W Wenecyi

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł W Wenecyi
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom VI
Download as: Pobierz Cały tom VI jako ePub Pobierz Cały tom VI jako PDF Pobierz Cały tom VI jako MOBI
Indeks stron
[ 88 ]
W WENECYI.
──────

 Dałem znak gondolierowi[1], żeby się zatrzymał. On oparł się na wiośle, ja zaś, kołysząc się w jego lekkiej łódce, oddałem się marzeniu. Wietrzyk wieczorny popychał zwolna fale ku brzegom. Niebo ciemne chmury pokryły, zachodzące słońce żegnało świat purpurowymi promieniami, a każda fala, płynąca zwolna, ku Lido[2], wydawała się krwawym całunem co rozwijał się przede mną, by odkryć ciała i kości ludzi posępnych, a strasznych, co zamieszkiwali dawniej te miejsca i ze sztyletem w ręce, ze słowami wolności na ustach, z tyranią w sercu. Ta tyrania miała jednak swe piękne chwile, a łańcuchy ucisku świeciły blaskiem zwycięstwa; nawet mrocznym więzieniom nie brakowało wielkich wspomnień. Przeszłość przedstawia się zawsze moim oczom w czarodziejskim jakimś uroku. Wieki łagodzą, barwy zbyt ciemne, podobnie, jak fale morskie bielą czarne skały. Nawet zbrodnie przybierają kształty wspaniałe, gdy lata przeszły już ponad niemi, a sztylet mordercy rzuca przez pomrokę wieku błyski straszne, ale świecące. Upadła wielkość, jakiekolwiek były jej podpory i podwaliny, zawsze zajmuje potomność; zapomniawszy o torturach i o Moście Westchnień[3] myślałem tylko o pierścieniu Bucentaura[4] i lwie św. Marka[5].
 Zdawało mi się, że widzę te puste wybrzeża zaludniające się tłumem nieprzeliczonym; te piaski jałowe, zarzucone kwiatami, te fale dźwigające świetne gondole, a wśród tego wszystkiego okręt doży, płynący uroczyście. Zdobią go wieńce i festony; srebrzyste wiosła pieszczą leciutko fale, konające [ 89 ]u steru, jak westchnienia rozkochanej oblubienicy, a na żaglach igrają z wiatrem herby Wenecyi. Uroczystość rozpoczyna się. Władca wielkiego ludu tajemniczemi słowy przemawia do Oceanu, a rzucając w toń jego wspaniały pierścień, poślubia Adryatyk. Było coś tajemniczego w tym narodzie, łączącym się ślubami z żywiołem, we wdzięczności tego ludu dla modrych fal, które go uczyniły wielkim. I było to romantycznie widzieć obchód, widzieć święto państwowe, którego treścią była jedynie idea, zrodzona z poezyi, myśl poczęta w ognistej wyobraźni, a jednocześnie było coś niewypowiedzianie wielkiego w tym hołdzie, składanym przyrodzie, w tych zrękowinach śmiertelnego oblubieńca z żywiołem bezbrzeżnym, bezgranicznym, pod sklepieniem niebieskiem i wśród powiewów wietrzyka, lub też pod oponą chmur ciemnych, wśród gromów i błyskawic. Teraz zdawało mi się, że morze stało się smutniejsze, posępniejsze, że błękit niebios nie będzie się już w niem przeglądał, jak niegdyś, że fale ze skargą porzuconej miłości rozbijają się o brzegi, nie poznając brzegu dawniej ukochanego, a teraz deptanego stopą obcego najeźdźcy i zohydzonego uciskiem.[6]
