Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XL

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 234 ] [ 235 ]
XL.

 — Bitwa na zewnątrz wrzała z całą zaciekłością.
 Bombardowanie miasta zwiększało się z każdą chwilą. Bicie w bębny ze wszech stron huczała. Dzwony poczęły uderzać żałobnie.
 Pomimo lampki oświetlającej wewnątrz ubogą izbę, w której Joanna Rivat zdawała się dogorywać, a gdzie dziwnym przeciwieństwem losu, dwie nowonarodzone bliźniaczki spały snem spokojnym, jak gdyby kołysane ręką anioła, Weronika uczuła nagle przestrach, mrożący krew w jej żyłach.
 Dzikie okrzyki dobiegały aż do niej z ulicy. Wzywania do broni, bicie bębny, odgłosy trąb, przekleństwa i śpiewy ponure, wszystko to razem tworzyło przerażający haos.
 Jakiś pies pozostawiony w opustoszałym domu, wył przeraźliwie.
 Biedna Weronika rada była zadrzemnąć, spocząć choćby przez godzinę, ażeby wzmocnić swe siły. Czyż jednak mogła przymknąć powieki w takim piekielnym hałasie?
 Drżała od stóp do głowy.
 Nagle, zdawało się jej, ze słyszy jakieś kroki biegnącego szybko po wschodach człowieka.
 Byłożby to złudzeniem? Pobiegła do drzwi i otworzyła je, a jednocześnie Joanna się rozbudziła.
 Wsparłszy się na łokciach, rzuciła wzrokiem w około siebie. Jęk cichy wybiegł z jej piersi.
 — Moje dzieci! szepnęła, spoglądając na uśpione w kołysce niemowlęta.
 Weronika pośpieszyła do niej, pozostawiwszy drzwi otwarte.
 — Jakże? Czy ci lepiej Joasiu? — zapytała. — Może chcesz..
 Huk nagły, straszliwy, przeciął jej mowę.
 Sufit zapadł się, pod ciężarem granatu, który, przedziurawiwszy dach, wybuchnął w pokoju.
[ 236 ] Weronika upadła twarzą na podłogę, z piersią przebitą odłamem bomby
 Joanna, krzyknąwszy z bólu, usunęła się na poduszki z zakrwanioną twarzą. Odłam granatu ranił ją w wierzch głowy.
 Za chwilę potem, na tenże sam dach domu padła inna bomba, wzniecając pożar.
 Rzecz dziwna, niewytłumaczona, mimo podwójnej eksplozyi, spowodowanej dwoma wybuchami, pomimo nadymionego powietrza świeca paląca się w pokoju Joanny nie zagasła.
 Błyszczała jak gwiazdka, przysłonięta mgłą dymu, rzucając blade światło na kołyską, w której wciąż spały dwie małe dziewczynki.
 Na wschodach, odgłos dosłyszanych kroków przez Weronikę, coraz się zbliżał. Kroki stawały się coraz szybszemi.
 Wkrótce dały się one słyszeć na przedziale wschodów następnie w korytarzu, i ksiądz Raul d’Areynes ukazał się z odkrytą głową, zdyszany z twarzą ociekającą potem, w zabłoconej sutannie.
 Skoro tylko rozbiegła się wieść w Wersalu, iż rząd postanowił bądź co bądź skończyć z Kommuną, wikary przygotował się do odjazdu, ażeby wrócić do Paryża jednocześnie z wejściem tam wojska pod wodzą jenerała Vinoy.
 Nie wahając się narazić na największe niebezpieczeństwa dla wypełnienia danej obietnicy umierającemu Pawłowi Rivat, obrał sobie dzień i godzinę, w których ostatnie oddziały armii Wersalskiej wejść miały do miasta, celem położenia kresu rozszalałej Kommunie.
 Jeneral Valentin podpisał podpisał paszport wikaremu.
 Podczas nocy, więc z d. 27 na 28 Maja, ksiądz d’Areynes przyjechał do Paryża jednocześnie z objęciem w mieście służby przez policyę i powrotem do swoich parafii innych duchownych, co nastąpiło przez bramę Saint-Gervais, wydaną za pieniądze wypłacone Duplat’owi.
