Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XXXVII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 206 ]
XXXVII.
 Jako doświadczony w swoim zawodzie ów lekarz ordynujący w Domu obłąkanych w Blois, wiedział dobrze o ile powyższa operacya będzie bolesną i niebezpieczną.

 Osądził, iż trzeba nieodwołalnie zachloroformować obłąkaną, ażeby obezwładnić jej poruszenie, mogące zniweczyć rzecz całą.
 W oznaczonym dniu i godzinie, wprowadzono ją do sali operacyjnej, gdzie oczekiwał Bordet, jako lekarz ordynujący, doktorzy asystenci oraz studenci medycyny, upoważnieni do badań w klinice operacyjnej.
 Róża prosiła, aby jej dozwolono nieodstępować Joanny, na co doktor Bordet zezwolił.
 Położono chorą, mimo oporu z jej strony, na stale przeznaczonym do tego rodzaju czynności i uśpiono ją.
 Bordet, jako lekarz ordynujący, wybadał obrzmiałość, obmacał czaszkę, obciął kosmyki włosów, jakie przeszkadzały i wziął nóż chirurgiczny z ręki najstarszego asystenta.
 Na widok instrumentu, którego ostrze stalowe wypolerowane, zaświeciło w dziennym blasku. Róża ze drżeniem upadła na kolana i ukrywszy twarz w dłoniach, przymknęła oczy.
 Po upływie kilku sekund, otwarłszy je z obawą, spojrzała na twarz Joanny. Była ona cała krwią zbroczona. Doktor Bordet pochylony po nad uśpioną, badał ranę zadaną lancetem.
 Nagle, podniósł głowę. Oblicze jego zapromieniało.
 — Ha! miałem słuszność! — zawołał. Podtrzymujcie sen i podajcie mi obcążki.
 Pośpieszono spełnić żądanie.
 Ująwszy szczypce, silną, niewzruszoną ręką, przyłożył je do miejsca spojenia czaszki, wśród której ukazał się jakiś punkt czarniawy.
 Pochwyciwszy go w kleszcze, wyjąć usiłował, ale na[ 207 ]potkał opór niespodziewany. To obce ciało było silnie wgłębione.
 Trepanacya stała się nieodzowną.
 Przez trzy sekundy, zęby stalowej, okrągłej piłki, zgrzytały na kości czaszkowej.
 Operacya zbliżała się ku końcowi.
 Oddzielony swobodnie punkt czarny, wydobytym został nareszcie.
 Była to cząsteczka lanego żelaza, drobniuchny okruch granata, niewyjęty z rany podczas pierwszej operacyi dokonanej w szpitalu Miłosierdzia.
 Bordet rozpromieniony, pokazywał tę odrobinę swoim uczniom studentom, podczas gdy starszy asystent bandażował ranę, kładąc na niej okład przygotowany.
 — Ta kobieta wyzdrowieje! zawołał Bordet. — Pamięć jej wróci, przed upływem miesiąca. Odzyska rozum!
 Uniesieni zapałem studenci, radzi byli powitać oklaskami tryumf mistrza, lecz przyzwoitość powstrzymać się im nakazywała. Ograniczyć się przeto musieli na złożeniu gorących powinszowań.
 Joanna poruszyła się.
 Działanie narkotyku słabło widocznie. Przebudzenie blizkiem było.
 Róża drżąc cała, z oczyma od łez zaczerwienionemi, klęczała, modląc się przez cały czas trwania operacyi.
 Podniosła się teraz.
 — Czuwaj nad chorą me dziecię — rzekł do niej doktór Bordet. — Potrzebuje ona twych starań. Nie opuszczaj jej ani na sekundę. Zwracaj baczną uwagę na każde jej poruszenie... i wyryj w pamięci słowa, jakie wyrzecze. Będę potrzebował, ażebyś mi zdała szczegółowe sprawozdanie z wypadków jakie nastąpią teraz.
 Młoda infirmerka skinęła głową potwierdzająco.
 Wzruszenie przemówić jej niedozwalało.
 Doktor przepisał potrzebne lekarstwa dla chorej, która poruszywszy się chwilowo, zapadła znowu w sen ciężki i w tym stanie przeniesiono ją do osobnionego pokoju.
 Przez trzy dni trwała u obłąkanej wyż wspomniana ospałość, czwartego dnia gorączka się zmniejszyła.
[ 208 ] Podczas swej rannej wizyty, doktór zauważył widoczne polepszenie.
 Zbliżała się chwila, w której za przemówieniem chorej będzie się mógł upewnić, iż odniósł prawdziwe zwycięztwo i że jej pamięć powróci wraz z intelligencyą.
 Szóstego dnia rano, Róża, która od czasu operacyi nie odstępowała słabej, wyszła na parę minut. Za powrotem w osłupienie wprawiona została.
