Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/VII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 40 ]
VII.

 W małym saloniku, wytwornie umeblowanym, a należącym do apartamentu zajmowanego przez panią Rollin wraz z córką w pałacu przy ulicy Vaugirard, widzimy trzy osoby zebrane w około stołu oświetlonego lampą.
 Trzema temi osobistościami są: Henryka, Marja-Blanka i Lucyan de Kernoël, młody męższczyzna, którego przed siedemnastu laty widzieliśmy chłopięciem, towarzyszącym ojcu w szpitalu Wersalskim, gdzie Paweł Rivat dogorywał na śmiertelnem łożu.
 Henryka Rollin, zadumana, milcząca, siedziała pochylona po nad robótką.
 Marja-Blanka haftowała według rysunku, ułożonego przez siebie, a Lucyan de Kernoël czytał głośno obu kobietom jeden z romansów angielskich Diekensa.
 Biedna Henryka mocno się zmieniła od owego czasu, gdyśmy ją widzieli prawie umierającą w piwnicy domu przy ulicy Servan.
 Bujne jej jedwabiste włosy, obecnie mocno posiwiałe, [ 41 ]okalały jak niegdyś koroną jej czoło licznemi teraz poorane zmarszczkami.
 A jednak ta kobieta liczyła zaledwie czterdziesty trzeci rok życia, początek dojrzałości, prawie jeszcze młodość!...
 Blade jej oblicze nosiło ślady przebytych cierpień, a tych cierpień było bez liczby Oczy jej o smutnem wejrzeniu, jak gdyby wiecznie zasnute łzami, wyblakły od płaczu.
 Nie dziwna!... biedna ta męczennica, wycierpiała tyle!
 Opuszczona przez męża, który myślał jedynie o używaniu rozkoszy życia, tego życia zezwierzającego człowieka, zatapiał w nim pozostałe resztki uczuć szlachetnych i intelligencyi.
 Nieszczęśliwa Henryka jedyne szczęście znajdowała w swojej Maryi-Blance.
 Oddana wyłącznie wychowaniu tego dziewczęcia, którego sądziła się być matką, nierozłączała się z nią nigdy, otaczając ją rozumną pieczołowitością i niewyczerpanemi skarbami miłości macierzyńskiej, a tem samem usuwała się o ile mogła od hucznych zabaw i balów, wydawanych przez Gilberta.
 Biedna kobieta starała się wszelkiemi sposobami pozyskać utracone przywiązanie męża, dając mu poznać o ile jest dla niej bolesnem jego zupełne usunięcie się od niej, o ile jego szalone ekscentryczności postępowania mogły przynieść szkody jego honorowi i zagrażać szczęściu ich córki.
 Łzy, prośby, zaklęcia, wszystko było daremnem. Gilbert dozwolił się unieść rwącemu potokowi występków, powstrzymanych chwilowo przez nędzę.
 Pochwyciwszy pieniądze, myślał jedynie teraz o wynagrodzeniu sobie czasów przebytego niedostatku, a wynagradzał to z nadmiarem, w ten sposób, iż w dalszym, lub bliższym czasie ostateczna ruina stawała się nieuniknioną.
 Na łagodne uwagi i rozumne napomnienia żony, odpowiadał obelgami, a zatem wszystko było skończone!... tak... ostatecznie skończone!
 Miłość biednej kobiety dla małżonka wygasła wraz ze zniknięciem dla niego szacunku, jakiego pomimo wszelkich usiłowań zachować nie była wstanie.
 Powiedziała sobie nareszcie:
[ 42 ] — Ach! jakże mój stryj i Raul osądzili słusznie, tego człowieka! On niema serca, ani sumienia!... Jakżem ja była szaloną, a najcięższą dotknięta ślepotą, bo mając oczy, niewidziałam!
 Pod ciężarem tylu cierpień, zbyt ciężkich dla słabej kobiety, Henryka byłaby nieraz upadła, gdyby widok córki nie dodawał jej odwagi, nie krzepił siłą i chęcią życia.
 Lucyan de Kernoël znajdujący się obecnie w towarzystwie pani Rollin i Maryi-Blanki był pięknym chłopcem dwudziesto ośmioletnim, brunetem, z czarna jedwabistą broda.
 Czarne jego duże oczy, o powłóczystem wejrzeniu, wyrażały zarazem łagodność i wolę.
 Tak w jego fizyonomii, jako i całem zachowaniu się widniała szlachetność, intelligencya i serce, które to wysokie zalety odziedziczył po swoim ojcu.
 Marya-Blanka była doskonałością pod każdym względem. Piękna jak anioł, posiadała ów wdzięk kobiecy przykuwający serca od razu
 W uderzający sposób podobna do swej siostry bliźniaczej Róży, młodej infirmerki z Przytułku w Blois, była tylko nieco od niej szczuplejszą i delikatniejszą na co wpłynęło otoczenie, w jakiem wychowana została.
