Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXXIII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 194 ]
XXXIII.

 Duplat został przeznaczony do odbywania straży przy bramie de Montreuil, a jeden z pomocników jego oddziału, miał strzedz wejścia od Saint-Gervais.
 Nie przeszkadzało to byłemu sierżantowi, który bądź co bądź chciał się wywiązać dokładnie z misyi powierzonej sobie przez Merlin’a, a tym sposobem pochwycić do kieszeni piętnaście tysięcy franków, jako nagrodę za popełnioną zdradę.
 — Zamienimy nasze stanowiska — rzekł Duplat do swego kolegi. Sądzę, ze dla ciebie to wszystko jedno.
 Porucznik odurzony alkoholem, przeszkód mu nie stawiał.
 — Dobrze, mój stary-odrzekł — niech będzie jak żądasz. Widocznie masz naznaczoną jakąś miłosną schadzkę w stronie Saint-Gervais?
 — Odgadłeś!
 — A zatem, idź, co prędzej, ale musisz mnie za to za prosić na wieczerzę.
 Duplat, nie pozwolił sobie powtarzać tego dwa razy i obaj godni oficerowie Kommuny weszli do szynku na bul warze Woltera.
 O godzinie dziewiątej wieczorem Serwacy rozszedł się [ 195 ]z porucznikiem, zaledwie stojącym na nogach i udał się na ulice Parmentier.
 Przyszedłszy naprzeciw owego niewykończonego domostwa, gdzie w piwnicy rozmawiał wtedy z Merlin’em, przystanął.
 — Niewiadomo co może nastąpić wymruknął z cicha. — Pieniądze będą tu bezpieczniejszemi, niż u mnie. Gdyby Wersalczykowie stłumili Kommune, nie będę się obawiał i przyjdę wydobyć z kryjówki moje skarby.
 Przestąpiwszy próg domu, zwrócił się na schody prowadzące do piwnicy, na których przyświecał sobie zapałkami.
 W jednej z tych piwnic zapełnionych gruzem i gliną, odnalazł dość czysty zakątek. Wydrążając nożem grunt miękki, wyżłobił wprędce otwór, na dziesięć centymetrów głęboki i szeroki na tyleż.
 Było to wystarczającem.
 Dobywszy z kieszeni paczkę banknotów, danych sobie przez Merlin’a, wsunął ją w stary pugilares, a owinąwszy go w papier ułożył, w głębi otworu.
 Ukończywszy tę czynność, zasypał otwór ziemią, wyrównał grunt i pokrył z wierzchu go gruzem.
 Robota dość długo trwała, ponieważ musiał bezustannie przyświecać sobie zapałkami.
 — Skończyłem nareszcie! — zawołał, zacierając ręce. — Pięć tysięcy franków!... nielicząc monety z pierwszego banknotu, a jutro dostanę dziewięć tysięcy, ogółem piętnaście! Otóż jestem bogaty jak bankier, a skoro Paryż się uspokoi, wynajmę sobie mieszkanie w jakiej przyzwoitej dzielnicy miasta i otworzę mały handel.
 Oczarowany tem pięknem marzeniem, wyszedł z domostwa i pogwizdując wesoło, udał się do swego mieszkania przy ulicy Saint-Maur pod Nr 157.
 Duplat jak wiemy, zajmował pokój w tym domu, gdzie mieszkała Joanna Rivat i matka Weronika. Ów pokój znajdował się w końcu korytarza, na który wychodziły drzwi od obu kobiet.
 Od czasu bitwy pod Montretout, Joanna ciągle chorowała skutkiem przebytych wstrząśnień moralnych, do tego stopnia, że przez kilka tygodni obawiano się o jej życie. [ 196 ]Ocalenie swoje zawdzięczała więcej młodości i silnemu organizmowi, niżeli lekarstwom.
 Żyła, lecz pogrążona w głębokim smutku, dręczona wspomnieniem ukochanego męża, o którym żadnej wiadomości zasięgnąć nie zdołała.
 W dniu 25 Maja wydała na świat dwoje dzieci, dwie małe dziewczynki bliźniaczki, którym matka Weronika udzielała pierwszych starań. Od dwóch dni ta zacna kobieta nie odstępowała na krok wdowy po Pawle, krzątając się przy niej bezustannie i dostarczając wszystkiego co było potrzeba.
 Przygotowano pieluszki i kolebkę. W owej kolebce spoczywało teraz dwoje niemowląt.
 Joanna leżała na łóżku mocno osłabiona. Pojawiła się silna gorączka, jaka mogła była poprowadzić ją do grobu, a tu ani akuszerki, ani doktora, w tak niebezpiecznej chwili!
