

A słowik w bzach zawodzi w głos,
Śpiew niesie się po perłach ros,

[ 21 ]

I noc srebrzysto-biała
Miłością dyszy cała.

Do serca garnę twoją dłoń
I miękki splot warkoczy,
Przechylam w tył ku tobie skroń
I widzę twoje oczy.
Cień znika z czoła mego brózd
I długi, jako wieki,
Łączy nas pocałunek ust — —
...Otwarłem z snu powieki...

To zmilkł słowika słodki głos,
Przybyło kilka kropli ros,
Jeno noc srebrno-biała
Samotne łzy widziała.



[ 22 ]WE DWOJE.



I.

 

Z dwu stron naprzeciw siebie z dali
Wyszliśmy młodzi, z ufnem czołem.
Nie rzekłszy słowa, idziem społem,
Jakbyśmy dawno już się znali.

I każde wierzy, jak w znak z nieba,
że drugie pewno wie, gdzie kroczym,
Ku cudom jasnych łąk uroczym —
Skoro i pytać nie potrzeba.

I żadne troską się nie biedzi,
Choć, milcząc, idziem przez bezdroże.
Lecz niemy spytać się nie może,
Kto nie wie, nie ma odpowiedzi.



[ 23 ]

II.

 

Choć pod twej piersi bielą gładką,
Serce swe żywe pogrzebałem,
Odkąd me serce jest twem ciałem,
Własne mi serce jest zagadką.

Gdy patrzę w twoje oczy duże,
Gdy cię tęsknotą oszołomień,
Spowijam, jestem jako płomień,
Który się ślizga po marmurze.

To samo przy twych ust dotyku
Wzruszenie, tajnej czar potęgi,
Przejmuje mnie, co wobec księgi
W niezrozumiałym mi języku.



[ 24 ]

III.

 

Jak dom tajemny, gdzie zasuwa
Zamknęła drzwi i okiennice,
Są piersi twojej tajemnice,
U których ma tęsknota czuwa.

I nęcą, kuszą twoje usta
Milczącym czarem tego domu,
Który nieznany jest nikomu,
Chociaż głąb jego — może pusta.

I może strwonię życie, święte
W wiosennie młodych dni zaraniu,
Na próżnem jego kołataniu
Przeto, że drzwi te są zamknięte.



[ 25 ]

IV.

 

Wstecz nie odwracaj twarzy bladej,
Silnie mnie dłońmi dzierż obiema.
Cóż, że za nami są stóp ślady,
Kiedy przed nami śladów niema?

Lecz może kwiat paproci złoty
Jest przeto szczęściem w ciemnym borze,
że wciąż go szuka wzrok tęsknoty,
A nigdy znaleźć go nie może?

Będziem nocami iść. W świt ciche
Oczy skrywajmy dłońmi szparko,
Z miłości przeto zmarła Psyche,
Że poszła w tajny mrok z latarką.



[ 26 ]MELANCHOLJA.



W komnacie więdną w wazie róże.
Przez okno wleciał ptak skrzydlaty —
Z trzepotem pierzchnął, znikł w lazurze...
Samotne, wpółomdlałe kwiaty
Posiały płatki senne, duże
Na puch kobierca w mrok komnaty...



[ 27 ]PRZECZUCIE.



Ten złoty liść, co na twe złote włosy spadł,
Gdyśmy kroczyli pustą aleją jesienną,
Stał mi się nagle rzeczą drogą i bezcenną.

Blady krąg słońca na cię blask promienny kładł,
A jam w twe oczy patrzał beznadzieją lęku,
Czując, że całe życie moje masz w swych ręku.

Podniosłaś dłoń do czoła, dłoń piękną jak kwiat,
Jakby chcąc dłonią własną przystroić swe włosy
I błysły w twych pierścieniach perły, jak łez rosy.

I strąciłaś liść, który na twych włosach siadł
I nagle mnie przeczucie zdjęło zabobonne,
że to gdzieś w rozpacz pada me serce bezbronne,

Jak złoty liść, co z twoich złotych włosów spadł.



[ 28 ]ZACHÓD.



Nadciąga noc ponura z dali.
Cóż ciebie, serce me, ocali?
Naszemu dniowi kres...
Zapada słońce złote w morze:
To tonie serce me w jeziorze
Krwawych i słonych łez.



[ 29 ]Z UCISKU MIASTA...



Z ucisku miasta, z ulic cieśni,
Co w dzień mgłą trosk i dymu tłoczy,
A w noc sen dając, który nie śni,
Podwójny kładzie mrok na oczy;

Po dniach, gdy kryłem serca bole
Po zmarłem szczęściu w mrok komnaty,
Pod wolne niebo-m wyszedł, w pole,
Pomiędzy drzewa, między kwiaty.

Lecz idę, jakby za pogrzebem!
Tem srożej ból mnie żre straszliwy:
Wśród takich drzew, pod takiem niebem,
Byłem niedawno tak szczęśliwy!



[ 30 ]JESIENNA MGŁA...



