Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/238

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — A to odważny! do pioruna! — wymruknął z cicha, mknąc dalej.


∗             ∗

 Od dwóch dni matka Weronika żyła w ciężkiem strapieniu i trwodze.
 Joanna wciąż gorączkowała, a w owych strasznych paroksyzmach, snuły się jej przed oczyma krwawe obrazy, jakie opisywała dysząca, cała potem oblana.
 Aptekarz z sąsiedztwą, w braku doktora sam przygotował lekarstwo dla nieszczęśliwej; mikstura ta jednak nie wywarła skutków pożądanych i zacna sąsiadka Joanny, nie odstępując chorej na chwilę, z obawą zapytywała siebie, czyli ta młoda kobieta nie umrze na jej ręku?
 Co ona poczęła by wtedy z dwojgiem tych małych niemowląt?
 Mleko jakie kupiła zrana dla pożywienia bliźniąt w braku piersi macierzystej, wyczerpało się zupełnie. W jaki sposób sprowadzić zapas innego, wśród tej zaciekłej walki, wstrząsającej do głębi fundamentami Paryża?
 Pod nawałą bomb i granatów, spadających jak grad na ulice miasta wychylić się biednej kobiecie niepodobna było.
 Dzień przepędziła wśród trudnych do zrozumienia męczarni. Z zapadnięciem zmierzchu, korzystając z chwilowego uspokojenia się na ulicy, wyjść postanowiła z narażeniem życia do apteki i za kupnem dla siebie chleba. Zastała wszelako sklepy zamknięte.
 Z wielkim trudem zaledwie dostać się zdoławszy do apteki, uprosiła prowizora o przyrządzenie nowego lekarstwa dla Joanny oraz ulepku dla zastąpienia mleka dwojgu niemowlętom.
 Zabrawszy to, wróciła, dając natychmiast łyżkę płynu tego chorej.
 Tym razem skutek pomyślny nastąpił szybko; Joanna uspokoiła się i ciężka senność zastąpiła u niej miejsce gorączkowych paroksyzmów.