Mojżesz (Krasiński, 1912)

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Mojżesz
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom V
Download as: Pobierz Cały tom V jako ePub Pobierz Cały tom V jako PDF Pobierz Cały tom V jako MOBI
Indeks stron
[ 157 ]
MOJŻESZ.
─────
26 lipca 1830 r.   

 Wiele upłynęło wieków, kiedy zachodzące słońce pustyni ostatnimi promieniami ozłociło zbielałą głowę człowieka, stojącego na szczycie góry Nebo. Krajobraz rozpostarty przed jego oczyma wspaniały był, spokojny i imponujący. Z jednej strony ocean piasku, którego fale sypkie ginęły u stóp potężnej góry; z drugiej uśmiechnięta kraina rozciągała się usiana miastami, przecięta rzekami, i pokryta gajami. Koronkowe liście lasów palmowych mieszały się ze świeżością wód, wonią napełniając powietrze. Kraj obiecany leżał tuż, a zdaleka można było spostrzedz błyszczące fale wielkiego morza zachodniego. A starzec oglądał ten obraz wzrokiem lśniącym wspomnieniami i nadzieją zarazem. Twarz jego skąpana purpurową falą wieczoru, miała wyraz dziwny i wzniosły. Samotny na nagim szczycie, stał zawieszony w przestrzeni i wzrok jego zwolna odwracał się od ziemi, jakby już nie miał ujrzeć jej nigdy. Jednak zwracając się ku niebiosom, zatrzymał się jeszcze na rzeszy białych namiotów wyglądających zdaleka jak fale piany, z tą jedynie różnicą, że byty zupełnie nieruchome, bo żaden powiew wiatru nie przemknął nad nimi. I człowiek z Nebo dał się unieść tysiącom wielkich myśli, spoglądając na pokolenia ludu, które natchnął życiem, którym przepisał drogi i cel wyznaczył. Jak ojciec uśmiecha się do swych dzieci, tak on uśmiechał się do tych, których rozproszonych zebrał w jedno ciało [ 158 ]i ręką potężną a silną pchnął na wielką drogę pochodu narodów. W ostatni dzień stworzenia Bóg tak samo spoglądał na światy, którym tchnieniem swojem rozkazał krążyć w przestrzeni.
 W wyrazie twarzy starca było jakieś oczekiwanie, którego przyczynę pewną trudno byłoby oznaczyć. Sam pośród pustyni, opuszczony od swoich, wzniesiony ponad równinę, na górze, której szczyt nieomal zawsze tonął w potokach błyskawic, znając lepiej płomienie piorunu niż zieloność trawników, czegóż oczekiwał? A jednak prawie napewno przewidywał jakiś wypadek blizki i nieodzowny, bo rzuciwszy wejrzenie wzniosłego pożegnania przedmiotom swoich prac długich, na białej tunice skrzyżował ramiona i pełen wiary wzrok wbił w słońce, chylące się ku widnokręgowi wśród wiru iskier i zasłony obłoków przezroczystych.
 Podanie pozostawiło wątpliwość co do długości chwil, jakie spędził w rozważaniu i zachwyceniu, lecz ludy piasków wschodnich wierzą, że z ostatnim blaskiem wieczoru życie fizyczne poczęło w nim gasnąć. Kilka obłoków podobnych do skrzydeł Cherubów, spłynęło na szczyt góry i otoczyło go. Kilka tęcz, jak mosty wygięte zawisło nad niemi, a on, aby podtrzymać swe ciało ciążące ku ziemi, oparł się na chmurze. Wówczas zdało mu się, że każda z jego myśli ostatnich odrywa się od niego jak gwiazda i wznosi się ku niebu. Potem zatrzymały się wszystkie i stopiły się w błyszczący meteor, który ważąc się w powietrzu oczekiwał na resztę duszy, ożywiającej jeszcze pierś jego. Aż do chwili całkowitego rozwiązania wzrok jego nie stracił swej siły, ani umysł swej tęgości. A kiedy wyszeptał ostatnie błogosławieństwo, które jako rosa wieczoru spadło na namioty ludu jego, myśl ostatnia, która jeszcze udzielała trochę życia jego powłoce cielesnej, oddzieliła się od niego jak snop błyszczących promieni, [ 159 ]i ta jasność połączyła się z meteorem, a on, szybki, zwycięski, pomknął w przestrzeń lazurową, do swej ojczyzny, by stać się jednem z świateł na bezbrzeżnym Oceanie wieczności.
 A ciało jego, zostawione w kolebce z chmur, kołysał lekki wietrzyk wieczorny i oświecały blade promienie księżyca. Rysy nie rozkładały się. Rzekłbyś, że dusza jego była tak wzniosła i wielka, iż nawet materya nieczuła przechowała jej iskrę. W ciągu jednej godziny tej nocy, kwiaty wyrosły dokoła i góra Nebo jakby odmłodniała i wygląd inny przyjęła. Światło królowej gwiazd płynęło równemi falami na włosy białe i srebrzystą brodę umarłego, zostającego pod łaską niebios. Z mgły kadzidło snuło się i orzeźwiało członki nieruchome. Balsam pustyni, kropla po kropli wznosił się ku wierzchołkowi skały.
 W taki to sposób część nocy przeszła nad ciałem zimnem i nieruchomem; lecz promień gwiazdy porannej nie przesunął się ponad niem, bo ogarnęła je kolumna chmur, a kiedy podniosła się ku niebieskiemu sklepieniu, na szczycie Nebo żaden ślad nie pozostał. Pod grobowcem mgły złotej roztopiło się ciało Mojżesza i nigdy nie można było odnaleźć jego szczątków. Ale Arabowie aż dotąd, widząc na górze Horeb obłok błyszczący i nieruchomy, pochylają głowy wierząc, że widzą grób wielkiego człowieka, utworzony z promieni nieba i krystalicznej wody ziemi.


────────





#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false