Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/95

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

łami i w łagodnym blasku gwiazd, przeglądających się w jej wodach. Słyszę to w szmerze fal, w poświście wiatru i czuję w tchnieniu wietrzyka, które mi woń kwiecia z sobą przynosi. Nie, niebo, jak to nie mogło być stworzone dla spodlonych istot. Albo odzyskają dawną wielkość i podniosą czoła, albo strop niebieski zawali im się na głowy, a każda gwiazda, płynąca teraz spokojnie w lazurze, zmiażdży jednego z synów Adama, któryby, całując ślady stóp tyrana i paląc kadzidło bożyszczom ucisku, zapomniał, iż Bóg stworzył go na obraz i podobieństwo Swoje.


────────