Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXXIV

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 200 ]
XXXIV.

 Joanna Rivat miała wydać na świat dziecię jednocześnie z Henryką. Gdyby to dziecię Joanny żyło?... chłopiec czy dziewczyna, mniejsza o to! Gdyby mógł je dostać to dziecię, kupić je... lub ukraść wreszcie!
 Potrzebował żyjącego dziecka, na zastąpienie zmarłego, dla stawienia zapory hrabiemu d’Areynes, ażeby tenże nie unieważnił testamentu, ażeby on, Gilbert mógł otrzymywać dochód z czterech miljonów pięciuset tysięcy franków, legowanych na rzecz dziecka Henryki.
 — Sto siedemdziesiąt tysięcy liwrów rocznej renty! — powtarzał, chwytając się za głowę.
 Taka suma miałaby mu się z rąk wymknąć? Nie!... nigdy! On niedopuści tego!..
 — Ach! gdyby Duplat tu był? — poszeptywał z cicha — Serwacy Duplat, gotów do wszystkiego! Oto człowiek jakiego mi trzeba. Jakże by mi łatwo przyszło z nim się porozumieć!
 Zaczął rozmyślać, a z tego rozmyślania wynikł rezultat, iż potrzeba mu jak najrychlej z tym łotrem się widzieć.
 O zaszłą zwadę z wikarym, Gilbert nie troskał się wcale. Duplat za pieniądze zapomni o wszystkiem i zrobi wszystko!
 Lecz gdzie go odnaleźć?
 Gilbert znał dobrze tego człowieka, wiedział, że o ile jest podłym, o tyle i tchórzem, obawiał się przeto, czyli on nie uciekł z chwilą wejścia wojsk Wersalskich do Paryża. Nie przypuszczał, ażeby on dozwolił się zabić na barykadzie.
[ 201 ] Jednego tylko można się było obawiać, czy nie wpadł w ręce wojsk regularnych, bo wtedy zostałby rozstrzelanym na miejscu. To jednak przypuszczenie nie było prawdopodobnem.
 — Nie!... nie!... — powtarzał mąż Henryki — on żyje, ale gdzie, gdzie go szukać?
 Przy świetle małej lampki oświetlającej jego obecne w piwnicy schronienie, spojrzał na zegarek. Dziesięć minut do ósmej brakowało.
 — Pójdę! — rzekł — pójść muszę!
 Zbliżył się do łóżka Henryki.
 Gorączka się wzmagała, a z nią i bezprzytomność chorej.
 Podszedłszy ku lampce, na wierzchołku której gotowały się ziółka w małym imbryczku, nalał połowę filiżanki tego płynu, a ująwszy w pół chorą i uniosłszy ją lekko, przybliżył do jej ust filiżankę.
 Henryka wypiła chciwie napój do ostatniej kropli, poczem osłabiona padła na poduszki.
 — Dalej! wymruknął Gilbert, powstając trzeba wszystko stawić na kartę! Bądź co bądź udać się to musi!
 Wziął kawałek świecy, a zapaliwszy je, wyszedł dla przyświecenia sobie.
 Znalazłszy się po za piwnicą, zamknął drzwi na klucz, schowawszy go do kieszeni, przebiegł szybko schody i wszedł do przysionka domu, którego drzwi były jak szeroko otwarte.
 Przed temi drzwiami leżało jakieś nieruchome zakrwawione ciało, tamując mu przejście. Pochylił się po nad tym trupem, w którym poznał odźwiernego domu.
 Nieszczęliwy ten przypłacił życiem swoją ciekawość. W chwili, gdy wyjrzał na zewnątrz, wybuch granatu rozerwał mu piersi.
 Rollin, zgasiwszy świecę, postawił ją w kącie korytarza, a przeskoczywszy trupa, wybiegł na ulice.
 Pomimo zapadłej nocy, działa huczeć nie przestawały. Słychać było zdala wystrzały ręcznej broni, zbliżające się z każdą chwilą.
 Ulica Servan była opustoszałą i pogrążoną w ciemności.
 Gilbert, przymknąwszy bramę domu pobiegł ku Chemin-Vert. Na rogu tej ulicy spotkał bandę kommunistów, dźwi[ 202 ]gających nosze z rannemi, których jękliwe skargi, ponuro się rozlegały wśród ciemności tej nocy żałobnej.
 Pomiędzy niosącymi jacy przystanęli dla odpoczynku, dostrzegł gwardzistę, służącego niegdyś w jego oddziele.