 Dzielna jej sąsiadka podwajała starania i pracę, dokonywając prawdziwych cudów poświęcenia.
 — Mam nadzieję, iż wybrniemy nareszcie z tej biedy! Ufajmy Bogu! — powtarzała.
 Wszystkie drobne oszczędności Weroniki wyczerpanemi niezadługo zostały. Grosz po groszu wymykał się szybko, mimo to nie traciła ufności, wierząc, że jakaś pomoc przybędzie!
 Całe noce spędzając przy łóżku Joanny, pielęgnowała zarazem i dwie maleńkie bliźniaczki, których różowe usteczka na wpół otwarte, zdawały się uśmiechać jakoby dziękując za matkę i siebie.
 W chwili, gdy Duplat po zakopaniu pieniędzy wracał do swego mieszkania, Weronika schodziła na dół z dzbankiem po wodę. Trzymała w ręku lampkę, dla zaświecenia sobie, ponieważ gaz teraz nie dochodził do domów, a stróż, korzystając z nieobecności właściciela, latarki na schodach nie zapalił.
 — Witajcie matko! — zawołał, przechodząc koło niej Duplat, a wskazując na dzbanek jaki trzymała w ręku: — Cóż to niesiecie, petroleum dla braci do podpalania domów? — zapytał.
 — Milcz! ty szubrawcze... podpalaczu! — wykrzyknała rozgniewana kobieta. — Tobie tylko w głowie petroleum! Połóż się spać, to lepiej, niż popełniać łotrowstwa, a nade[ 197 ]wszystko nie rób hałasu przechodząc pode drzwiami pani Rivat.
 — Czemu? jest więc chorą ta dzierlatka?
 — Ma się rozumieć, wczoraj porodziła bliźnięta. A ta dzierlatka, jak ją nazywasz, ma więcej odwagi w jednym swym palcu, niż ty w całej swojej osobie! Ostrzegam, ażebyś cicho przechodził, ponieważ biedna leży w gorączce.
 — Gorączka? głupstwo! — wymruknął to przeminie, niema obawy!
 I przeciągnąwszy krótko rozmowę, wszedł do swego mieszkania, gdzie przed udaniem się na spoczynek, rozpoczął przegląd swojej garderoby.
 Z pośród zużytych rupieci wybrawszy palto, kamizelkę i kapelusz, zrobił z tego pakiet i położył go na krześle.
 — Otóż w ten sposób rzekł sprawę poprowadzę. Po otworzeniu bramy Wersalczykom od strony Saint-Gervais, przybiegnę tu, zmienię ubranie i czmychnę tak, że sam czart mnie nie odnajdzie!
 Rzuciwszy się na łóżko, zasnął snem twardym, nie doznawszy ani na chwilę wyrzutów sumienia za ową potworną zbrodnię, jaką popełnił, rozstrzeliwając niewinnych zakładników.
 Zerwawszy się równo ze świtem, pobiegł na merowstwo jedenastego okręgu, gdzie miał przyjąć komendę nad oddziałem dwudziestu ludzi, mających strzedz wejścia od strony Saint-Gervais.
 Wojska Wersalskie podczas nocy, naprzód się posunęły. Zajmowały one teraz plac Trinitè, ulice Saint-Lazare i des Martyrs. Od strony Ornano, opanowały Montmartre i Clignaucourt. Z tych wzgórz potężna artyllerya słała kartacze na Père-Lachaise, zkąd komuniści jej odpowiadali gradami kul, zasypując niemi wybrzeża, a w szczególności ulicę Rivoli, na której rozwinęły się wojska regularne, zniósłszy barykady nad rzeką z lewej strony.
 Nagle wybuchły pożar, zatrzymywał pochód tych wojsk. Komuniści postanowiwszy obrócić Paryż w perzynę, podpalili domy przy ulicy du Bac i Rivoli.
 Gmachy Rady Stanu, Biura rachunkowości, Pałac Legii Honorowej, Ministeryum finansów, Tuilleriès, Ratusz, Składy [ 198 ]zboża, Teatr Saint-Martin, wszystko to na raz płonęło, trzeszczało, zapadało się w gruzy!
 — Gęsty obłok czarnego dymu zawisł nad miastem.
 Co chwila wybuchały nowe ogniska, czerwone, iskrzące. Dachy załamywały się z trzaskiem przeraźliwym, działa zewsząd huczały, a kartacze zakreślając ogniste koła w powietrzu, rozpryskiwały się w tysiące iskier błyszczących na szkarłatnem niebie!
