Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/83

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

go, na którem gorycz osiadła, zadrżał i przebudził się. Twarz jego przybrała znowu wyraz całej okropności i katuszy. Dał znak Dobrogniewowi — przyszedł i odebrał polecenia. Sam zaś Wacław z kilkunastu zbrojnymi, w zwykłej rycerza odzieży opuścił zamek i ku Zembocinowi pośpieszył.

────


IV.

 Ustały zembocińskie gwary, huczna biesiada rozpierzchła się zupełnie, a cisza i posępne milczenie znowu zaległo gród Mikołaja. Dawny tylko dworzanin ze swoją połowicą Dorotą, uprzątając komnaty, tak z sobą rozmawiali:
 — Biedna też to prawdziwie ta nasza pani! Nazlatuje się, wie go Bóg kto, do domu i rada nie rada musi gościnnie podejmować wszystkich.
 — Pocóż tak czyni? — ozwie się Dorota. — Nie może zamknąć przed nosem bramy tym gachom?
 — Dziwna ty jesteś, Dosiu. Czy nie słyszysz codziennie, jak zewsząd dochodzą odgłosy napadów, uwięzień rabunków, gwałtów i tysiącznych bezprawi? Niechajnoby uchybiła któremu! Niestety, odkąd król nasz Bolesław wyjechał z rycerstwem, odtąd żadnego bezpieczeństwa, żadnej obrony nie mają żony rycerzów; oni bawią w Kijowie, a w ich domach gości po większej części niewiara i hańba. Gdybyś ty wiedziała, jak ja się obawiam o tę piękną, o tę dobrą panią naszą...
 — No, i czegóż się obawiasz?
 — Jak mi się zdaje — rzekł Junosz — ta jej szlachetna stałość w niezłamaniu wiary dla męża i opór zgrai, która w niesłychanem natręctwie ubiega się o nią, żeby się tylko nie skończyła na uwiezieniu i zniszczeniu progów tego domu!
 — Co ty zawsze rozprawiasz, stary!