 Joanna kompletnie przebudzona, siedziała na łóżku, spoglądając w około siebie zdumionym wzrokiem.
 W chwili, gdy Róża ukazała się we drzwiach, spojrzała na nią i wolnym głosem, znamionującym wielkie osłabienie:
 — Gdzie jestem? — zapytała.
 Młoda infirmerka wydała okrzyk radosny.
 To zapytanie wygłoszone przez rekonwalescentkę, zdawało się jej być wróżbą niezaprzeczonego uzdrowienia.
 Poskoczywszy ku Joannie, ujęła jej rękę, do ust ją przykładając.
 — Nie mów... zaklinam! — wołała. — Nie jesteś jeszcze ku temu dość silną, Powiadomię doktora, przyjdzie on tutaj i badać cię będzie. Jemu natenczas odpowiesz.
 Posłyszawszy ten czysty głos krystaliczny pełen tkliwości, widząc pochyloną ku sobie tę śliczną główkę dziewczęcą, tę twarz młodą i świeżą. Joanna z zachwytem się w nią wpatrywała i mimo zakazu mówienia:
 — Zastępujesz więc przy mnie matkę Weronikę, moje dziecię? — zagadnęła.
 Róża powtórnie nakazała jej gestem milczenie, a podbiegnąwszy ku drzwiom, otworzyła je, wołając:
 — Maryo!... Maryo! przychodź co prędzej.
 Druga infirmerka znajdująca się w sąsiednim pokoju, przybiegła na to wezwanie.
 — Co się tu dzieje? — zapytała.
 — Idź do doktora Bordet, powiedz mu, aby natychmiast przychodził... słyszysz mnie?... natychmiast!... pod numer 9 do pokoju dla „Odosobnionych“.
 Marya wybiegłszy z pośpiechem. Róża wróciła do Joanny.
 Obłąkana siedziała z głowa wspartą na ręku, nie spoglądając już w około siebie.
[ 209 ] Ciężka praca odbywała się widocznie w jej mózgu. Usiłowała wyzwolić swe myśli przysłonięte jeszcze ciemnościami.
 Przeszłość, cały ten długi okres upłynionych lat siedemnastu, ukazał się jej jako przestrzeń niewyraźna nieokreślona, zamglona, z razu, jako sen, którego dobrze niepamiętamy przy przebudzeniu, a jaki jednak w miarę padającego nań światła, coraz wybitniej nam się przedstawia.
 Jakieś wspomnienie nagle przed nią zawidniało.
 Krzyknęła.
 W tej właśnie chwili, wszedł doktór.
 Wyciągnęła ku niemu obie ręce wołając głosem pełnym rozpaczy:
 — Moje dzieci!... dwie moje małe dziewczynki! Gdzie ich kołyska?... Gdzie one są?... Och! gdzie one są?!...
 Usłyszawszy te wyrazy, widząc czyste spojrzenie Joanny, ożywioną jej fizyonomję, doktór zrozumiał, że ów cud oczekiwany spełnił się nareszcie.
 Podszedł szybko do łóżka.
 — Uspokój się pani! wyrzekł z łagodną powaga. —Z wróć uwagę, że jesteś chorą... bardzo chora i jeżeli chcesz zobaczyć swe dzieci, przede wszystkiem wyzdrowieć ci trzeba.
 Pan Bordet znał wszystkie raporta o chorobie Joanny datowane z Paryża, jakie miał sobie dostarczone do Przytułku dla obłąkanych w Blois. Znał także piśmienne objaśnienia złożone przez księdza d’Areynes.
 W notatkach tych znajdowało się powiadomienie, że dzieci Joanny ocalonemi zostały przez jakiegoś człowieka, w chwili gdy miały zginąć w płomieniach palącego się domu w jakim ich matka znajdowała. Niewiadomo jednak było co z niemi odtąd się stało?
 Doktor Bordet niemógł powiedzieć pomienionych szczegółów tej biednej kobiecie, z uwagi, iż zabić by ja to mogło.
 Gdzie one się znajdują — odrzekł — niemogę ci na to w tej chwil odpowiedzieć.
 — Dla czego?
[ 210 ] — Ponieważ niepodobna mi zaspokoić twojej ciekawości. Chcąc się na pewno o tem powiadomić, będziesz musiała pojechać do Paryża.
 — Wyraz: „Paryż“ dziwnie uderzył Joannę.
 — Do Paryża? — powtórzyła z obawą a więc ja nie jestem w Paryżu?
 — Nie.
 — Gdzie więc się znajduję?
 — Jesteś w Blois.
