Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/I

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 5 ]
I.

 Gilbert Rollin, jak mówiliśmy, po rozstaniu się z Duplat’em, szedł do piwnicy, gdzie od trzech dni mieszkał wraz z żona, podczas gdy inni lokatorowie z tegoż domu poukrywali się w suterenach.
 Maż Henryki szedł cicho, bez hałasu.
 W pierwszych suterenach drzwi były pouchylane, a z po za nich wyglądały blade twarze, wodząc przestraszonem wzrokiem w około. Ukazywali się mężczyźni, kobiety i dzieci poukrywani w owych podziemiach.
 — Czy pan powracasz z miasta, panie Rollin? — zapytała go jakaś kobieta, z dzieckiem na ręku.
 — Tak — odrzekł.
 — Kiedyż wreszcie odzyskamy spokój i swobodę?
 — Niezadługo, mam nadzieję!
 Drugie drzwi się otwarły i inna kobieta na progu się ukazała, a po za nią głowa mężczyzny.
 — Wojska Wersalskie zawładnęły wreszcie okręgiem? — pytał ów człowiek.
 — Nastąpi to za chwilę — odrzekł Rollin.
 — Daj nam Boże pozbyć się jak najprędzej tej rozbestwionej tłuszczy kommunistów!
 — Jutro nie będzie już ich ani śladu.
 — Oby spełniły się pańskie słowa! A jakie zdrowie żony, panie Rollin? — pytała kobieta.
 — Lepiej.
[ 6 ] — A dziecię?
 — Zdrowe zupełnie. I właśnie też, panie Launay mówił Gilbert, zwracając się do męża owej kobiety — jeżeli rzeczy tak dobrze pójdą, jak mamy nadzieję i porządek na ulicach przywróconym zostanie, będę cię prosił o pewną małą przysługę...
 — Cóż takiego?
 — Ażebyś zechciał mi towarzyszyć do mera tego okręgu, dla spisania Aktu urodzenia mojego dziecka.
 — Jak najchętniej! Jestem na twoje rozkazy sąsiedzie.
 — Dziękuję, panie Launay. Spijcie spokojnie dziś w nocy, już bowiem koniec nieszczęściom się zbliża.
 Tu odszedł Gilbert. Jak widzimy naprzód przewidział on wszystko.
 Drzwi pouchylane w suterenach zamknięto. Wszyscy, orzeźwieni dobrą wiadomością, uspokoili się, pokrzepieni nadzieją spędzenia nocy bez trwogi o własne życie i mienie.
 Gilbert wszedł do piwnicy, w której, jak wiemy, pozostawił Henrykę na wpół umarłą.
 Biedna kobieta w chwili jego odejścia leżała w strasznej gorączce. Po owym paroksyzmie, nastąpiło ogólne obezwładnienie, oraz ospałość letargiczna, nadająca temu młodemu ciału pozór śmierci.
 W pierwszej chwili Rollin, spojrzawszy na chorą, przeląkł się.
 Pochylony po nad Henryką, ujął obie jej ręce, przygotowany, iż znajdzie je zlodowaciałemi, przeciwnie jednak, były one silnie rozpalone. Nie umarła więc ta biedna istota, a krew gorączkowo płonęła w jej żyłach.
 Leżąc bezprzytomna, nic nie wiedziała o powrocie swojego męża, o jego obecności.
 Gilbert dolał oliwy do maszynki, na której ziółka się grzały oraz nafty do lampki palącej się dniem i nocą.
 Załatwiwszy się z tem, wyszedł cicho do korytarza, gdzie oczekiwał z trwogą, łatwą do zrozumienia, na przybycie swojego wspólnika.
 Stojąc nieruchomy przy uchylonej bramie wsłuchiwał się w najlżejszy szelest na zewnątrz.
 Związkowi uciekali, gnani bojaźnią. Odgadł to po bez[ 7 ]ładnym ich biegu, a wkrótce posłyszał miarowy krok oddziałów regularnego wojska.
 Od czasu do czasu dobiegały wystrzały ręcznej broni.
 Mijały godziny. Rollin oczekiwał, ocierając krople potu, wilżące mu czoło.
 Serwacy Duplat nie ukazywał się wcale.
 Czy przybędzie? Czy mu się udał plan ułożony? Czy zdoła przedostać się żywym?
 Czy jaka kula nie sprzątnęła go w drodze?
 Pogrążony w strasznej obawie mąż Henryki stał wciąż, nasłuchując.
 Słyszał brutalne wezwania, drżące odpowiedzi podejrzanych ludzi, badanych szczegółowo.
 — Stój!
 — Dokąd idziesz o tej godzinie?
 — Co tu robisz?
 — Przechodź!.. i śpiesz się?
 — Na odwach go!
 — Przybić do muru!
 I głośne wystrzały, głuche okrzyki i jęki oraz uderzenia ciał, upadających na bruk ulicy, dochodziły go bezprzestannie.
 Był to odwet!... straszny odwet ze strony Wersalczyków!
 Po tych przerażających odgłosach, następowało milczenie przerywane echem dalekich wystrzałów i hukiem armat.
 Spokój przez jakąś chwilę zaległ po takich hałasach ponurych. Słychać było jak oddalali się zwycięzcy i zwyciężeni!
 Nagle, drgnął Gilbert.
 Kroki szybko pędzącego człowieka, pędzącego prawie galopem, zapluskotały wśród błota.
 Rollin uchylił bramę, po za którą stał ukryty.
 Szybkie te kroki ucichły na wprost bramy, którą teraz oczekujący na oścież otworzył i ujrzał przed sobą mężczyznę niosącego kołyskę, której białe prętki odbijały się wyraźnie w pośród ciemności nocy.
 Za pierwszem spojrzeniem poznał swego wspólnika.
 — Czekam! — wyszepnął do niego. — Wejdź bez hałasu [ 8 ]jak najciszej, ponieważ mieszkają tu ludzie jacy nas śledzą. Niechcę ażeby słyszeli żeś przyszedł.
 Serwacy Duplat wszedł w bramę z kołyską, w jakiej spały bliźnięta Joanny Rivat.
 Gilbert zamknąwszy za przybyłym bramę:
 — Zaczekaj! — wyszepnął.
 I szedł, macając ku schodom piwnicy, gdzie na pierwszych schodach świecę pozostawił.
 Zapaliwszy ją, świecił Duplat’owi, idącemu na palcach.
 Owo schodzenie na dół dokonywało się bardzo zwolna, aż stanęli wreszcie przededrzwiami podziemia, gdzie Rollin miał teraz swoje mieszkanie.
 Henryka wciąż pozostając w letargicznem uśpieniu, nie nie widziała, nie słyszała.
 Duplat postawił kołyskę na ziemi.
 — Uf! — szepnął, ocierając pot spływający po czole. — Ileż mnie to trudu kosztowało!... Mogę powiedzieć żem ciężko zarobił te pieniądze!
 Gilbert zapaloną świecą w ręku, pochylił się po nad kolebką.
 Podczas szybkiego biegu Duplat’a, kołderka i poduszki pokrywające bliźnięta, na twarz im się zsunęły. Rollin uniósł to zlekka w górę i nagle ukazały mu się dwie drobne blade istotki, z zamkniętemi oczyma, śpiące na poduszeczce obok siebie.
 — Dwoje dzieci! — zawołał, cofając się z osłupieniem.
 — Niepodobna! — odrzekł były sierżant.
 — Przekonaj się... zobacz!
 Duplat pochylił się po nad kołyską.
 — A do kroć piorunów! to prawda! — wyszepnął. — Obywatelka Rivat porodziła dwoje na raz!
 — Dwie dziewczynki! Co począć? — pytał mąż Henryki.
 — Nie ma rady!... musisz wziąść obie.
 — Czyś ty oszalał?
 — Nie można przecie zgładzić z nich jednej. Co ci to szkodzi, że je wychowasz?
 — Nie!... nie! mówił Rollin — to mogłoby skłonić hrabiego d’Areynes do zmienienia warunków testamentu. Trzebaby było podzielić majątek, a to mogłoby sprowadzić zawikłania, szkodliwe dla moich interesów. Wziąć obie dziew[ 9 ]częta?... Nigdy! To niepodobna!... Trzeba jakiś sposób wynaleźć?
 — Sposób nasuwa się bardzo prosty!...
 — Masz go więc?
 — Mam
 — Cóż zatem?
 — Pójdę do mera, jedenastego okręgu i powiem żem uratował dwoje tych piskląt z palącego się domu... żem je z narażeniem własnego życia wydobył z płomieni! Wynajdę taką historyjkę, która może mi jeszcze zjednać kiedyś nagrodę cnoty Monthyon’a. Bądź spokojny! Ja to potrafię pięknie ułożyć! Nikt mi kłamstwa nie zada w tym razie!
 — Jesteś tego pewnym?
 — Ma się rozumieć i opieram tę pewność na silnych podstawach. Dom, w którym mieszkałem przed kilkoma godzinami, już nie istnieje. Kupa gruzów zaledwie pozostała z niego.
 — A Joanna Rivat?
 — Nie obawiaj się ażeby przeczyć zechciała! Widziałem ją na łóżku, broczącą we krwi. Odłam granatu ranił ją w głowę.
 — Umarła zatem?
 — Gdyby nawet od tego pocisku nie umarła, to pożar dokonał reszty dzieła. Zostały z niej na pewno popioły, jak i z matki Weroniki leżącej z przebitą piersią na podłodze. Ta okoliczność właśnie pozwoliła mi porwać dwoje tych malców. Obie kobiety leżały bezprzytomne niezdolne do jakiegokolwiek oporu.
 — A więc o tem porwaniu nikt nie wie?
 — Jakież to głupie, idjotyczne zapytanie! Ty i ja tylko wiemy o tem co nastąpiło!
 — W takim razie, możesz pójść śmiało do mera i zeznać, że ta dziewczynka jest córką Joanny Rivat.
 — Nigdy! — zawołał żywo Duplat.
 — Dla czego?
 — Dla tego, że to dla malca byłoby niepezpiecznem. Zaraz ci to wytłumaczę. Oddziały w biurach zejść i urodzeń, funkcyonują jak dawniej w merostwie jedenastego korpusu. Nic nie upewnia, czy stara Weronika nie chodziła z zeznaniem o narodzeniu się bliźniąt, a gdyby nawet tego nie zrobiła [ 10 ]inni mogą wiedzieć, że Joanna porodziła dwoje dzieci. Pójść przeto z zeznaniem o jednem dziecku, byłoby wielką niezręcznością z mej strony. Mogliby mnie łatwo zapytać, com zrobił z drugim tym malcem? Ten dom już nie istnieje powtarzam. — Zgorzał do szczętu, będą sądzili, że zagrzebał w popiołach kurę wraz z kurczętami. Wszak to loiczne, nieprawdaż?
 — Masz słuszność — rzekł Gilbert. — Ale co począć do jutra z tem dzieckiem?
 — Piersią go nie pokarmię, to pewna! odparł, śmiejąc się nikczemnik — ale mu podam ocukrowanej wody, ażeby je podtrzymać, dopóki mamki nie otrzyma, o którą Przytułek postara się dlań jak najprędzej.
 — Ależ ty nie możesz pozostać przez resztę nocy tu w tej piwnicy?
 — Wiem o tem.
 — Gdzież więc się udasz?
 — Do innego lokalu, a ponieważ ów lokal jest twoim własnym na górze mieszkaniem, pomieszczę się tam, do jutra. Te kilka godzin prędko przeminą.
 Był to w rzeczy samej jedyny sposób jaki im pozostawał. Gilbert więc niesprzeciwiał się temu.
 — Zaprowadzę cię rzekł lecz przedtem w pewnej robocie dopomódz mi musisz.
 — W czem takiem?
 — Musimy uprzątnąć to dziecko umarłe.
 To mówiąc, wskazał leżące w kącie piwnicy nakryte kołderką, zlodowaciałe ciałko córki Henryki.
 — Nic łatwiejszego rzekł Duplat. — Wykopiemy otwór w tej ziemi piwnicznej i wsuniemy weń malca. Nikt o tem wiedzieć nie będzie.
 — Jakto? chcesz je tu pochować?
 — Dla czego nie? Jest to miejsce najbezpieczniejsze. Masz rydel, łopatę lub motykę?
 — Nie niemam.
 — Może jaką sztabę żelazną?
 — I tej nieposiadam. Nic! oprócz siekierki do rąbania drzewa.
 — To wystarczające, daj mi ją!
[ 11 ] Gilbert podał mu siekierkę, o mocnej rękojeści drewnianej.
 — Przez ten czas — mówił Duplat, biorąc toporek — przygrzej cukrowej wody dla malców, skoro się obudzą. Trzeba je obie napoić. Powiedz mi jednak, czy nie obawiasz się, ażeby twa żona czegoś nie usłyszała?
 Niema obawy, śpi ona snem letargicznym! Staraj się jednak przy kopaniu jak najmniej robić hałasu.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false