 I w wyobraźni mojej kształtowały się wielkie sceny z dziejów: widziałem cienie książąt i patrycyuszów wskroś niewyraźnej mgły; zdało mi się, że przechodzą koło mnie osłonięci w szerokie płaszcze z pogardliwym uśmiechem na ustach. Odwracali oczy dumne nawet w grobowcach pałaców, które niegdyś zamieszkiwali i sunęli powoli, rzucając przekleństwo wzgardy na swoich potomków. To znów zdawało mi się że słyszę krzyki gniewu i wściekłości: rusztowanie czarne wznosiło się przede mną pomiędzy marmurowemi kolumnami i złoconemi sklepieniami; głowa, posrebrzona latami i zwycięstwy, leżała na pniu katowskim.[7] W oczu, które widziały osiemdziesiąt zim, dostrzegłem wejrzenie [ 90 ]miłości i pragnienia zemsty, potem głowa ta staczała się po stopniach, aż znikła w mroku. Niekiedy złuda wyobraźni przynosiła mi do ucha dźwięk dzwonu, nagła jakaś wrzawa napełniała powietrze; sztylety i pochodnie świeciły w ciemnościach i widziałem owe rozruchy ludowe, które piętrzyły rewolucyę na rewolucyi, tych ponurych spiskowców, którzy, wiedzeni ambicyą, czy też miłością swobody, napróżno walczyli, nigdy nie zdoławszy ani ujarzmić całkowicie, ani wyswobodzić swej ojczyzny. Loredani i Contariniowie[8] zdążali szybkimi krokami, aby uspokajać lud, lub podburzać. Wszystko — nawet smagła twarz Otella[9] ukazała mi się wśród świateł i cieniów. Zdawało mi się, że walczą z mrokiem i przez chwilę oświetlone czerwonym błyskiem, znów w noc zapadają. Jedne płynęły przez potoki krwi, inne szamotały się w płomieniach; rozpalone belki, spadając, kruszyły ich przepyszne zbroje, lub targały purpurowe płaszcze i łamały miecze. Widziałem korony, które, topiąc się, tworzyły potok złota i drogich kamieni, a ten potok zlewał się z krwią, płynącą zewsząd; i znów marzenia moje przybrały inną, jeszcze straszniejszą, postać.
 Pogrążyłem się w głębie wód; widziałem, znikające brzegi i cudne kościoły miasta, które daremnie spodziewało się być nieśmiertelnem. Nie zapadłem się jednak na dno piasczyste, ani koralowe łożysko; stanąłem wśród zaczerniałych murów, a nad głową słyszałem przewalające się fale z odgłosem głucho powtarzającym słowa poety: tu nie ma nadziei[10]. Widziałem narzędzia tortur, ruszty rozpalone, stołki dla skazańców i zdawało mi się, że ziemia brukowana jest trupiemi głowami, a ściany obite kośćmi ludzkiemi. Krople krwi sączyły się zewsząd i słychać było tysiące westchnień, które przez tyle wieków wydostać się stąd nie mogły. Sędziowie i ich ofiary przemykali się przede mną, trupy i groby bez [ 91 ]nazw i napisów wychodziły z pod ziemi i szeregowały się w długim żałobnym pochodzie; pomiędzy niemi przechadzali się inkwizytorowie[11], bez trwogi i żalu. Dzikie ich oczy zdawały się liczyć kamienie grobowe i wyczytałem ślad gniewu na ich czołach. Nie było im dosyć; posłali szukać nowych ofiar w imię wolności i zbirom[12] swoim rozkazali siać pełną garścią podejrzenia i niezgodę, za wszelką cenę niewinność przekonać o zbrodnię. Snuły się przede mną te długie i zgubne niesnaski potężnych, a nienawistnych sobie rodzin; słyszałem ciosy wymierzane w cieniu, widziałem czary, pieniące się jadem i wspaniałe uczty, na których uciecha, i śpiew poprzedzały zdradę i śmierć; potem szły niewinne dziewice, słabi starcy, ze łzami w oczach, z drżącemi kolany, zapewniając o swej niewinności i błagając o litość. Wleczono ofiary za krucze warkocze, za włosy posrebrzone wiekiem; szydercze śmiechy mieszały się z ich jękami i widziałem, jak lśniący topór, niby błyskawica, migał się nad ich głowami. Potem dzicy dozorcy więzienni zbliżali się i rzucali trupy w jakąś głęboką przepaść i słyszałem, jak odgłos spadających ciał słabł stopniowo; a potem wszystko ucichło. Ciemności otoczyły mię. Za chwilę uczułem łagodne kołysanie, podniosłem oczy, spojrzałem dokoła, a wzrok mój, pełen jeszcze obrazów śmierci, spoczął teraz na modrych falach morza, i na niebie roziskrzonem gwiazdami.
