Małgorzata z Zembocina/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małgorzata z Zembocina |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały utwór Cały tom V |
Indeks stron |
— Tak więc dumna Małgorzata odpowiedziała, pogardziła ręką Zbiluda! — rzekł Zbilud.
— I Sambora! — rzekł Sambor.
Toż samo powtórzyli i Zema i Bodzanka i przy
świszczącym wiatrze wokoło okien, przy kominkowym ogniu dumając i wychylając liczne kielichy miodu, przemyślali nad pomstą obrażonej zalotnych rycerzów sławy.
[ 86 ] — Długośmy — rzekł Zbilud uginali swoje kolana przed tem zatwardziałem bóstwem, teraz prócz hańby cóż nam pozostaje?
Rzekł i tylko szczęk oręży odpowiedział na zapytanie. Każdy z swojego powstał miejsca i, w inną rozchodząc się stronę: „Zembocin o północy!“ — zawołał z oburzeniem. Sam tylko Zbilud pozostał. Chodził, dumał, a ze wszystkiego, co się malowało na jego twarzy, domyślać się można było, że w zdradzie zdradę knował. Nie szło mu zapewne o pomstę, ale o samą Małgorzatę, o porwanie jej samej. Jakichże znaków nie pisała na jego twarzy rozpasana namiętność! To jakiś niezwykły uśmiech przebiegł po jego licach, to znowu pewien rodzaj grymasu dziwnie zaciskał jego policzki, to znów przymrużył oko i sine usta zadrżeniem odpowiedziały wzrokowi, to stanął, jak wryty, i w zachwyceniu poklasnął piekielnym zamiarom i tysiączne przemiany kształtów i postaci wyrażały okropną walkę duszy jego pomiędzy niepewnością a osiągnięciem celu. Wreszcie skończył straszne dumania swoje, świsnął — i cały orszak już był gotowy; przyprowadzono mu jego bieguna, skinął i tylko smutny pogłos odbił głuchy tętent rumaków w dolinie. Noc była straszna, przeraźliwy bez ustanku dał wicher i siekł zewsząd mokrym żywiołem, który natychmiast przymarzał do lic i zbroi; ciemność, razem wycie wilków, grożący wystawiając obraz, zdawało się wstrzymywać zuchwalców od wykonania zbrodni. Ale kiedyż występnik, zapalony ogniem niecnoty, zważał na trud, niebezpieczeństwo i okropność wypadku? Człowiek w tej chwili nie jest niczem więcej, jak najprzebieglejszem zwierzęciem.
Szedł Zbilud ze swemi, a wtem: „Zembocin o północy!“ — krzyknięto zewsząd. — Poznali się towarzysze wyprawy, połączyli i ruszyli dalej; zgroza i milczenie szły za ich śladami. Z niecierpliwością [ 87 ]błotniste przebywali drogi, a grzęznąc w rozmiękłej gliniastej ziemi, łajali nieprzychylnemu żywiołowi, że on sam jeden odważa się niejako walczyć w obronie cnoty. Przebyli wreszcie ślizkie dolin i wzgórzów ścieżki i cichej zdrady weselem powitali przedmiot swoich upragnień. Już są pod Zembocinem, już zbrojnym ludem wkoło wieś opasana. Budzą się wieśniacy, posępnym jękiem na gwałt zwołują dzwony, wierna drużyna nieszczęsnej Małgorzaty zbiera się przy boku swej pani. Oslonią-że ją te małe zastępy przed tak nawalną przemocą? Nieszczęśliwa ofiara, kiedy ją dzikie otoczą tygrysy, ale nieszczęśliwszy człowiek, kiedy zapomni, że jest człowiekiem!
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |