Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/XVII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 79 ]
XVII.

 Nieznany wyjął z kieszeni notatkę i zapytał:
 — Mąż pani nazywał się Paweł Rivat nieprawdaż i był stolarzem?
 — Tak, panie.
 — Został śmiertelnie ranny w bitwie pod Montretout, nieprawdaż?
 — Prawda.
 — I mieliście sąsiadkę, niejaką pannę Weronikę?
 — Rzeczywiście. Była to bardzo dobra kobieta, wyświadczyła nam bardzo wiele dobrego.
 — W ostatnim tygodniu panowania Kommuny powiłaś pani dwoje dzieci, dwie siostry bliźniaczki.
 — Czy pan może przniósł mi wiadomość o moich dzieciach — zapytała wzruszona. Niech pan powie mi, czy one żyją, czy mogę zobaczyć je, uścisnąć. Błagam pana!
 — Niech pani uspokoi się — odrzekł nieznajomy. — Przybywam z dobrą wiadomością, powinna jednak pani wysłuchać jej spokojnie. Powiedziałem już, że jestem wysłany przez człowieka umierającego, który był wielkim grzesznikiem, lecz dziś objawia żal szczery i pragnie przed śmiercią uwolnić swe sumienie od przytłaczającego je ciężaru. Niech więc pani wysłucha mnie ze spokojem!...
 — Proszę, mów pan... jestem spokojna...
 — Czy pani znała Serwacego Duplat?
 Przeklęte to nazwisko, którego usłyszeć niespodziewała się, wywołało dreszcz na jej ciele.
 — Czy znałam Serwacego Duplat — powtórzyła. — To on prześladował nas swoją nienawiścią. To on porwał moje dzieci!
 — Zkąd pani wie o tem?
 — Był świadek jego zbrodni. Ale Duplat nie żyje, więc tajemnicę swoją chyba powierzył osobie, która pana przysłała.
[ 80 ] — Serwacy Duplat żyje — odrzekł nieznajomy.
 — Wszyscy są jednak przekonani, że był rozstrzelany.
 — To się mylą. Duplat był przez sąd wojenny skazany na deportacye i wysłany do Nowej Kaledonii. Po ogłoszeniu amnestyi powrócił do kraju i nabiedowawszy się w rozmaitych okolicach Francyi, osiadł przed pięcioma laty w Fontainebleau w swojej wiosce rodzinnej. To właśnie on jest tym umierającym. Widząc przed sobą śmierć, pragnie wynagrodzić krzywdę wyrządzoną pani. Dał mi te notatkę i prosił bym się z panią zobaczył. Wiedział on, ze była pani uratowaną przez księdza, przebywała przez siedemnaście lat w domu zdrowia i po odzyskaniu zmysłów założyła sklepik przy kościele św. Sulpicyusza, a wreszcie, że pani zamieszkuje przy ulicy Ferron.
 — Czy usłyszę od niego co zrobił z memi dziećmi.
 — Usłyszy pani.
 — Czemuż nie powiedział o tem panu?
 — Ponieważ pragnął wyznać to tylko pani i uzyskać jej przebaczenie.
 — W takim razie córki moje żyją! — zawołała Joanna uradowana. — Zobaczę je i odtąd już nigdy nie rozstanę się z nimi. Ach! przebaczam mu, niech tylko odda mi moje córki. Nic więcej nie chcę od niego. Przebaczam mu z całego serca!
 Joanna nie posiadała się ze szczęścia i ani na jedną chwilę nie przewidywała zastawionej na nią pułapki.
 Czyliż bo zawadzała komu na świecie biedna ta istota, pracująca w cichości ducha na kawałek chleba. Któżby więc na nią zastawiał pułapkę i dla czego? — W jakim celu? Nikt nie mógł mieć względem niej złych zamiarów.
 Nieznajomy spojrzał na zegarek.
 — Więc może pani pojechać ze mną?
 — Jestem gotowa — odrzekła Joanna, niespodziewając się ani na chwilę podejścia lub intrygi.
 Narzuciła na ramiona futro wzięła następnie ze stolika z szufladki portmonetkę i rzekła:
 — Daleko mamy jechać?
 — Nie — odrzekł nieznajomy — godzinę drogi koleją żelazną i godzinę pieszo...
[ 81 ] — W takim razie nie będę mogła powrócić jeszcze dziś w nocy.
 — I to bardzo być może ze względu, że wyznania Duplata nakłonią panią do pozostania tam dłużej.
 — Ma pan słuszność. W takim razie uprzedzę Różę.
 Usiadła przy stoliku i pośpiesznie napisała:

 „Droga moja Różyczko! Bądź spokojną o mnie. Choćbym nie powróciła dziś w nocy nie niepokój się. Jestem bardzo szczęśliwą. Jadę po moje córki.“

 Zostawiła bilecik na stole i wyszła z nieznajomym zamknąwszy drzwi mieszkania.
 Była dziewiąta wieczorem, gdy wysiedli z wagonu na stacyi Bois le Roi. Noc była ciemna, chłodna. Śnieg pruszyć zaczynał.
 — Ztąd już pójdziemy pieszo — odezwał się nieznajomy. Mamy przed sobą dobrą godzinę drogi.
 — Daleko odrzekła Joanna. — Spieszmy się zatem.
 Podczas przejazdu koleją Joanna pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej, towarzysz jej jednak, w którym pomimo przebrania czytelnicy poznali Grancey’a, trzymał się na ostrożności.
 — Nic więcej nie wiem nad to, com już powiedział — odpowiadał. — Duplat objaśni panią o wszystkiem.
 Gdy po kwadransie drogi doszli do mostu, o którego słupy kamienne z szmerem rozbijały się fale Sekwany, mniemany mer odezwał się.
 — Nie pójdziemy przez most. Wioska, do której panią prowadzę położona jest nad brzegiem rzeki. Niech pani poda mi ramię, gdyż będziemy szli drużką nadbrzeżną i wielce niedogodną.
 Zachodni wiatr ze świstem przedzierał się po przez ogołocone z liści gałęzie drzew i płatki wilgotnego śniegu zaczynały padać na ziemię.
[ 82 ] — Cóż za psi czas! — bąknął Grancey.
 — Mniejsza już o to, bylebyśmy przybyli na czas zanim Duplat umrze.
 — Przybędziemy!
 — Więc spieszmy się — rzekła Joanna, przyspieszając kroku.
 Wiatr dał coraz mocniej. Sekwana huczała coraz głośniej.
 Grancey przyglądał się dróżce, usiłując rozpoznać miejsce, z którego, według umowy z Duplat’em, miał mu dać sygnał o swojem przybyciu.
 Do miejsca tego jednak pozostawał jeszcze spory kawał drogi. Wtedy on sam już nalegał na Joannę, aby szła pośpieszniej.
 Wreszcie wdowa, pomimo siły woli, jaka ją jedynie w tym razie podtrzymywała, uczuła chwiejące się pod sobą nogi.
 — Czy jeszcze daleko — zapytała zadyszana.
 — Już niedaleko. Wkrótce, za chwilę przybędziemy na miejsce.
 — Co za okropna droga — szepnęła, opierając się mocniej na ramieniu towarzysza.
 Tak przeszli jeszcze z pięćdziesiąt kroków.
 Nagle Grancey zwolnił i zaczął kaszlać gwałtownie.
 Spostrzegł na brzegu drogi biały kamień, widocznie odbijający się w ciemności.
 Było to umówione miejsce zasadzki.
 Po dziesięciu minutach zakaszłał znowu.
 Nagle z kępy drzew ukazała się jakaś ciemna postaś.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false