 — Firmin! ty tu? — zawołał.
 Wezwany zbliżył się do niego.
 — A! to ty, obywatelu Rollin? Dla czego chodzisz w cywilnem ubraniu? Nie walczysz więc wespół z naszemi?
 Były kapitan nie zmięszał się tem zapytaniem.
 — Moja żona jest umierającą — odrzekł — biegnę po doktora.
 — Do kroć tysięcy! Wątpię ażebyś mógł go odnaleźć. Ci tchórze zdjęci obawą, poukrywali się w nory, jak krety. W ambulansie, przy ulicy Servan, dokąd niesiemy rannych towarzyszów, niema ani jednego lekarza! Dyrektor, chłopak bardzo intelligentny, który liznął nieco farmacyi, opatruje chorych jak może. Nie radzę ci jednak tam się udawać, jest on teraz bardzo zajętym, zresztą do słabości twej żony, potrzeba specyalisty. Co zaś do tych kretynów — dodał, wskazując leżących na noszach poranionych, krótra z nim sprawa. Nic już im nie pomoże!
 — Iluż niesiecie rannych?
 — Siedmiu od razu. Piękna rzecz, jak widzisz!
 — Wersalczykowie zawładnęli więc tym okręgiem?
 — Do kroć piorunów! nie dopuścimy tego! Nie pozwolimy im tu się pojawić!... Ten okręg jest pilnie strzeżony, a gdyby nieszczęściem zechcieli tu wsunąć swe łapy, przygotowaliśmy wszystko by ich wysadzić w powietrze!
 Gilbert drgnął na te wyrazy.
 — Ci, których niesiemy, zostali z własnej winy poranionymi — mówił dalej Firmin. — Stanowili oni część naszych artyleryjskich bateryi, ustawionych w Père-Lachaise. Odurzeni wódką, pogwizdując wesoło jak drozdy, przyłożyli zapalony lont do armaty, zapomniawszy zamknąć szczelnie jej z tyłu, więc granat zamiast pójść na przód i poszarpać te przeklęte czerwone pantalony, wybuchnął tyłem, porozrywawszy brzuchy tym niedołęgom.
 — Nieszczęśliwi! wykrzyknął Gilbert z udanem współczuciem.
 — Mów... głupcy raczej — rzekł Firmin. Gdyby nie [ 203 ]wysuszali byli od rana tyle butelek, niepotrzebowalibyśmy dźwigać ich teraz do ambulansu.
 — Powiedz mi, czy Serwacy Duplat znajduje się w Père-Lachaise? — pytał Rollin.
 — Niema go tam.
 — Jesteś tego pewnym?—
 Jak najpewniejszym! Stoi on na straży przy bramie Saint-Gervais. Widziałem dziś rano jak defilował z żołnierzami
 Tu sierżant kommunistów dał znak, aby wyruszono w drogę.
 Posługacze szpitalni ujęli swój ciężar, zwracając się z nim w stronę głównego ambulansu przy ulicy Servan. Firmin, uścisnąwszy rękę swego dawnego kapitana, udał się za niemi. Gilbert zaś pobiegł ku stronie Père-Lachaise by ztamtąd dojść do Saint-Gervais dla odszukania Duplat’a.
 Ów były sierżant 57 bataljonu Gwardyi Narodowej, został, jak wiemy, na inny punkt naznaczonym, zamienił się jednak ze swym towarzyszem, aby otworzyć wolne wejście wojskom regularnym od Wschodniej strony Paryża.
 Mając jeszcze do odebrania dziewięć tysięcy franków, jako nagrodę za swoją zdradę, pragnął ją otrzymać jak najprędzej. Lecz za nim się wsunie pieniądze do kieszeni trzeba wypełnić zobowiązanie Po długiem rozmyślaniu nad owym planem i rozważeniu następstw pomyślnych i niepomyślnych rezultatów, przyznał wreszcie sam w obec siebie, że wykonanie było łatwem, a skutek zapewniony.
 Serwacy Duplat był w wyśmienitym humorze. Wybuchając co chwila głośnym wesołym śmiechem, opowiadał mnóstwo anegdot swoim podwładnym, prowadząc ich ku bramie Saint-Gervais.
 — Kapitan jest podochoconym od rana — szeptali pomiędzy sobą żołnierze, znający jego zwykłą brutalność. — Dziś nam napewno nasz żołd wypłaci.
 — Ma sie rozumieć iż wypłaci! — odpowiadali inni.