 Tak więc, pomyślałem, ani sława, ani cnota, ani zbrodnia, nie mogą ani na chwilę powstrzymać zagłady. Napróżno zwycięzcy bohaterowie pognębili wrogów swej ojczyzny, napróżno nieposzlakowani dostojnicy trzymali w rękach ster rządu; napróżno okrutni inkwizytorowie ściągali na swe głowy pomstę niebios i przekleństwo ludzi; czas przyszedł żałobnie oskrzydlony, godzina wybiła, a wspaniałe pałace rozsypały się w gruzy, olśniewające korony [ 92 ]pobladły na czołach książąt, a miecze obrońców wolności skruszyły się w ich dłoniach, jakby spiż i żelazo zmieniły się w szkło lub glinę i istnieć przestało cokolwiek było piękne i wzniosłe w innem stuleciu. Przeznaczenie narodów niczem nie zdaje się różnić od doli jednostek, ten sam los ciąży snadź na masach i na indywiduach i ten sam całun rozściela się dla jednego człowieka i dla całego państwa. Byłoż-by więc przeznaczeniem ludzkości nie módz kroku naprzód postąpić bez walki z tysiącem przeciwności, a po kilku takich krokach zapadać znów w otchłań nicości? Byłaż-by ziemia siedliskiem samych tylko zapór i przeszkód bez zasobu sił by zwyciężyć, a potop nieszczęść miałże-by zawsze pochłaniać dzieła cnoty i talentu? Czyżby sprężyny poruszające niegdyś republikę, potężną i wielką przez całe wieki nie mogły działać znowu? czyż nieszczęsny i nieunikniony kres ma być wiecznem rozwiązaniem wszystkich pięknych czynów i myśli ludzkich? Więc męstwo zaginęło wśród tych murów, które tak długo patrzyły na owo szlachetne wysiłki i miałyż-by, ku hańbie rodzaju ludzkiego, ściany pałaców trwalsze być od porywów nieśmiertelnej duszy? Czyżby uczucia Wenecyan spotkał los dzwonu św. Marka, który, wywoławszy niegdyś drgnienia tylu serc, zamilkł na zawsze? Trzeba zatem uwierzyć, że wyniki ojczyzny duchowej człowieka, mniej mają siły, niż cielesnej, skoro codzień róże kwitną i codzień wierzby zielenią się na grobach, zawierających trupy, gdy mało mamy przykładów, by ludy dźwignęły się z upadku i z łańcuchów ciążących wykrzesały iskrę swobody. Nic nie śpi, nic nie ginie w fizycznym rzeczy porządku: rozsypujące spróchniałe kości w wieńce kwiatów się przekształcają, a bogate łany zbóż kołyszą złociste fale na polach rzezi a myśl ogólna, zasada kierownicza, co ożywiała ludy i państwa, często zdaje [ 93 ]się zasypiać lub ginąć na zawsze. Chwili tylko potrzeba, by swobodę kilku wieków zamienić na wieczną niewolę, a przecież morze długo uderza w dumną skałę, zanim ją w toni pogrąży. Wenecya była przez długie wieki królową Włoch i władczynią Oceanu, a obecnie ziemię jej depce stopa cudzoziemca, na którego nie spojrzał-by za dobrych czasów żaden z jej obywateli. Ciężki Niemiec stuka kolbą muszkietu pod marmurowemi sklepieniami, które mu zawsze jednem tylko echem zawtórują, odgłosem szlachetnych mieczów, szczękających o tarcze rycerskie. Barbarzyńska mowa wciska się do galeryi, w których dźwięki miłosne nabierały nowego powabu od harmonii gitary i od melodyi włoskiego języka. Wszystko się zmieniło, a idea wielkości, swobody, wielkości i dumy, pozwoliła pokonać się, jak dziecię, któremu zatopiono sztylet w sercu. Czemu to przypisać? Ogólnemu przeznaczeniu rodzaju ludzkiego, czy też szczególnym miejscowym okolicznościom? Czyż wspaniały Wenecyanin mógł być wielkim tylko w Wiekach Średnich? Czyżby dlatego, że charakter jego nie miał nic wspólnego z naszym wiekiem, Wenecyanin utracił swój charakter pod wpływem tego wieku, a wolności wyzbył się przez utratę charakteru? Lub może w ogólnem związku wypadków zapisane było, że Wenecya wyda ostatnie tchnienie i ręki nawet nie podniesie, głosu nie wyda w swojej obronie? Czy może ludy Południa mają zawsze napróżno walczyć z ludami Północy i, zniewieściałe