Jesienna mgła się włóczy blada
Wśród rzadkich drzew na polu,
I niby się na palcach skrada,
By nie obudzić bolu.

Lecz nie śpi ból: bo w sercu mojem
Wspomnienie dawne żyje
I nad pamięci klęczy zdrojem
I strutą wodę pije.

Smutkiem się sen o tobie przędzie
I łzy mi w serce sączy...
Lecz jeszcze smutniej, puściej będzie,
Gdy smutny sen się skończy.



[ 31 ]W OGRODZIE LEŻĘ...



W ogrodzie leżę o wieczorze,
Patrząc w lecące ptaki,
Pod drzewem, gdziem wyrzezał w korze
Dwu imion naszych znaki.

Dzisiaj nie pozna ich już oko.
Czas i tu sprawił zmianę,
Chociaż je wryłem tak głęboko,
Jak ty w me serce ranę.

Tak dawno już. Wsłuchany w ciszę
Spokojnie śnię te chwile...
Wkrąg trawa świeża się kołysze,
Cicha, jak na mogile.



[ 32 ]WIDMO.



W śnie mi się jawi cień twój cichy,
Jak miesiąc pośród mgły...
Kto z ciebie cień uczynił cichy?
— Twe sny...

Przedziwna twarz ci kryje bladość,
Jak płócien śnieżne lny...
Kto rzucił ci na twarz tę bladość?
— To ty...

Pierś twoją zdobią perły cudne,
Jak rosa białe bzy...
Skąd masz te jasne perły cudne?
— To łzy...



[ 33 ]GDZIE SREBRNY NARCYZ...



Gdzie srebrny narcyz na smukłej łodydze
Modli się niebu słodyczą swej woni,
Pójdę wspomnienia budzić, w których widzę
Serce swe w szczęścia kwiecistej ustroni.

Gdzie srebrny narcyz w nieskalanej bieli
Lśni, jako gwiazda z niebiosów strącona,
Śnić będę w ranek wiosennej niedzieli,
Że słodka bajka jeszcze nie skończona.

Gdzie srebrny narcyz złote serce swoje
Otwiera, skryte w śnieżystym kielichu,
Klęknę i usta łzami ros napoję
I będę płakać po cichu, po cichu.



[ 34 ]NOKTURN.



Wieczór nad leśnym tłumem drzew
Ciemności piętrzy zwał.
Jak łka rozpacznym smutkiem śpiew,
Co z gąszcza liści wstał.

Wieczór odsunął stary dzień
Gdzieś w niepowrotną dal.
Jak płacze rzeka skryta w cień
Bezsilnem łkaniem fal.

Jęk skargi leci w pustkę pól,
Z oddali zawył pies...
Najgłębszy serca mego ból
Jest niemy i bez łez.



[ 35 ]OCALENIE.



O, serce moje! Z bólu otchłani,
Z beznadziejnego dna czarnej nocy,
W którą pogrąża rozpacz i grzebie,
Dźwignęliśmy się na brzeg przystani
Wysiłkiem dzikim ostatniej mocy,
Lecz wydźwignęliśmy już nie siebie...

Siedząc nad tonią wieczornej fali,
Patrzym spokojni, od cierpień wolni,
Mając w niezmiennej ciszy ostoję.
Czybyśmy wówczas się ratowali,
Gdybyśmy byli przewidzieć zdolni
Uratowanych, o, serce moje?



[ 36 ]O ZMIERZCHU.



W ogromnej, świętej ciszy krąg słońca umiera,
Różowiąc nieboskłony zorzą bladozłotą.
Przejmującą tkliwością zmierzch marzący wzbiera,
Jakąś nieutuloną, bezdenną tęsknotą.

Ciepła, najczulsza słodycz miękkiego powiewu
Muska, jak pocałunek ust, liście z szelestem.
Ziemia pośród pieszczoty upojnej zalewu
W ramionach mroku leży śniąc, a ja sam jestem.

Pełne, rozkoszne szczęście oszołomnych woni
Stapia się z senną rosą skrzącą w traw kobiercu...
Ciężko skroń rozpaloną opieram na dłoni
I niemo tonę, tonę w swojem własnem sercu.



[ 37 ]AD ASTRA!



Jakże was kocham, gwiazdy!
Weź mnie w skrzydła krucze,
Nocy słodka, i zanieś do zapomnień bram!
Tobie się w pustem polu modlę smutny, sam...
Niech się snu głębokiego od ciebie nauczę.

W dobroczynnem objęciu twojem dotrę tam,
Kędy do niepamięci wiecznej dasz mi klucze.
Tobie się, najłaskawsza, na zawsze poruczę:
Zbyt mnie przesycił gorzki owoc tęsknot, kłam.

Ku gwiazdom chcę! Ku oczom tym, któremi patrzy
Nicość cicha i dobra, bezpamiętny sen,
Ten dar nad wszechmoc królów i nad słońce rzadszy.

Ku gwiazdóm, co tak cudnie nam z niebios lśnią den
I przeto się oczami śmieją tak złotemi,
Że życia tam i męki niema, jak na ziemi.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false