Wiosna i więzień

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Wiosna i więzień
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom VI
Download as: Pobierz Cały tom VI jako ePub Pobierz Cały tom VI jako PDF Pobierz Cały tom VI jako MOBI
Indeks stron
[ 33 ]
WIOSNA I WIĘZIEŃ.
──────
May none those marks efface,
For they appeal from Tyranny to God.[1]
Byron.

 Jak więzienie moje smutne w promieniach słońca! Jak te kraty żelazne odpowiadają zimno słodkim pocałunkom światła, ślizgającego się nad niemi! Jak te odblaski licują źle z wigotnymi murami baszty! Ślizną z trudnością między krople zielonawe, kapiące z sklepienia gotyckiego. Tam pierścień zardzewiały lot ich wstrzymuje, ówdzie padają jak złote motyle w siatkę obrzydliwego pająka i szukając ujścia z jego sieci rozbijają się w barwy ponure. Dokądbądź zwrócę oczy, widzę straszną walkę między zstępującem ku mnie pięknem niebios, a ciemnością ponurą mojego więzienia; i ta zawsze zwycięża!
 Przynajmniej, gdy zima zakuła przyrodę, jakieś spółczucie było między nią i mną; oboje byliśmy w wieżach: ja w żelaznych, ona w lodowych. Lecz jej były chwilowe, moje będą może wieczne. Śnieg, śpiący na wierzchołkach wzgórz i w łonie doliny, ciężył mej powiece olśniewając wzrok białością męczącą. W wązkich galeryach zamku wiatr świszczał ponad mą głową i ten odgłos wzywał mnie do spokoju. Wszystko zresztą milczało; wszystko leżało uśpione w letargicznem stężeniu; nie było światła i dźwięków. Kiedy wysuwałem głowę przez ciasno kraty nie żałowałem niczego. Nie miałem czego [ 34 ]pragnąć na tych rozległych polach, gdzie wszystko jednostajne, posępne, zmrożone. Wody oblewające te mury, straciły fale i przezroczystość. Zdawało się, że śmierć wynurzyła się z mego serca, aby wszystkie przedmioty, jakie wzrok mój mógł dosięgnąć, uczynić podobne do mnie. I podnosząc wieko grobu, w którym byłem pogrzebany za życia, chętnie spoglądałem czasem na świat, co stał się wielkim grobem. Zdawało mi się, że jestem kędyś w kraju przyjacielskim, w okolicy mi odpowiadającej. Moja baszta była niby tronem wzniesionym między szczątkami powszechnego zniszczenia. Odnajdowałem towarzyszy, poddanych, w rzece zamarzłej, w skale przytłoczonej ciężarem śniegów, w ogołoconem drzewie pochylającem ku ziemi gałęzi szronem okryte, w chmurze ciemnej, bezbarwnej, uginającej się bezsilnie pod górami i w trawie, uwiędłej pod mrozem bladym. Odnajdowałem bezczynność swoją w całej przyrodzie, i uczuwałem mniej wstydu. Moje przygnębienie stało się rzeczą ogólną. Nicość mego istnienia była nicością niebios i ziemi.
 Lecz teraz, jakże położenie moje się zmieniło! jak myśli moje stały się rozdzierające i okrutne! Piękne, młode słońce wynurzyło się na sklepienie świeżego lazuru, skąpane promieniami zwilżonemi rosą kwiatów. Róża odsłoniła swe łono rumiane i głowę podniosła, aby je podziwiać. Skowronek wzbił się swobodnie w niebiosa i śpiewa pieśń wygnańca wracającego do ojczyzny. Dumny, pyszny orzeł waży się na purpurze obłoków i płynie w jasności błyskawic. Po skałach, łąkach, w gajach, na brzegu, zieleń rozlała się w morze świeżości, a każdy liść jest jedną z fal poruszanych powiewem wieczoru, ożywioną światłem niebieskiem. Motyl lata z kwiatów na kwiaty i w ich kielichach nasyca pragnienie. Już siklawa, długo śpiąca na skale, rzuciła się z wierzchołka z młodą siłą i pędem [ 35 ]niezwyciężonym. Już potok wydał okrzyk bojowy i jak bohater puścił się, równinę pustosząc. Na stokach gór drży lawina i każdy jej płat śniegowy tętni jak żyła kipiąca. Wszystko rośnie i umiera: tu krzew się rodzi, tam kwiat rozkwita; tu brzęczy pszczoła; dalej wąż rozwija swe sploty złote i hebanowe; wszystko żyje, wszystko oddycha, ja jeden zostaję na miejscu. Wszystko mnie wyprzedza i pozostawia za sobą. Wszystko otrząsło z siebie jarzmo służebne, a na moim ręku ciężą kajdany. Oczy moje łzami zalane spotykają się z uśmiechami biorąc za szyderstwa. Jest to straszny sarkazm przyrody ubierać się w najpiękniejsze powaby, kiedy jedno z jej dzieci jęczy w okowach, Poco jej dawać słodkie miano matki wspólnej, kiedy opuściła mnie i zapomniała?