 Owi żołnierze myśleli jedynie o pijaństwie, godziny wolne od służby w szynkowniach spędzali, podczas gdy Wersalskie baterye, umieszczone na szczytach wzgórz Montmartr’u, rozszarpywały ich kartaczownice na Père-Lachaise, Belleville i Menilmontant.
[ 204 ] Mały ów oddział szedł pod murami domów, tworząc z nich sobie niejako osłonę, poprzedzany przez Duplat’a, który chcąc wszystkich przekonać o gorącość swego patryotyzmu, wykrzykiwał o ile mu tylko sił starczyło:
 — Ha! otwierajcie działa swe paszcze!... świszcie kartacze granaty! Kommuna z was drwi sobie!... Pójdźcie no bliżej tu... do nas!... my potrafimy tak was okiełznać, że przestaniecie pluć na nas, wy!... podle robactwo!
 A postępujące za nim żołnierze powtarzali chórem.
 — Tak! my zginiemy, ale wy wprzód zginiecie! Oznaczona marszruta, którą iść mieli, ażeby przybyć do Saint-Gervais przedstawiała trójkąt, którego brzegi stanowiły ulice Ménilmontant i Amandiers. Na końcu la Roquette, Duplat zakręcił w prawą stronę przez bulwar Mènilmontant ku ulicy Amandiers.
 Tu trzeba im było przejść przez kilka barykad, silnie zestawionych. Ominąwszy je, szli dalej, ku ulicy Haxo, jako prowadzącej ich na mające być zajętem stanowisko.
 Na rogu Ménilmontant i ulicy des Amandiers Serwacy zmuszonym był zwolnić pochód swoich żołnierzy.
 Tłum dziki, wyjący, poprzedzał bande związkowych idącą ze środka Paryża. Wpośród gromady tych łotrów, szła dumnie z podniesionemi głowami, nie okazując żadnej obawy, setka więźniów między któremi znajdowali się, dawni sierżanci miasta, niesłusznie oskarżeni gwardziści municypalni, oraz księża, przyaresztowani z tego powodu jedynie, że byli uczciwymi ludźmi.
 Po za tą garstką niewinnych zkazanych na śmierć przez rozstrzelanie, toczył się z hałasem tłum dziko wrzeszczący, miotający bluźnierstwem i obelgami.
 Plwano na biednych więźniów i obrzucano ich kamieniami. Gromady kobiet publicznych i obdartusów miejskich, zbierając błoto z rynsztoków, w twarz im rzucali!
 Jeden krzyk wtórzony tysiącem głosów, panował nad innemi:
 — Na ulice Haxo!... na Haxo!
 — Idziemy tam!--odpowiadali związkowi, tworząc z każdej strony szpaler nad ofiarami idącemi mężnie na kaźnię.
 Duplat kazał maszerować zwolna swym ludziom po za [ 205 ]tym konwojem dzielnych, na śmierć skazanych przez rzezaków Kommuny.
 Na rogu ulicy Haxo, zmuszony był zatrzymać się z oddziałem, podczas gdy na pierwszym lepszym z napotkanych placów, przykuwszy do muru razem tych nieszczęśliwych, strzelano do nich potrójnemi ładunkami!
 I otóż po śmierci tych męczenników, dziki, zaciekły tłum przypadłszy do ich ciał jeszcze drgających, rozbijał im głowy brukowemi kamieniami i rozdeptywał obuwiem ich krew spływającą[1]!
 Po dokonaniu tej strasznej egzekucyi, Serwacy Duplat przeszedłszy z oddziałem, starał się okazywać wesołym, jak w chwili wyjścia z merowstwa, lecz myślał w głębi duszy:
 — Bądź co bądź, za daleko się posuwają... Baczność na odwet, który w swych skutkach strasznym okazać się może!
 Tak rozważając przybył do zabudowań Akcyzy znajdujących się w pobliżu bramy Saint-Gervais, gdzie umieszczono obecnie posterunek związkowych, podczas gdy w tej chwili właśnie ksiądz Raul d’Areynes wychodził z Paryża.
 Zmiana szyldwachów szybko nastąpiła.
 Nowa warta została umieszczoną na pochyłości przed fortyfikacjami jako też zmieniono posterunek wewnątrz budynku, odchodząca zaś straż udała się ku Ménilmontant, gdzie miała stanąć przy barykadzie, wzniesionej na dawnym zewnętrznym bulwarze.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false


  1. Fakt historyczny.