 Od tej to strony, pokonawszy tysiące przeszkód i uniknąwszy niebezpieczeństw, ksiądz Raul podążał w kierunku mieszkania Joanny Rivat, postanowił albowiem przed wszystkiem z nią się zobaczyć.
 Jak wiemy, drzwi do pokoju chorej pozostały niezamknięte przez Weronikę.
[ 237 ] Przez drzwi te na wpół uchylone, ksiądz d’Areynes spostrzegł kołyskę, stojącą wśrkd gęstego dymu, opodal trupa kobiety, a na łóżku drugą zakrwawioną postać, jaka zdawała się być umarła.
 Wszedłszy przerażony chciał biegnąć w stronę łóżka, gdy posłyszał chód szybki w korytarzu.
 Myśl nagła, jak błyskawica, przebiegła mu przez głowę.
 — Może go śledzono i tu go właśnie szukano? Może go poznał ów oficer kommunistów, który u Gilberta Rollin zaprzysiągł mu śmiertelną zemstę? Gdyby go pochwycono i rozstrzelano?
 Ksiądz d’Areynes dla siebie nie obawiał się śmierci ani na chwilę, niechciał umrzeć jednak przed wypełnieniem przysięgi, danej umierającemu Pawłowi Rivat, że zaopiekuje się jego żoną i dzieckiem.
 Drzwi oszklone do przyległego maleńkiego gabinetu były na wpół otwarte. Schronił się tam z pośpiechem.
 Cierpki dym, a coraz gęstszy, zapełniał izbę.
 Ogniste języki zaczęły się ukazywać na ścianach.
 Dom palił się od szczytu.
 Ksiądz d’Areynes, zamknąwszy drzwi szybko za sobą, patrzył przez muślinową firankę przysłaniającą szyby we drzwiach i dostrzegł, że jakiś człowiek wskoczył do pokoju.
 Drgnął, poznawszy tego człowieka, pomimo zmiany jego ubrania.
 Był to ten niegdyś kommunista, Serwacy Duplat, ów nędznik, którego wtedy wikary rozbroił, a który groził mu zemstą.
 Spostrzegłszy trupa Weroniki i zakrwawioną w omdleniu na łóżku Joannę, zatrzymał się zdumiony, trwało to jednak tylko sekundę, poczem, przyskoczywszy do kołyski, w której spały niemowlęta, pochwycił ją, nierozeznawszy dobrze co ona w sobie zawiera, wykręcił się i zniknął, unosząc ją z sobą.
 Pożar się wzmagał.
 Podejrzenie o spełnieniu zbrodni nie przeszło przez myśl księdzu d’Areynes!
 Ten człowiek mieszka zapewne w tym samym domu, — pomyślał — i zna smutne położenie wdowy po Pawle Rivat.
 Zmiana jego ubioru przekonywała, że nie brał udziału [ 238 ]w ostatnich utarczkach Kommuny. Widocznie w głębi jego duszy pozostała jakaś iskierka ludzkości, chciał przyjść z pomocą nieszczęśliwej i uratował dziecię — mówił sobie wikary. — Lecz matka, matka czy nie umarła?
 Wyszedłszy z gabinetu, zbliżył się do łóżka i przyłożył ucho do ust chorej, nasłuchując.
 Joanna oddychała. A więc żyła jeszcze.
 Dym zgęszczał się coraz bardziej. Trzeszczały płomienie.
 Przed upływem kwadransu, ów dom w gruzy się rozpadnie!
 Schody jedynie tylko pozostały jeszcze nietknięte, ponieważ pożar zaczął się od dachu.
 Ksiądz d’Areynes, owinąwszy co prędzej chorą w prześcieradło i kołdrę, obdarzony, jak wiemy, wielką siłą muskularną, pochwycił ją, zarzucił sobie na ramiona i biegł wśród duszącego dymu i płomieni, stawiających przed nim niezwyciężoną zaporę.
 Zejście na dół po wązkich schodach z takim ciężarem, było niesłychanie trudnem i przykrem. Potrzebował kilku minut czasu za nim wydostał się na ulicę, dosyć spokojną w tej chwili.