 To pewna, że umieszczone obok siebie te dwie córki Joanny Rivat wytworzyłyby różnice, jaką nadaje wychowanie i wypływające zeń nawyknienia, ale po za tem trudno byłoby a nawet prawie niepodobna rozróżnić jedna od drugiej.
 Marya-Blanka posiadała toż samo wejrzenie, tenże sam uśmiech, ten głos łagodny o harmonijnem brzmieniu, też same ruchy naturalne, pełne wdzięku, jak jej siostra.
 Umysły i serca dla dziewcząt, tak jak ich kształty zewnętrzne, nacechowane były łagodnością, miłosierdziem, gotowe do wszelkich poświęceń.
 Marja-Blanka, uwielbiała mniemana swą matkę, te, od której była tak tkliwie kochaną i podzielała jej cierpienia, dobrze je rozumiejąc.
 Czuła się tylko szczęśliwą przy niej, a ta jej radość była jeszcze żywszą, gdy Lucyan de Kernoël znalazł się [ 43 ]pomiędzy matka a córką w pałacu przy ulicy Vaugirard, co się zdarzało dość często.
 Prócz jego odwiedzin, obie kobiety nie znały innego roztargnienia.
 Uczęszczały one do kościoła świętego Sulpicyusza w towarzystwie Lucyana, ażeby słyszeć kazania księdza d’Areynes, którego porywająca wymowa, wstrząsała sercami słuchaczów, płynąc w ich głębię.
 Marya-Blanka kochała tak tkliwie księdza Raula, jak jej matka, która nauczyła dziewczę szanować go i wielbić, a dziwnem przeciwieństwem uczuwała rodzaj wstrętu do swego mniemanego ojca Gilberta Rollin.
 Nie dziwna zaiste, bo czyliż inaczej być mogło? Czyż mogła kochać tego człowieka, ze strony którego nie doznała nigdy żadnej pieszczoty, żadnego słowa tkliwego, ni ojcowskiego pocałunku?
 Gdy spojrzał na nią, spojrzenie to napawało dziewczę przestrachem, bo od lat dziecięcych słyszała go jedynie zobelżającego swą matkę, a to bolesne wspomnienie, dotąd w pamięci jej pozostało.
 Obecność Lucyana de Kernoël pomiędzy dwiema kobietami, w saloniku przy ulicy Vaugirard, nie była wypadkową. Jego ojciec i matka, jak sobie to przypominamy, byli chrzestnemi rodzicami Maryi-Blanki.
 Po owym obrzędzie, wytworzyły się stosunki ścisłej przyjaźni, między obiema rodzinami.
 Lucyan poczynał natenczas rok dwunasty życia.
 Pan de Kernoël w towarzystwie żony i syna odwiedzał często maleńką chrzestną swą córkę.
 Uczęszczali równie na zabawy i bale wydawane przez Gilberta i zwolna serdeczna przyjaźń zawiązała się między Henryka i rodzina marynarzy.
 Mówimy: „Henryką“, bo ile oceniali oboje te zacną kobietę, jak na to zasługiwala, o tyle potępiali surowo egoistycznie brutalny charakter jej męża.
 Po ukończonej wojnie pan de Kernoël uwolnionym został z biura ministeryum marynarki, dopóki jednakże pełnił tam obowiązki, nie było dnia prawie, aby wraz żoną nie ukazał się w pałacu przy ulicy Vaugirard.
 Nagle niespodziewany cios w niego uderzył. Utracił [ 44 ]żonę, dotkniętą chorobą serca. Zażądawszy odtąd uwolnienia ze służby, postanowił wyjechać z Paryża, dla połączenia się w Brest z pułkiem przeznaczonym dla wzmocnienia oddziałów militarnych w Kochinchinie.
 Było to w roku 1876.
 Lucyan mający wówczas lat szesnaście, kończył nauki w Lyceum świętego Ludwika.
 Chłopiec w tym wieku potrzebował nad sobą jakiejś moralnej opieki. Ksiądz d’Areynes, przeto uproszony przez hrabiego, przyjął na siebie ten obowiązek opiekuna i pan de Kernoël odjechał spokojny o dalsze losy swojego syna.
 Lucyan, była to natura wybrana, pełen szlachetnych aspiracyi, intelligentny, wytrwały w pracy i ksiądz d’Areynes z rozkoszą dopatrywał w nim w przyszłości zdolnego do wielkich czynów człowieka.
 Ów gimnazista przepędzał wszystkie wolne godziny u pani Rollin, przy Maryi Blance, której rozwijąca się już wtedy piękność czarowała go i nęciła.
