Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/V

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron

[ 29 ]

V.

 Zmrok wieczorny zapada.
 Horyzont bez księżyca, pokryty chmurami, powiększa ciemność głęboką.
 Wśród tej ciemności, furtka wycięta w obmurowaniu okalającem park, łączący się z lasem, a z drugiej strony przylegającym do zamku do Fenestranges, otwarła się cicho.
 Ukazał się w niej mężczyzna, w mundurze pruskiego oficera, wiodący na wędzidle konia, osiodłanego po wojskowemu.
 Zamknąwszy furtkę za sobą, szedł z ostrożnością, w las się zagłębiając.
 Podkowy prowadzonego przezeń konia, pokryte pakułami, poprzywiązywanemi starannie do nóg wierzchowca, tłumiły tentent na kamienistym gruncie ścieżynki.
 Na najmniejszy szelest, tak zwykle zdarzający się w lesie, bądź to skutkiem spadnięcia suchej gałęzi, lub zatrzepotania skrzydłami ulatującej sowy, mężczyzna ów zatrzymywał się, nasłuchując, poczem szedł dalej po suchych liściach, trzeszczących pod jego stopami.
 Posuwał się zwolna w ten sposób blisko przez dwie godziny, a doszedłszy po nad brzeg lasu, przystanął i zaczął wzrokiem badać ciemności.
 Wprost niego rozciągała się nieskończona równina.
 Rozsypane w oddaleniu światełka, prze błysk i wały wśród nocy, jak gwiazdy, mgłą spowite.
[ 30 ] Były to ognie biwaków tylnych straży pruskiej armii, obozujących w około zajętych wiosek.
 Podróżny zadumał przez kilka sekund, poczem wyciągnąwszy rękę ku lewej stronie:
 — Nancy, jest tam! — wyszepnął. — Za godzinę mogę być na gościńcu.... Tą drogą więc udać się trzeba.
 Zdjął pakuły i bandaże z kopyt końskich, a wskoczywszy na siodło, z lekkością wprawnego jeźdźca, puścił się w bieg galopem.
 Wierzchowiec rasowy, doskonale wyćwiczony, rozwinął chód wspaniały, sunąc bez hałasu, po nie mniej kamienistym, lecz wilgotnym i elastycznym gruncie.
 Mgła drobna, gęsta, zaczęła się opuszczać z obłoków.
 Koń biegł wciąż bez przerwy, przez trzy kwadranse blisko, gdy nagle wstrzymanym został przez jeźdźca.
 Chrypliwy głos niedojrzanego szyldwacha ozwał się nagle:
 Wer da?
 — Służący majora! — odrzekł jeździec po niemiecku.
 Jedź według rozkazu.
 Jednocześnie pruski kapitan, z bronią na ramieniu, wysunął się z kępy drzew leśnych, rosnących po nad drogą i podszedł ku przybyłemu.
 Wyjąwszy z kieszeni płaszcza wielką kopertę, opieczętowaną lakiem czerwonym, jeździec podał ją dowódcy oddziału, zagradzającego mu drogę.
 — Ordynans majora! — powtórzył. — Do jenerała Von der Than.
 — Światła! — zawołał kapitan.
 Sierżant, trzymający w ręku płonącą latarnię z reflektorom, nacisnął sprężynę dla poświecenia dowódcy.
 Kapitan obejrzał z uwagą podaną sobie kopertę, nie rozpieczętowując takowej. Przegląd, jak się zdawało, wypadł pomyślnie.
 — Dokąd jedziesz? — zapytał.
 — Ku przednim strażom!
 — W okolice Nancy?...
 — Tak: o milę od Nancy.... jeśli mnie dobrze powiadomiono.
 — Powiadomiono cię dobrze, ale puściłeś się złą drogą. [ 31 ]Zwróć się na prawo, w tę boczną, drożynę. Nasi niani opanowali w tej chwili cesarski gościniec, wiodący do Nancy, i otoczyli drogo żelazną....
