Małgorzata z Zembocina/III

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Małgorzata z Zembocina
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały utwór
Download as: Pobierz Cały utwór jako ePub Pobierz Cały utwór jako PDF Pobierz Cały utwór jako MOBI
Cały tom V
Download as: Pobierz Cały tom V jako ePub Pobierz Cały tom V jako PDF Pobierz Cały tom V jako MOBI
Indeks stron
[ 80 ]
III.

 — Pójdź, Wacławie, tak, pójdź! - rzekł pomieszany Dobrogniew i spojrzał na nieszczęsnego i zamilkł. I Wacław zbroję zdjął z kołka i miecz szeroki przypasał, czarną przyłbicę, czarny pancerz włożył, i, gęstą jesienną mgłą okryty, szedł przez lasy, knieje, szedł cicho za giermkiem. Już są blizko Zembocina. Jakiż widok przed Wacława [ 81 ]obliczem! — Huczna muzyka brzmi w całym ogrodzie. — Tłum młodzieży snuje się w domu Mikołaja, goreją tysiączne światła i wesołe taneczników koła pląsają radośnie.
 — Okropna prawdo! — zawołał Wacław. — Dobrogniewie, przekonywam się, że Małgorzata pogardza mną dlatego, że kocha Zbiluda! Tak, wierzę z pewnością, że ta uroczystość jest uroczystością weselną! Wiem, że Mikołaj nie powrócił, a Zbilud moim był rywalem. Ach, odniósł zwycięstwo! — Płocha niewiasto, Zbilud, obłudnik chytry, zwodzicie!, jakżeż ci się odpłaci? Ubóstwiż twoją piękność więcej, niżeli ludzkość?... Lecz nie... wiem, co uczynić. Dobrogniewie, przekonałem się i dosyć mi na tern — porzućmy te miejsca, powrócę, tak wkrótce tu powrócę!
 Rzekł i ze zgrozą spojrzał na mieszkanie Małgorzaty. Odszedł i jeszcze się obejrzał, zadrżał i jeszcze patrzał na rzęsiste światła przez mgliste wyziewy a piosnka okrutna grała mu w sercu bez ulgi, bez końca. — Minęło już pól nocy. Wacław wszedł do zamku swojego, zdjął zbroję i, nic przerywając nikomu spoczynku, starego tylko giermka zatrzymał przy sobie. — Westchnął z głębi, z pełnej boleści duszy i rzeki Dobrogniewowi:
 — Nie wypełniłem mojego zamysłu, lecz wkrótce uczynię sobie zadosyć. Tobie, jedyny mój przyjacielu, powierzani dom mój i te papiery, czarną zamknięte pieczęcią, które, jeżeli nie powrócę, czy tą rażą, czyli inną oddasz Małgorzacie.
 — Jakto? — ze łzami zawołał giermek stary — chcesz sobie życie odebrać, panie? Przez krzyż Zbawiciela, jakaż cię opętała pokusa? Dla kobiety, która, o ciebie nic stoi, dla kobiety, która odrzuciła z pogardą twą rękę i, rozwiedziona z mężem, zaślubia innego? Panie Chryste, oddal tę pokusę od mojego dobrego Pana! Zlituj się nad nim!
[ 82 ] — Dobrogniewie — przerwie mu Wacław — także to mało znasz tego, którego na swoich wypiastowałeś rękach? Ja miałbym sobie życie odbierać? Nie, nigdy! Jakaż to małość byłaby moja! Nie, Dobrogniewie, dźwigać będę ten ciężar dopóty, dopóki on sam mnie brzemieniem swojem nie zgniocie. Lecz moje dalsze zamiary wiadome ci być nie mogą na teraz. Oddal się, proszę, ode mnie! Wypocznij! Ten spokój zbyt jest potrzebny ciału i duszy twojej.
 — Ależ, panie...
 — Natychmiast! Rozkazuję!
 Surowy wzrok zapaleńca przeraził starca; wyszedł on i zapłakał. Zapłakał i Wacław, który nie był obłąkanym, ale tylko bardzo, o, bardzo nieszczęśliwym. — Siadł potem do stołu, wziął papier i długo jeszcze w nocy tajemnicze kreślił znaki. Powstał wreszcie, nie udał się na spoczynek, ale wzdłuż i wszerz komnaty przechadzał się milczący; nakoniec spoczął i w uniesieniu swojem, rozważając życie człowieka, zawołał:
 — I cóż jest to życie?... Kwiat polny, którego albo burze albo gad zagubi, dąb twardy, którego ostra siekiera wytępia i drzewem jego wykłada podłogi ziemskich półbogów, albo święte stawia z niego przybytki lub kosztowne wyrabia sprzęty, lecz zawsze robak go roztoczy i czas popiołem na tej ziemi potrząśnie! Tak, to jest ziemskie życie moje. Ciało moje, jak kwiatek polny albo dąb stuletni, zniknie z tego przestworu. — Lecz jest inne życie, jest świat inny, o Małgorzato, jest świat inny i inne życie! —Dobry Bóg. Dobry jest Pan nasz.
 Kiedy słów tych domawiał, schylił głowę i zasnął. Zdawał się być zupełnie spokojny, a na twarzy jego przez sen jaśniała swoboda niewinnej duszy, błogi nektar cnotliwych. Chylił on go długo z czary zachwycenia, lecz, gdy dotknął dna [ 83 ]samego, na którem gorycz osiadła, zadrżał i przebudził się. Twarz jego przybrała znowu wyraz całej okropności i katuszy. Dał znak Dobrogniewowi — przyszedł i odebrał polecenia. Sam zaś Wacław z kilkunastu zbrojnymi, w zwykłej rycerza odzieży opuścił zamek i ku Zembocinowi pośpieszył.

────


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false