 Śpiewy świąteczne, wznoszące się z pól, dręczą me ucho. Takąż boleścią dla mej słabej powieki są promienie słońca. Już ciężko je widzieć, gdy igrają na trumnie umarłego. O ileż straszniejsze, gdy oświecają mogiłę istoty, co pełna życia zeszła do trumny.
 Był czas, kiedy mogłem zrywać róże i lubiłem je wtedy. Teraz widok ich napełnia mnie zgrozą, jak niegdyś widok żmii; a żmija nie przeraża mnie już; przeciwnie, gdy widzę pełznącą po zimnych głazach mego więzienia, mówię: Obdziel jadem ludzi, mych wrogów! I jest w tem pewna pociecha, gdy myślę, że trucizna tkwiąca pod jej łuskami, służyć może za narzędzie śmierci dla tych co kamień grobowy nad moją głową zawarli i rzekli: Niech ginie!
 Cóż mnie zapach kwiatów, co nocą sączy się przez kraty więzienia i lica mi owiewa? Rozkoszy, które mi przypomina, zmieniają się w męczarnię, bo wspomnieniem, a już niema nadziei; i wszystkie te gwiazdy, orszak księżyca płynącego wśród obłoków ambry i srebra, stały się nieznośne dla mnie. Jakbym tyleż oczu spostrzegał, śmiejących się ze mnie. [ 36 ]A jednak był czas, kiedy wielbiłem je z całym zapałem namiętności swej duszy. Królowa nocy długo była moją kochanką, lecz teraz wyrzuciłem ją z serca i gdybym mógł, deptał bym ją nogami. Ach, gdybym mógł rozbić wszystkie te gwiazdy złote i pył ich rzucić wichrowi zimowemu, jednemu przyjacielowi, jaki mi pozostał! Bo lubię te wycia ostre i przedłużone, podobne do ostatniego krzyku duszonego wroga. Często, w nocy, gdym słyszał je, zdrętwiałe serce moje uderzało raźniej. Myślałem, że słyszę głos swojego ciemięzcy konającego.
 Nieszczęsny! nie mogę przeszkodzić, aby połysk fal, oblewających te mury, nie odbił się na tym słupie granitowym. Tak, muszę ciągle nań patrzeć: oto się porusza, oto roztacza się i tańczy na tym nieczułym kamieniu, potem w kręgach olśniewającego złota obwija kolumnę, podnosi się, spada, rozciąga się u podstawy i wzlatuje do szczytu. To obraz ruchu i życia, na zawsze dla mnie straconych; i obraz ten codzień przed niemi powtarza się oczyma, a oczy napróżno o ciemność błagają.
 I fujarka, którą słyszę w dali, dźwiękami swymi przynosi mi wspomnienie młodości, kiedy byłem wolny, jak powiew wiatru i jasny, jak gwiazda na niebie. Ach, czemuż nie mogę otoczyć się sklepieniem Żelaznem nieprzeniknionym głosem ludzi i harmonią dźwięków! Dlaczegóż skrzydła wiatru lubią bujać dokoła czoła mego? Czy nie mogą przejść nieco dalej? Nie pragnę wiele; trochę dalej tylko od ciasnej przestrzeni jaskini, gdzie chciałbym zasnąć snem grobowym. Zaledwo przymknę oczy, już mię budzi dźwięk lutni lub gitary majtka; a równomierny szmer wioseł i śpiew ptaków, mieszając się jak okrutne sępy krążą nade mną.
 A ten krzew, który wzrasta w szparze skały służącej za ścianę mojej baszcie ponurej, czyż nie mógł rość w innej stronie? Trzeba było dla zwiększenia [ 37 ]mych cierpień, aby się umieścił przed memi oczyma. Wiatr mógł tylko dmuchnąć raz więcej i ziarnko uleciałoby za mury. Lecz nie; upadło tu właśnie, a słońce je rozwinęło, jakby powiedzieć chciało: „Oto wiosna.“ I pocóż mnie to wiedzieć? Dla mnie niema pory roku i moja wieczność zaczęła się już na ziemi. Ach, jak straszliwie, być unicestwiony, a czuć jeszcze! Spokoju trumny nie zaznam, a jej ciężar ciąży na mej piersi.


────────





Przypisy[edit]

  1. Niech żaden z tych znaków nie zginie,
    Bo wołają tyraństwa do Boga.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false