 Po trzech latach pobytu w Tonkinie, pan de Kernoël otrzymał urlop. Pragnął zobaczyć i uścisnąć swojego syna, o którym ksiądz k’Areynes nadsełał mu częste a pocieszające wiadomości.
 Opiekun Lucyana cieszył się z przyjazdu hrabiego, chcąc się z nim porozumieć co do dalszego kierunku nauk młodzieńca i obrania dlań na przyszłość zawodu, ku któremu chęć okaże.
 Zapytany w tym przedmiocie Lucyan, odparł bez wachenia, iż pragnie się poświęcić studyom medycyny w oddziale dla obłąkanych, która to nauka pociągała go nieprzeparcie ku sobie.
 Czytywanie dzieł mistrzów lekarzy wpłynęło na jego stanowcza decyzye w tym względzie.
 Postanowiono więc, że kończąc nauki, będzie uczęszczał jednocześnie na kursa specyalne w Szkole medycznej, gdzie spisując notatki, będzie się przygotowywał do zdania egzaminu.
 Po załatwieniu tej tyle ważnej kwestyi, pan de Kernoël wyjechał powtórnie z Paryża, tym razem udając się do Gujanny, gdzie jego pułk został przesłanym z Kochinchiny.
[ 45 ] W chwili, gdy widzimy Lucyana w towarzystwie Henryki Rollin i Maryi-Blanki, otrzymał on już dyplom doktora i został mianowany lekarzem asystentem w Salpetrière, przy słynnym doktorze Charcot.
 Był to pierwszy niejako termin służbowy młodego lekarza, zkąd miał nadzieję za pomocą wpływów, jakie posiadał ksiądz d’Areynes, przedostać się na stanowisko doktora kierującego domem dla obłąkanych, gdzie przy nowoczesnych zastosowaniach leczenia, mógłby pokonać stare sposoby nacechowane rutyną.
 Wszystkie wolne chwile, jak mówiliśmy, przepędzał w pałacu przy ulicy Vaugirard, gdzie Marya-Blanka wywierała na niego wpływ wszechpotężny.
 Tam to, znajdując drugą dla siebie matkę w pani Rollin, marzył rozkosznie o swojem szczęściu w przyszłości.
 Henryka odgadła miłość młodzieńca dla córki i cieszyła się tem niewypowiedzianie. Myśl o tem małżeństwie, była przez nią oddawna wymarzonym planem.
 Ksiądz Raul, powiadomiony przez nią o wszystkiem, udzielił ze swej strony zupełną aprobacyę, dodając:
 — Lecz nic nie nagli!.. Marya-Blanka jest jeszcze bardzo młodą. Niechaj się rozwinie, dojrzeje, a połączymy te dwoje dzieci!
 Od chwili jednak, w której ksiądz d’Areynes wyrzekł te słowa, wiele się rzeczy zmieniło.
 Zmartwienia Henryki wzrastały. Zatrważające przypuszczenia, napełniały jej umysł.
 Przerażało ją postępowanie męża. Pałac przy ulicy Vaugirard stał się ponurym i smutnym. Gilbert zaledwie raz na tydzień zasiadał przy rodzinnym stole. Całe jego życie upływało na zewnątrz. Bardzo często przez kilka dni i kilka nocy w domu nie ukazywał się wcale, co zauważywszy Henryka przez szacunek dla siebie samej niemogła przyjmować z zamkniętemi oczyma.
 Pomimo wielkiej ciepliwości z jej strony, zaczęły wynikać między małżonkami gwałtowne sceny, a w każdej z nich biedna kobieta obsypywaną była brutalnościami tego, którego nosiła nazwisko.
 Reklamacye o długi różnego rodzaju, pozaciągane przez [ 46 ]Gilberta, napływały coraz częściej do pałacu, a niekiedy niezapłaceni wierzyciele męża, okazywali się zuchwałymi dla żony.
 Listy bezimienne, tajemnicze oskarżenia, następowały jedne po drugich, powiadamiając Henrykę o haniebnych sposobach życia Gilberta.
 Wiedziała ona także o ogólnych sumach pieniędzy w karty przezeń przegranych, znała nazwiska kobiet z pół światka przezeń utrzymywanych.
 Do czego to doprowadzi i na czem się skończy? — zapytywała siebie.
 Widziała nieszczęśliwa zagrożoną przyszłość swej córki ojcowską niesławą. Jej życie teraz było jednym źródłem łez i zgryzot.
 Czara goryczy przepełnioną została.
 Powołując się na macierzyńskie swoje obowiązki, Henryka postanowiła nie znosić podobnych rzeczy z pochyloną głową, lecz użyć wszelkich środków, przed któremi się dotąd cofała, aby powstrzymać Gilberta na owej fatalnej pochyłości z jakiej za lada chwilę mógł stoczyć się na dno przepaści z błota i nędzy.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false