 — Dziękuję, kapitanie.
 I ów służący majora, spiąwszy konia ostrogą, pomknął galopem w stronę wskazaną.
 Nie jechał nią jednak długo.
 Przebiegłszy około dwusta metrów, zakryty gęsto rosnącym chmielnikiem, tworzącym jak gdyby po za nim zasłonę, zwrócił się na lewo, aby dosięgnąć gościńca, jaki mu właśnie ominąć polecono.
 Zaledwie tam dojechał, gdy powtórnie został wstrzymanym.
 Wer da? — wykrzyknął szyldwach, tuż przed nim.
 I po raz drugi zmuszony był odpowiadać na zapytania oficera ułanów, który obejrzawszy kopertę, jechać mu dalej pozwolił.
 Równo ze świtem, tajemniczy jeździec, dzięki krętym drożynom, jakiemi podążał, wyprzedził przednie straże wojsk niemieckich.
 Znajdował się natenczas o godzinę drogi od starożytnej stolicy książąt Lotaryngii.
 Przybywszy tam. zsiadł z konia, rozpiął zawiniątko przytwierdzone do siodła, i dobył zeń ubiór wieśniaczy.
 Gęste zarośla z cierni, posłużyły mu za gabinet tualetowy do zamiany munduru, na ubiór chłopski. Po wyjęciu z pierwszego portmonetki wraz z papierami, zagrzebał uniform i broń w głębokim rowie.
 Ordynans pruskiego porucznika Angelisa, stał się od razu Rajmundem Schloss, nadzorcą jeneralnym lasów hrabiego Emanuela d’Areynes.
 Ów były niegdyś kupiec wędrowny, spełnił pierwszą część tego niebezpiecznego zadania szczęśliwie.
 Puściwszy wolno pruskiego wierzchowca na opustoszałe pola wśród wioski, zwrócił się ku Nancy, lecz już nie gościńcem, ale bocznemi ścieżynkami.
 | O porażce francuzkiej armii, o uwięzieniu cesarza, i szybkim pochodzie wojsk niemieckich na Paryż, wiedziano już w stolicy, pogrążonej w żałobie, którą nieprzyjaciel miał zająć w posiadanie nazajutrz.
 Linija drogi żelaznej od Nancy nie była jeszcze przecię[ 32 ]tą. Wyjechał więc Rajmund tego wieczora ostatnim pociąciągiem wychodzącym, z Nancy do Paryża.
 Wagony zapełnione były ludźmi, oszołomionymi boleścią, którzy z zamąconym umysłem, opuszczali swoje domostwa, nie usiłując nawet stawiać oporu, jaki zdawał im się być daremnym, i biegli szukać schronienia w stolicy, gdzie ich obecność mogła uszczuplić środki wyżywienia, dość już natenczas nie wystarczające.
 Czwartego Września, w Niedzielę rano, Paryż dowiedział się o straszliwej klęsce, jaka spadła na Francyę.
 Wzburzona ludność wybuchnęła, wiodąc w następstwach ów fakt jaki potomność kiedyś osądzi, rewolucye w obec wroga!
 Porażka została ogłoszoną, Rzeczpospolita proklamowana, zamianowano rząd tymczasowy.
 Wieczorem bulwary zapełnione ludnością przedstawiały dziwnie przestraszający widok.
 Zgorączkowane tłumy, huczały jak fala wzburzona, owładnięte szałem, w którym Komuna znalazła sprzyjające dla siebie ziarno.
 Nazajutrz, widok się zmienił.
 Gorączka tłumów nie przycichła wprawdzie, ale objawiała się paroksyzmem innego rodzaju, przybrała pozór bardziej narodowy.
 Rozpatrywano z krwią zimniejszą niebezpieczeństwo, wytworzone przez porażkę. Zaczęto przygotowywać obronę Paryża.
 Niemcy się zbliżali.
 Postanowiono zatamować im wejście, stawić przeszkody, o które massy ich armii rozbić by się mogły.
 Widziano natenczas osiwiałych profesorów, wespół z ulicznemi włóczęgami, wożącemi ziemię taczkami do fortyfikacyi. Widziano też arystokratyczną elegancką młodzież, wyniszczoną życiem, jak przywdziawszy grube żołnierskie opończe, za zbyt przestronne na ich wychudte ramiona, ćwiczyło się w robieniu bronią.
 Kobiety urządzały ambulanse, przygotowywały szarpie, nabijały ładunki.
 Skwery i publiczne ogrody, zamieniono w parki dla bydła. Zwożono zapasy zboża do miejskich śpichlerzów.
[ 33 ] Mosiężne paszcze armat wydłużały się na wałach, a zwodzone mosty, na prędce zbudowane, zamykały wejście do fortyfikacyi.
 Od czasu do czasu, straszliwy buk dział, płynący z oddalenia, wstrząsał szybami w oknach domów.
 Wysadzono most w powietrze, w okolicach Paryża.
 Ta wielka wszechświatowa stolica, stała się jednem obozowiskiem.
 Wyjechawszy z zamku de Fenestranges w dniu 8-ym Września, równo ze zmierzchem, strzelec hrabiego przybył do Paryża 11-go wieczorem. Potrzebował na przejazd z Nancy aż trzy dni czasu, trzy dni mąk i śmiertelnej trwogi!
 Nie sam wszelako wysiadł na stacyi.
 Od Chalons, gdzie pociąg zatrzymał się dość długo, aby dozwolić wysiąść żołnierzom różnych oddziałów, spieszącym do obozu, w celu utworzenia na nowo armii, Rajmund miał za towarzyszkę podróży młodą kobietę, w przedziale jaki ząjmował.
 Skromne i przyzwoite zachowanie się tej kobiety, zwróciło jego uwagę, zjednawszy dla niej jego sympatyę.
 Podróżna, wchodząc do wagonu, wniosła doń z sobą dwa wielkie pakunki i kwadratowe pudło, służące jej za walizę. Schloss, pomógłszy jej umieścić te rzeczy, o ile można było najdogodniej, wsuwając je pod ławkę przedziału trzeciej klasy, ustąpił jej miejsce w kątku, jakie sam dotąd zajmował.
 Przedział ten, opróżniony przez żołnierzy, jacy na stacyj powysiadali, został w jednej chwili zapełniony uciekającymi, dla których Paryż zdawał się być najbezpieczniejszem schronieniem.
 — Maszyna świsnęła i pociąg, ciężko obładowany, zaczął posuwać się zwolna.
 Ubiór nowo przybyłej wskazywał, że była żoną, lub córką robotnika. Mały perkalowy czepeczek, olśniewającej białości, zalotnie włożony, podwajał wdzięk regularnych rysów jej twarzy.
 Ładna była w rzeczy samej ta młoda kobieta. Z pod bujnych czarnych włosów, we dwa grube sploty nad czołem ujętych, wyzierała twarz o delikatnie różowawej cerze. Wielkie, ciemno błękitne oczy, spoglądały smętnie i tkliwie; małe [ 34 ]usta purpurowe, otwarte w pół uśmiechu, dawały dostrzedz zęby przedziwnej białości, a nosek lekko zarysowany, i nieco w górę wzniesiony na wzór Kleopatry, dopełniał uroczej całości portretu podróżnej, jaka zwróciła na siebie uwagę jeneralnego nadzorcy pana d’Areynes.
 Mogła mieć ona lat około dwudziestu pięciu. Lata te mniej więcej dawał jej Rajmund, spoglądając na nią ukradkiem.
 W wagonie, rychło się zawiera znajomość, szczególnie podróżując trzecią klasą; a w niezwykłych warunkach przyznać trzeba spotkały się z sobą te dwie osobistości.
 Dzielny nasz Lotaryńczyk, nie tyle wiedziony ciekawością, ile dla rozerwania myśli, zaczął rozmowę ze swoją piękną sąsiadką.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false