 — W Blois! — powtórzyła z przerażeniem. — Dla czego jestem w Blois, gdzie nikt mnie nie zna i ja nieznam nikogo? Mieszkałam w moim pokoiki, która była dla mnie tak życzliwa... matką Weroniką, Czuwała nademną i nad mojemi dwiema maleńkiemi dziewczynkami, jakie na świat wydałam. Było to wkrótce po wojnie, w której zginął mój mąż, Paweł Rivat. Było to podczas tej strasznej Kommuny... przypominam sobie... tak! było to wczoraj... chociaż mi się zdaje, że odtąd upłynęło czasu bardzo wiele!...
 — Słyszałam pośród moich cierpień bezustanny huk armat... świst kartaczy i granatów spadających a dachy.... a matka Weronika czuwała wciąż nademną i nad mojemi dwiema bliźniaczkami, śpiącemi w kołysce, tu przy mojem łóżku. Dla czego więc dziś ja znajduje się w Blois?... Dla czego?... chcę o tem wiedzieć?
 — Twój dom został spalony od wybuchu granatu. Uratowano cię z pośród płomieni i przeniesiono do ambulansu, przy ulicy Servan, w pobliżu twego mieszkania — mówił doktor.
 — A dzieci?... Gdzie moje dzieci? — wołała ze łkaniem.
 — Zostały również uratowane.
 Joanna uczuła, jak gdyby spadł wielki cięąar, uciskający jej piersi.
 — Skoro więc wiecie, że moje córki ocalonemi zostały — mówiła z błyszczącem nadzieją spojrzeniem — wiedzieć musicie, gdzie one się znajdują? Powiedz ni pan zaraz, natychmiast! Niedozwól cierpieć mi dłużej!
 — Przysięgam ci, że nie umiem na to odpowiedzieć! — rzekł Bordet poważnie. To, co tak gorąco poznać pragniesz, jest dla mnie niewiadomem, tak jak dla ciebie. Na rozpo[ 211 ]częcie poszukiwań, trzeba zaczekać dopóki nie wyzdrowiejesz zupełnie.
 Czoło Joanny, na nowo się zasępiło.
 — Czekać na moje uzdrowienie — powtórzyła z goryczą. — Tak! jestem chorą, pan powiedziałeś, ciężko chora!... Czuję to sama! Zdaje mi się, że mam czaszkę ściśniętą, jak gdyby obręczą żelazną!... a na wierzchołku głowy coś bardzo ciężkiego... palącego!... Przeniesiono mnie więc z ambulansu przy ulicy Servan i nie jestem już teraz w Paryżu?
 — Tak, przewieziono cię do Blois.
 — I pan to ciągle mnie leczyłeś?...
 — Nie! Inni doktorzy mieli cię przedemną w kuracyi.
 Joanna ruchem gorączkowym podniosła obie ręce ku wierzchowi głowy, jak gdyby chcąc odegnać uciskający ją ból i rozproszyć resztę ciemności przysłaniających jej pamięć.
 — Ach! — zawołała z rozpaczą — nic nie rozumiem! Pomóż mi więc pan! Przez litość, dopomóż mojej pamięci! Od dnia, w którym urodziłam te dwoje dzieci, straciłam prawie rozum! Wszystko, co się działo w około mnie, przedstawiało mi się jak we śnie! Tak! we śnie przykrym, złowrogim!
 Wzburzenie chorej wzrastało.
 Doktór obawiał się wywołania kryzysu, co mogło stać się niebezpiecznem.
 — Prosiłem cię o spokój, moje dziecię — rzekł głosem pełnym współczucia. — Musisz go zachować! Zrozumieć chciej, że to potrzebne! Zwiększysz cierpienie, jeżeli nie będziesz cierpliwą, odważną i niezaprzestaniesz uparcie wywoływać wspomnień w nierozbudzonej jeszcze pamięci. O spokój proszę, zalecam go nieodwołalnie. Jest on niezbędnym warunkiem, jeżeli chcesz wyzdrowieć i żyć!
 Uniesienie chorej minęło. — Będę spokojną — odpowiedziała, łzy ocierając — ale nieodmów mi pan objaśnień, powiedz co się stało, czego nie pomnę?
 Doktór osądził, iż należało korzystać z chwilowego uspokojenia się rekonwalescentki, aby uchylić nieco zasłonę przeszłości przed jej oczyma.
 — Zostałaś ciężko raniona wybuchem granata od[ 212 ]rzekł w chwili, gdy pożar wszczął się w zamieszkiwanym przez ciebie domu. Uratowano cię cudem od śmierci. Z ambulansu, w którym złożoną zostałaś, przewieziono cię do szpitala Miłosierdzia, gdzie w kilka dni później, dokonano na tobie bolesnej operacyi, jaka wyznać muszę, spełnioną należycie nie została. Ze szpitala Miłosierdzia przesłano cię do Blois, gdzie od bardzo dawnego czasu pozostajesz.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false