Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/758

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

kaźny. Wiesz o tem tak dobrze jak ja wiem i nie zaprzeczysz temu, żyjąc pośród owych tajemnic.
 — Trzeba abyś się rozmówił z mym bratem.
 — Nie radbym.
 — Jednakże trzeba...
 — Ty się sam z nim porozumiesz. Oto moje warunki: Zapłacę z góry należność za całoroczne utrzymanie, a tego dnia w którym doktór zawiadomi o śmierci pacjentki, wskazana przezemnie osoba wypłaci mu dwadzieścia tysięcy franków.
 — Nie odważę się zrobić mu podobnej propozycyi.
 — Dla czego?
 — Najprzód niema go teraz w domu.
 — A gdzież jest?
 — Wyjechał do Belgii.
 — Kiedy powróci?
 — Za parę tygodni.
 — Doskonale! Zatem interes skończony.
 — Nierozumiem cię...
 — Rzecz nader prosta. Posłchaj! Przypuśćmy, że jacyś zrozpaczeni rodzice posiadający świadectwo lekarza, zlegalizowane przez władzę, przywożą jedno ze wych dzieci dotknięte obłąkaniem i domagają się pomieszczenia go w Zakładzie. Z kim mogliby się porozumieć?
 — Zemną — odrzekł Piotr.
 — Cóż byś natenczas uczynił?
 — Zgodził bym się w imieniu doktora na przyjęcie chorego, za złożeniem dowodów urzędowych chroniących brata od odpowiedzialności.
 — Bądź spokojnym, będziesz miał wszystkie potrzebne dowody: W tym tygodniu jeszcze podczas nieobecności brata będziesz miał wizytę osób mających interes w zamknięciu chorej i w przeszkodzeniu jej powrotu do zdrowia. Zapłacą ci sumę, jaką sam wyznaczysz i oddzielnie pięć tysięcy franków dla ciebie, a nadto zobowiąże się wypłacić dwadzieścia tysięcy franków w dniu śmierci pacyentki. Oto moje warunki. Radzę ci je przyjąć tem bardziej, że w żadnym razie odrzucić ich nie możesz.
 Grancey mówił prawdę. Piotr musiał przyjąć bo inaczej naraziłby na zgubę brata i siebie.
 Owóż po chwili namysłu odrzekł: