Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/773

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — W takim razie nie będę mogła powrócić jeszcze dziś w nocy.
 — I to bardzo być może ze względu, że wyznania Duplata nakłonią panią do pozostania tam dłużej.
 — Ma pan słuszność. W takim razie uprzedzę Różę.
 Usiadła przy stoliku i pośpiesznie napisała:

 „Droga moja Różyczko! Bądź spokojną o mnie. Choćbym nie powróciła dziś w nocy nie niepokój się. Jestem bardzo szczęśliwą. Jadę po moje córki.“

 Zostawiła bilecik na stole i wyszła z nieznajomym zamknąwszy drzwi mieszkania.
 Była dziewiąta wieczorem, gdy wysiedli z wagonu na stacyi Bois le Roi. Noc była ciemna, chłodna. Śnieg pruszyć zaczynał.
 — Ztąd już pójdziemy pieszo — odezwał się nieznajomy. Mamy przed sobą dobrą godzinę drogi.
 — Daleko odrzekła Joanna. — Spieszmy się zatem.
 Podczas przejazdu koleją Joanna pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej, towarzysz jej jednak, w którym pomimo przebrania czytelnicy poznali Grancey’a, trzymał się na ostrożności.
 — Nic więcej nie wiem nad to, com już powiedział — odpowiadał. — Duplat objaśni panią o wszystkiem.
 Gdy po kwadransie drogi doszli do mostu, o którego słupy kamienne z szmerem rozbijały się fale Sekwany, mniemany mer odezwał się.
 — Nie pójdziemy przez most. Wioska, do której panią prowadzę położona jest nad brzegiem rzeki. Niech pani poda mi ramię, gdyż będziemy szli drużką nadbrzeżną i wielce niedogodną.
 Zachodni wiatr ze świstem przedzierał się po przez ogołocone z liści gałęzie drzew i płatki wilgotnego śniegu zaczynały padać na ziemię.