Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/36

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

A jednak był czas, kiedy wielbiłem je z całym zapałem namiętności swej duszy. Królowa nocy długo była moją kochanką, lecz teraz wyrzuciłem ją z serca i gdybym mógł, deptał bym ją nogami. Ach, gdybym mógł rozbić wszystkie te gwiazdy złote i pył ich rzucić wichrowi zimowemu, jednemu przyjacielowi, jaki mi pozostał! Bo lubię te wycia ostre i przedłużone, podobne do ostatniego krzyku duszonego wroga. Często, w nocy, gdym słyszał je, zdrętwiałe serce moje uderzało raźniej. Myślałem, że słyszę głos swojego ciemięzcy konającego.
 Nieszczęsny! nie mogę przeszkodzić, aby połysk fal, oblewających te mury, nie odbił się na tym słupie granitowym. Tak, muszę ciągle nań patrzeć: oto się porusza, oto roztacza się i tańczy na tym nieczułym kamieniu, potem w kręgach olśniewającego złota obwija kolumnę, podnosi się, spada, rozciąga się u podstawy i wzlatuje do szczytu. To obraz ruchu i życia, na zawsze dla mnie straconych; i obraz ten codzień przed niemi powtarza się oczyma, a oczy napróżno o ciemność błagają.
 I fujarka, którą słyszę w dali, dźwiękami swymi przynosi mi wspomnienie młodości, kiedy byłem wolny, jak powiew wiatru i jasny, jak gwiazda na niebie. Ach, czemuż nie mogę otoczyć się sklepieniem Żelaznem nieprzeniknionym głosem ludzi i harmonią dźwięków! Dlaczegóż skrzydła wiatru lubią bujać dokoła czoła mego? Czy nie mogą przejść nieco dalej? Nie pragnę wiele; trochę dalej tylko od ciasnej przestrzeni jaskini, gdzie chciałbym zasnąć snem grobowym. Zaledwo przymknę oczy, już mię budzi dźwięk lutni lub gitary majtka; a równomierny szmer wioseł i śpiew ptaków, mieszając się jak okrutne sępy krążą nade mną.
 A ten krzew, który wzrasta w szparze skały służącej za ścianę mojej baszcie ponurej, czyż nie mógł rość w innej stronie? Trzeba było dla zwiększenia