Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/33

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.





WIOSNA I WIĘZIEŃ.
──────
May none those marks efface,
For they appeal from Tyranny to God.[1]
Byron.


 Jak więzienie moje smutne w promieniach słońca! Jak te kraty żelazne odpowiadają zimno słodkim pocałunkom światła, ślizgającego się nad niemi! Jak te odblaski licują źle z wigotnymi murami baszty! Ślizną z trudnością między krople zielonawe, kapiące z sklepienia gotyckiego. Tam pierścień zardzewiały lot ich wstrzymuje, ówdzie padają jak złote motyle w siatkę obrzydliwego pająka i szukając ujścia z jego sieci rozbijają się w barwy ponure. Dokądbądź zwrócę oczy, widzę straszną walkę między zstępującem ku mnie pięknem niebios, a ciemnością ponurą mojego więzienia; i ta zawsze zwycięża!

 Przynajmniej, gdy zima zakuła przyrodę, jakieś spółczucie było między nią i mną; oboje byliśmy w wieżach: ja w żelaznych, ona w lodowych. Lecz jej były chwilowe, moje będą może wieczne. Śnieg, śpiący na wierzchołkach wzgórz i w łonie doliny, ciężył mej powiece olśniewając wzrok białością męczącą. W wązkich galeryach zamku wiatr świszczał ponad mą głową i ten odgłos wzywał mnie do spokoju. Wszystko zresztą milczało; wszystko leżało uśpione w letargicznem stężeniu; nie było światła i dźwięków. Kiedy wysuwałem głowę przez ciasno kraty nie żałowałem niczego. Nie miałem czego pra-

  1. Niech żaden z tych znaków nie zginie,
    Bo wołają tyraństwa do Boga.