 Chrypliwie dysząca Kommuna, podobna do psa wściekłego, który przed śmiercią chce kąsać jeszcze, rozsiewała w stolicy rzeź, postrach i spustoszenie. Prusacy, patrząc na to z wyniosłości fortów śmieli się, że francuzi palą Paryż, jak oni spalili Saint-Cloud.
 Do jedenastego okręgu schroniły się szczątki potwornego rządu Kommuny, rządu, utworzonego z błota i krwi! Komitet, tak zwanego przez nich Ocalenia publicznego, urządził w merowstwie centrum dzikiego szalonego oporu, oporu zrozpaczonych, którzy widząc się zgubionymi przeczuwają, że łaski dla nich nie będzie!
 Wojska regularne musiały zgarniać na kupy trupów, ażeby cofnąć stoczenie ostatniej potyczki pod mury Paryża, gdzie Kommuna ostatecznie zdruzgotaną została.
 Kartacze spadały jak grad ognisty na ulice przebijając dachy domów, gdzie wybuchały, opróżniając je wewnątrz.
 Przerażeni mieszkańcy, chronili się do piwnic.
 W domu przy ulicy Servan zamieszkiwanym przez Gilberta Rollin i Henrykę pobyt stawał się niemożliwym, z przyczyny nagromadzonych kup drzewa i węgli, oraz starych barykad, stosów opróżnionych butelek, które oświetlały ponurym blaskiem płonące lampki naftowe.
 Ten dom, jak wiele innych, posiadał dwa rzędy piwnie, z których nie wszystkie były zajęte.
 Większa część lokatorów, powyjeżdżała z Paryża, oczekując stłumienia Kommuny.
 Gilbert, oszołomiony cierpieniem żony, która pierwsze bóle porodu uczuwać zaczęła, schronił się wraz z nią do piwnicy. Inni lokatorowie pouciekali do suteryn.
 Do tej piwnicy Rollin poznosił kołdry, poduszki, materace i ułożywszy na nich Henrykę, oczekiwał w niepokoju.
[ 199 ] Po ośmiu godzinach ciężkich cierpień, zakończonych omdleniem, Henryka wydała na świat córkę, dziecię to jednak zaledwie żyło kilka minut.
 Gilbert nie mając możności sprowadzenia doktora, sam czuwał przy leżącej bez zmysłów synowicy hrabiego d’Areynes, sam... w obec zmarłego dziecka!
 Wziąwszy na ręce tę drobną istotę, przyłożył ucho do jej piersi nasłuchując uderzeń serca. Serce to niestety bić już przestało. Wściekły z gniewu, wydał okrzyk, podobny do dzikiego zwierzęcia i położywszy to drobne skostniałe już ciałko w kącie piwnicy, nakrył je kołdrą.
 Henryka, wyszedłszy z omdlenia, majaczeć w gorączce zaczęła. Nie wiedząc nic, co się z nią dzieje, niepoznawała nawet swego męża.
 Gilbert pobladły, z obłędnym wzrokiem, drżącemi nerwowo ustami, zapytywał siebie, czyli to nie kres najwyższych nieszczęść dla niego?
 Dziecię umarło! Skoro się dowie o tej śmierci ksiądz Raul, powiadomi o niej niezwłocznie stryja Henryki. Hrabia natenczas zniszczy testament sporządzony na korzyść zmarłego dziecka.
 Ksiądz d’Areynes przebywał obecnie w Wersalu, skoro powróci jednak po stłumieniu Kommuny, ukryć przed ni prawdę niepodobna będzie!
 Co począć?...
 Było to rozpadnięcie się naraz w gruzy wszystkich marzeń Gilberta, ruina złotych snów jego! Cóż go oczekiwało teraz? Nieustanna nędza, jaką powiększyć jeszcze mogły zaszłe obecnie wypadki.
 Straszliwa rozpacz go ogarnęła! Zapytywał siebie, czy nie lepiej byłoby, ażeby kartacz, padłszy na dach domu, w proch go obrócił i zagrzebał ich oboje z Henryką pod swemi szczątkami!
 — Ach! gdyby dziecię to żyło! — wyszepnął przez zaciśnięte zęby — gdyby żyło to dziecię!
 I po owym kryzysie rozpaczy, popychającej człowieka do samobójstwa, lub zbrodni, nagle się uspokoił.
 Podniósł głowę.
[ 200 ] Jak błyskawica w noc ciemną, myśl dziwna przez mózg mu przebiegła. Przypomniał sobie Weronikę, te stara kobietę, która przyszła prosić go o opiekę nad wdowa po Pawle Rivat. Przypomniał opowiadanie staruszki, o tej młodej kobiecie.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false