Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/82

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — Dobrogniewie — przerwie mu Wacław — także to mało znasz tego, którego na swoich wypiastowałeś rękach? Ja miałbym sobie życie odbierać? Nie, nigdy! Jakaż to małość byłaby moja! Nie, Dobrogniewie, dźwigać będę ten ciężar dopóty, dopóki on sam mnie brzemieniem swojem nie zgniocie. Lecz moje dalsze zamiary wiadome ci być nie mogą na teraz. Oddal się, proszę, ode mnie! Wypocznij! Ten spokój zbyt jest potrzebny ciału i duszy twojej.
 — Ależ, panie...
 — Natychmiast! Rozkazuję!
 Surowy wzrok zapaleńca przeraził starca; wyszedł on i zapłakał. Zapłakał i Wacław, który nie był obłąkanym, ale tylko bardzo, o, bardzo nieszczęśliwym. — Siadł potem do stołu, wziął papier i długo jeszcze w nocy tajemnicze kreślił znaki. Powstał wreszcie, nie udał się na spoczynek, ale wzdłuż i wszerz komnaty przechadzał się milczący; nakoniec spoczął i w uniesieniu swojem, rozważając życie człowieka, zawołał:
 — I cóż jest to życie?... Kwiat polny, którego albo burze albo gad zagubi, dąb twardy, którego ostra siekiera wytępia i drzewem jego wykłada podłogi ziemskich półbogów, albo święte stawia z niego przybytki lub kosztowne wyrabia sprzęty, lecz zawsze robak go roztoczy i czas popiołem na tej ziemi potrząśnie! Tak, to jest ziemskie życie moje. Ciało moje, jak kwiatek polny albo dąb stuletni, zniknie z tego przestworu. — Lecz jest inne życie, jest świat inny, o Małgorzato, jest świat inny i inne życie! —Dobry Bóg. Dobry jest Pan nasz.
 Kiedy słów tych domawiał, schylił głowę i zasnął. Zdawał się być zupełnie spokojny, a na twarzy jego przez sen jaśniała swoboda niewinnej duszy, błogi nektar cnotliwych. Chylił on go długo z czary zachwycenia, lecz, gdy dotknął dna same-