Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/XIII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 64 ]
XIII.

 — Zkąd jednak dowiedziałeś się, że ja tu jestem? — pytał sekretarz, ochłonąwszy z przestrachu.
 — Zapominasz o uczynionych mi zwierzeniach. Na kilka miesięcy przed uwolnieniem opowiedziałeś mi, że brat da ci zajęcie w swoim zakładzie w Joigny. Było nierozwaga wielką z twej strony, bo między tyloma ludźmi nie wie się, do kogo się mówi.
 W samej rzeczy, zrobiłem głupstwo — rzekł Piotr, obejmując głowę rękoma.
 — Z którego ja dziś chcę skorzystać — odparł Grancey.
 Sekretarz podniósł głowę i z niepokojem spojrzał na byłego towarzysza.
 — Nie nabijaj sobie głowy strachem bez powodu — rzekł tenże ale wysłuchaj mnie wprzódy. Oba jesteśmy ofiarami głupiego prawa, jakie należałoby do gruntu zreformować. Oba ponieśliśmy nazbyt surową kare za drobnostkę, o której mówić nie warto. Byliśmy zesłani do Nowej Kaledonii i musieliśmy tam żyć wśród zbójów i kryminalistów, my, ludzie dobrze wychowani, dystyngowani, wśród najgorszych wyrzótków ludzkości. I po odbyciu kary zarówno nieprzestano prześladować, gdyż powróciliśmy do Francyi z kulą u nogi, z nadzorem policyjnym. Uważam to za niesprawiedliwość i postanowiłem uchronić się od niej.
 „Moja wizyta u ciebie i nazwisko de Grancey, jakiego nikt mi zaprzeczyć nie może, dowodzą, iż mi się udało. Odtąd jestem szczęśliwym, żyje w wielkim świecie i mogę zaspokajać wszystkie moje zachcenia.
 Twój los jest mniej godnym zazdrości. Wegetujesz, jak kret w swej norze. Widocznie dźwigasz wyrzuty sumienia, ów bagaż bezpotrzebny w naszym życiu, mój stary, zresztą, to mnie nie obchodzi, rób jak ci jest lepiej. Życzę ci dobrze ponieważ miałem zawsze dla ciebie sympatye.
[ 65 ] Dam ci dziś dowód mego zaufania wtajemniczając cię w historyę mojej metamorfozy. Mógłbyś mnie zgubić co prawda jednym wyrazem, ale i sam byś zginął obok tego. Pomyśl coby nastąpiło, gdyby ludzie się dowiedzieli, że sekretarzem Domu zdrowia powszechnie szanowanego doktora Giroux, jest jego brat były skazaniec, kryminalista?
 Wykrycie tej tajemnicy spowodowałoby twój i brata twego upadek. Ale zostawiam to na stronie i przystępuję do celu moich odwiedzin. Potrzebuję ciebie. Wiedząc, że mogę na ciebie rachować, przybyłem prosić cię o pomoc.
 — Cóż ja mogę dla ciebie uczynić? — Piotr odrzekł.
 — Zaraz się dowiesz. Rozpoczęłem interes na wielką skalę, interes który mnie zrobi miljonerem jeżeli mi się powiedzie. Otóż, ażeby być pewnym tego powodzenia, trzeba mieć wszelkie dane w ręku. Pojmujesz?
 — Rozumiem.
 — Czy twój brat przyjmuje do Zakładu obłąkanych obojga płci?
 — Przyjmuje.
 — Dobrze więc.
 — Czy chodzi o umieszczenie obłąkanego?
 — Nie, obłąkanej.
 — Zamężnej, czy panny?
 — Panny.
 — Wyleczenie jej jestże możliwe?
 — Chodzi właśnie o to, aby nie była wyleczoną — wyszepnął Grancey.
 — Piotr rzucił się na krześle.
 — Uwięzienie nieprawne! — wyjęknął — znów zbrodnia!
 — Och! dajże pokój tym komedyom i wielkim słowom — odparł Grancey.
 — Ależ dobra sława Zakładu mojego brata.
 — Lepiej milcz o tem. Pojmujesz, że zanim zgłosiłem się do ciebie zasięgałem wiadomości z dobrego źródła i dowiedziałem się wiele ciekawych rzeczy. Nie mówię, ażeby twój brat był gorszym od innych, ale nie wiele wart więcej. Dyrektorowie Domów zdrowia uciekłszy się pod opiekę prawa z roku 1838 poprzemieniali swoje Zakłady w więzienia, których każda cela przynosi im dochód po[ 66 ]kaźny. Wiesz o tem tak dobrze jak ja wiem i nie zaprzeczysz temu, żyjąc pośród owych tajemnic.
 — Trzeba abyś się rozmówił z mym bratem.
 — Nie radbym.
 — Jednakże trzeba...
 — Ty się sam z nim porozumiesz. Oto moje warunki: Zapłacę z góry należność za całoroczne utrzymanie, a tego dnia w którym doktór zawiadomi o śmierci pacjentki, wskazana przezemnie osoba wypłaci mu dwadzieścia tysięcy franków.
 — Nie odważę się zrobić mu podobnej propozycyi.
 — Dla czego?
 — Najprzód niema go teraz w domu.
 — A gdzież jest?
 — Wyjechał do Belgii.
 — Kiedy powróci?
 — Za parę tygodni.
 — Doskonale! Zatem interes skończony.
 — Nierozumiem cię...
 — Rzecz nader prosta. Posłchaj! Przypuśćmy, że jacyś zrozpaczeni rodzice posiadający świadectwo lekarza, zlegalizowane przez władzę, przywożą jedno ze wych dzieci dotknięte obłąkaniem i domagają się pomieszczenia go w Zakładzie. Z kim mogliby się porozumieć?
 — Zemną — odrzekł Piotr.
 — Cóż byś natenczas uczynił?
 — Zgodził bym się w imieniu doktora na przyjęcie chorego, za złożeniem dowodów urzędowych chroniących brata od odpowiedzialności.
 — Bądź spokojnym, będziesz miał wszystkie potrzebne dowody: W tym tygodniu jeszcze podczas nieobecności brata będziesz miał wizytę osób mających interes w zamknięciu chorej i w przeszkodzeniu jej powrotu do zdrowia. Zapłacą ci sumę, jaką sam wyznaczysz i oddzielnie pięć tysięcy franków dla ciebie, a nadto zobowiąże się wypłacić dwadzieścia tysięcy franków w dniu śmierci pacyentki. Oto moje warunki. Radzę ci je przyjąć tem bardziej, że w żadnym razie odrzucić ich nie możesz.
 Grancey mówił prawdę. Piotr musiał przyjąć bo inaczej naraziłby na zgubę brata i siebie.
 Owóż po chwili namysłu odrzekł:
[ 67 ] — Przyjmuję. Jak się nazywa ta panna?
 — Dowiesz się ze świadectwa lekarskiego.
 — Ile ma lat?
 — Osiemnaście.
 — Rodzaj obłąkania?
 — Opisanym będzie w świadectwie.
 — Kto ją tu przywiezie?
 — Ja zapewne.
 — Dobrze.
 — A więc interes skończony?
 — Pozostaje suma do ułożenia.
 — A chcesz się więc targować? Ile żądasz.
 — Sześć tysięcy franków dla mnie — odrzekł sekretarz — dwadzieścia pięć tysięcy dla mego brata i osiem tysięcy franków na utrzymanie chorej. Wszystko to ma być złożone w dzień jej przyjęcia.
 — Zgadzam się!
 Deprèty podał rękę towarzyszowi i odszedł.
 Za powrotem do domu zastał dwa telegramy.
 Jeden pisany ręką Duplat’a zawierał te słowa:

 Powodzenie zupełne. Przyjdę dziś wieczorem.

 W drugim telegramie Gibert pisał:

 Powodzenie zupełne. Przyjdę dziś wieczorem.
Jerzy.

 Przez czas nieobecności Grancey’a w Paryżu, jego wspólnicy nie tracili czasu daremnie, a nadewszystko Rollin.
 Dolewając codziennie do szklanki swej córki po kilka kropel belladony wkrótce dopatrzył fatalne skutki trucizny.
 Już od drugiego dnia Blanka zaczęła doświadczać dziwnego nowego bólu głowy. Myśli jej plątały się, pamięć osłabła, źrenice niezwykle rozszerzyły się.
[ 68 ] Dziewczyna nie skarżyła się, a Gilbert okazywał względem niej ogromną troskliwość ojcowską, nie wzywał jednak doktora Germaine’a.
 ― Wieczorem, stosownie do zapowiedzi, udał się na ulicę Caumartin, gdzie zastał już Duplat’a.
 Wspólnicy zebrali się celem zdania sobie sprawy ze swej działalności.
 Teraz najpilniejszą rzeczą było odnalezienie dwóch lekarzy, potrzebujących zarobku i nierządzących się skrupułami, którzy za pieniądze podpisaliby polecenie pomieszczenia obłąkanej w domu zdrowia.
 Spełnienie tego zadania wziął na siebie Grancey.
 W dalszym ciągu posiedzenia Duplat oświadczył, że znalazł odpowiednie miejsce.
 — Gdzie? — zapytał Gilbert.
 — W Bois le Roi.
 — Miejsce bezpieczne?
 — Jak gdyby specyalnie stworzone dla nas. W piękne dni przychodzą tam amatorzy topić się umyślnie dla przyjemności.
 Następnie opowiedział szczegóły swej wycieczki i zyskał aprobatę wspólników.
 Upłynęło dwa dni.
 Blanka straciła apetyt zupełnie i doświadczała ciągłego palenia w gardle, utraciła wzrok i przestała mówić.
 Gilbert nader ciekawie obserwował te objawy, a tak był troskliwym i udawał tak wielką rozpacz, że oszukana tem nikczemnem wstrętnem udawaniem służba litowała się nad tym mężem i ojcem, dotkniętym tak strasznemi dwoma ciosami.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false