 Bitwa skoncentrowała się w innym punkcie miasta, a mianowicie w pobliżu Chateau-d’Eau.
 Wikary miał zamiar chwilowo zanieść Joannę do siebie i oddać ją pod opiekę swej wiernej, starej Magdaleny, lecz w chwili, gdy wychodził z palącego się domu, spotkał oddział marynarzów dowodzonych przez oficera.
 — Pan de Kernoël!...
 — Ksiądz d’Areynes!
 Wybiegły dwa okrzyki na raz z ust tych dwóch spotykających się ludzi.
 — Zkąd idzież i gdzie podążasz księże d’Areynes? — pytał kapitan marynarki.
 — Niose te biedną umierającą kobietę, wyrwawszy ją płomieni — odrzekł wikary. — Wypełniam przysięgę uczynioną jej mężowi na łożu śmierci, w szpitalu.
 — Trzeba ją zanieść do ambulansu.
 — A gdzież on się znajduje?
 — Ztad o parę kroków, przy ulicy Servan. Postawiłem [ 239 ]tam na straży dwudziestu pięciu ludzi. Przeniosą ją z łatwością moi marynarze.
 — Dalej chłopcy, żywo! — zawołał.
 Czterej majtkowie zrobili nosze naprędce ze swojej broni i położyli na nich ciągle bez zmysłów pozostającą Joannę.
 — Wracaj księże wikary do swego mieszkania-mówił hrabia de Kernoël a spiesz się... bo kule na nowo świstać poczynają. Wypędzamy kommunistów z przedmieścia du Temple, wkrótce będziemy ich tu mieli.
 — A więc ze świtem wszystko się ukończy?
 — Zapewne, będziesz mógł jutro odwiedzić tę chorą w ambulansie.
 Czterej majtkowie niosący Joannę Rivat, zwrócili w stronę ulicy Bertrand dla skrócenia sobie drogi.
 — Idź prędko! — dodał kapitan, ściskając rękę wikarego i udał się po zamarynarzami.
 Trzysta kroków zaledwie dzieliło księdza d’Areynes od jego mieszkania w Pepincourt.
 Działa grzmiały zaciekle na bulwarach Woltera i Richard-Lenoir.
 — Związkowi wciąż zajmowali potężną barykadę, wzniesioną przez nich w tem miejscu, odpowiadając bez przerwy na wystrzały Wersalczyków.
 Wystrzały wzmagały się, jak z jednej tak z drugiej strony. Oddziały wojsk Wersalskich szły na bulwar Woltera dla zdobycia tam barykady, bronionej z dziką zaciekłością przez kommunistów.
 Wobec tego huraganu spadających bezprzestannie bomb i granatów, ksiądz d’Areynes zapytywał siebie, azali zdoła przybyć żywym do mieszkania?
 Przedostał się wreszcie na róg ulicy Pepincourt.
 Kule padające ze wszech stron na bruk, roztrzaskiwały się o mury domów. Jedynie środkiem ulicy przejść było jeszcze można.
 Poleciwszy swą duszę Bogu, wikary podbiegł ku bramie domu, w którym zamieszkiwał.
 Brama była na wpół otwartą.
 W chwili, gdy próg jej przestępował, wchodząc do sieni, padł nagle.
 — Boże! jestem raniony! — wyjąknął cicho.
[ 240 ] Podniósł się z nadludzkim wysiłkiem, a zawlókłszy w głąb ciemnego korytarza, od którego zdołał jeszcze drzwi zamknąć za sobą, szedł krok za krokiem, bardzo zwolna, tracąc wiele krwi za każdem stąpieniem.
 W ten sposób przywlókł się do wschodów.
 Chciał na nie wejść, lecz nagle uczuł, jak gdyby gruntu zabrakło mu pod nogami. Ogniste koła, podobne do słońc elektrycznych zamigotały w ciemności przed jego oczyma i wielki huk, połączony z szumem, jak gdyby przypływającego morza na wybrzeże, napełnił słuch jego.
 Przestał widzieć, słyszeć, poczem na pierwszych stopniach wschodów padł bez przytomności.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false