w promieniach słonecznych, nie potrafią odepchnąć lawin, które na nie spadają? Widzieliśmy prawie zawsze bladą i zimną gwiazdę północy, odnoszącą przewagę nad świetną i błyszczącą gwiazdą krajów ukochanych od słońca. Legiony rzymskie napróżno usiłowały przyuczyć swe orły do szybowania ponad polami Germanii, a niezwyciężone zastępy Napoleona zostawiły bielejące [ 94 ]kości w barbarzyńskich równinach. Zima zawsze zwyciężała lato, róże pochylały się pod lodowatem tchnieniem, a śniegi na szczytach gór są jedyną rzeczą niewzruszoną i niezmienną nigdy na ziemi. Więc ciemnota i przemoc zwyciężać będą zawsze talent i cywilizacyę? Więc niema serca i ramienia dość silnego, by wskrzesić naród upadły, lub zatrzymać państwo, chylące się do upadku? Więc zawsze można będzie niszczyć piękno i wielkość na tym świecie, a rzadko, lub nigdy, podźwignąć to, co upadło i rozproszyć ciemności, rozniecając światła, które przestały świecić? Trzebaż będzie odtąd iść przez zmienne koleje życia i przeciwności losu, krokiem wolnym, z głową pochyloną, bez promyka nadziei, któryby rozjaśnił pobladłe czoło? Więc tyrania na zawsze pewną będzie swej zdobyczy i wolną od obawy kary? Zło rządzić będzie wszechwładnie, a światła gasnąć będą za jego zbliżeniem się? Wszystko ma umrzeć, a nic nie zdoła zmartwychwstać, wszystko zginąć, a nic się nie odnaleźć?
 Ach! Nie! Niechaj rozum wysila się na dowody, poparte faktami i doświadczeniem, jest przecież coś we mnie, co gardzi faktami i doświadczeniem i co mi ukazuje we mgłach przyszłości jutrzenkę promienną i wspaniałą. Czuję, iż napróżno walczył-bym z tem przeczuciem; pociąga mię, porywa w wir wielkości, unosi, i dodaje skrzydeł do wzlotu ponad korony i berła, na które z góry rzucam wejrzenie pogardy. Próżno kajdany i katusze, więzienia i rusztowania pomagać będą ciemiężcom; próżno tyrania będzie sypać hojną ręką złoto, i rzucać urok na swe ofiary podstępem i chytrością. Przyjdzie czas, gdy zło cofnie się przed dobrem i pięknem, gdy nieuctwo i ciemnota ustąpią przed potokami światła, gdy despotyzm zadrży z trwogi i uklęknie przed Wolnością. Wenecya będzie. Czytam to w błękicie nieba, które wznosi się nad jej [ 95 ]kopułami i w łagodnym blasku gwiazd, przeglądających się w jej wodach. Słyszę to w szmerze fal, w poświście wiatru i czuję w tchnieniu wietrzyka, które mi woń kwiecia z sobą przynosi. Nie, niebo, jak to nie mogło być stworzone dla spodlonych istot. Albo odzyskają dawną wielkość i podniosą czoła, albo strop niebieski zawali im się na głowy, a każda gwiazda, płynąca teraz spokojnie w lazurze, zmiażdży jednego z synów Adama, któryby, całując ślady stóp tyrana i paląc kadzidło bożyszczom ucisku, zapomniał, iż Bóg stworzył go na obraz i podobieństwo Swoje.


────────




Przypisy[edit]

  1. Gondolierzy przewożą w gondolach, czarnych łodziach, z jednej wysepki na drugą.
  2. Lido, większa wyspa poza Wenecyą.
  3. Most Westchnień prowadzi do więzień z pałacu dożów.
  4. Na Bucentaurze wielkim statku każdy nowy doża (prezydent) wenecki odbywał wjazd uroczysty, przy czem rzucał pierścień w morze na znak zaślubin z nim.
  5. Patron Wenecyi jest św. Marek Ewangelista, przedstawiany ze lwem.
  6. Aż do r. 1866 Wenecya należała do Austryi.
  7. Doża Marino Falieri (1274—1355) starał się wywołać rewolucyę, za karę ścięto go.
  8. Loredan, Contarini, możne rody weneckie.
  9. Murzyn Ottelo, bohater tragedyi Shakesper’a, legendarny wódz wenecki.
  10. Tu niema nadziei — Na bramie piekielnej w „Boskiej Komedyi“ Danta jest napis: Którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję.
  11. Inkwizytor — sędzia.
  12. Zbir — pachołek.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false