Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXI

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 122 ]
XXI.

 Bitwa rozpoczęta od rana w dniu 19 stycznia trwała przez dzień cały, trzymając mieszkańców Paryża w nieopisanej trwodze.
 Wszyscy w gorączkowym niepokoju, a obok tego i z niezachwianą ufnością, oczekiwali wiadomości o wielkiem rozstrzygającem zwycięstwie francuzów. Zwycięztwo to, miało im przynieść wyswobodzenie, położyć kres nędzy, głodowi i wszelkim mękom.
 Szczególniej wśród niższych warstw ludności trwoga ta w sposób groźny objawiać się zaczęła i nic dziwnego, ludność ta bowiem najbardziej dotkniętą została wynikami wojny.
 Krewni i przyjaciele gwardzistów przechodzili chwile śmiertelnej obawy. Żony z sercem ściśnionem, drżące o życie swych mężów i ojców dzieci, zapełniały tłumnie wejście do Maillot, gdzie urządzono dla ranionych tymczasowe ambulanse.
 Te kobiety, tworzyły zbite, nieruchome grupy, kołysząc się, jak fala.
 Do godziny trzeciej po południu, zniesiono tu dwustu dwudziestu sześciu ranionych, a od czwartej, owe ponure pochody następowały po sobie bez przerwy.
 O szóstej z wieczora, tysiąc dwustu ranionych leżało [ 123 ]obok siebie na materacach, przyjmując opatrunek chirurgów i doktorów, prześcigających się w gorliwości i poświęceniu.
 Po udzieleniu pierwszego opatrunku, ranionych przewożono do Paryża, dla umieszczenia ich bądź to w szpitalu, bądź w ambulansach okręgowych. Furgony, przywożące tych nieszczęśliwych, zostawały szturmem zdobywane przez oczekujących na rezultat owej krwawej walki, o których dobiegały wieści przerażające.
 Każdy chciał ich widzieć, każdy dowiedzieć się pragnął czyli pomiędzy tymi okaleczonymi kulami i kartaczami, nie znajdował się ktoś z drogich im osób.
 Dwie kobiety szczególniej odznaczały się uporczywością w poszukiwaniach i mnóstwem rzucanych zapytań. Byly to, Joanna Rivat i matka Weronika, jej sąsiadka.
 Joanna płakała, owładnięta trwogą. Weronika blada, lecz nie tracąca energii, prowadziła ją, podtrzymywała, usiłując uspokoić.
 Mimo ogólnego tu zamięszania, słuchano zapytań ciężko strapionej żony Pawła i uprzejmie na nie odpowiadano. Biegała ona kolejno do wszystkich ambulansowych furgonów, pod znakiem chorągwi z czerwonym krzyżem Związku Genewskiego, stojących na linii fortyfikacyjnej i zaglądała do ich wnętrza.
 Blada jej twarz, z otwartemi szeroko oczyma pochylała się ku każdemu z ranionych, porozkładanych na słomie, jaką te wozy wewnątrz były wysłane, nie znalazła jednak Pawła pomiędzy niemi.
 Po dopełnionym tym ścisłym przeglądzie każdego z nadchodzących konwojów, nadzieja wstąpiła w serce młodej kobiety.
 — Odwagi! Joanno — mówiła do niej matka Weronika — ufaj w miłosierdzie Boże. Paweł wyszedł może szczęśliwie z tej bitwy. Nie troskaj się przedwcześnie. Mam jakieś pewne przekonanie, że on powróci bez najmniejszego zadraśnięcia.
 Mówiła to celem uspokojenia Joanny, w głębi serca wszelako była również zatrwożoną, a spoglądając na wzrastającą liczbę ofiar, wciąż przywożonych z pola bitwy, poszeptywała z cicha.
[ 124 ] — Jakaż rzeź krwawa! Boże litościwy! na pewno ci, którzy powrócą, zostaną na zawsze kalekami!
 Noc szybko zapadała, noc wilgotna i zimna. Z oddalenia dobiegał jeszcze ponury huk kanonady, którą wiatr przynosił na swoich skrzydłach, a żw środek Paryża. Po przybyciu jednych furgonów, drugie zajeżdżały bez przerwy, a Joanna błąkała się jak oszołomiona pośród tych rannych, poskręcanych cierpieniem, wśród których wielu, śmiertelnie dotkniętych, rzężało konwulsyjnym chrapaniem.
 Nagle zamilkł huk wystrzałów. Wszyscy lżej odetchnęli. Miałażby wreszcie nadejść wiadomość o ostatniem zwycięztwie?
 Dwie godziny upłynęły wśród tego milczenia, jakie przerywał jedynie od chwili do chwili turkot nadjeżdżających z rannymi wozów.
 Zapytywano siebie nawzajem, czy piesze bataljony, jakie wymaszerowały tego rana, będą obozowały na zdobytych przez siebie pozycyach, albo też wrócą do Paryża.
 Potworzyły się grupy, oczekujące w niepokoju. Nagle usłyszano bicie w bębny. Wszystko co żyło i było tu obecnem, rzuciło się ku wyjściu, strzegący wszakże tych drzwi bataljon Gwardyi Narodowej, odparł tłum przemocą.
 Niezadługo potem, dostrzeżono wśród nocnych ciemności iskrzące migotanie się bagnetów, rozróżniano czerwone pantaljony! Był to oddział 42 pułku linjowego prowadzący pięćdziesięciu więźniów niemieckich.
 Głośne okrzyki zapału, rozległy się w około, poczem zaczęto pytać żołnierzy:
 — Otrzymano więc zwycięztwo? Przełom dokonany? Wersal odebrany?
 Wyczerpani znużeniem żołnierze, milczeli.
 Joanna podbiegła do porucznika, mającego lewą rękę zawieszoną na temblaku, a pochwyciwszy za prawą:
 — Panie! pytała drżąca — mój mąż należał do 57 bataljonu Gwardyi Narodowej, czy poddał się wrogowi ten bataljon?
 — Prawdopodobnie — odrzekł porucznik.
 — Prawdopodobnie... lecz ja chciałabym mieć pewność. Wszak pan wiedzieć musisz, czy ten bataljon brał udział w potyczce?
[ 125 ] — Wszyscy bili się, pani.
 Tu oficer poszedł w swą drogę, salutując młodą kobietę!
 Oddział ten przeszedł i zniknął, po nim nastąpił drugi, a potem trzeci i czwarty. Bataljony Gwardyi Narodowej nie ukazywały się wcale.
 — Co się to znaczy? zapytywano siebie. Mieliżby inną strona wejść do Paryża, lub też rozłożyć się obozem na polu bitwy?
 W różny sposób zaczęto tłumaczyć to sobie i dalej oczekiwano.
 Odgłos kroków maszerującego oddziału, dał się słyszeć w oddaleniu i zbliżał z każdą chwilą. Uderzeń w bębny, nie było słychać tym razem. Oddział, przeszedłszy bramę fortyfikacyjną, stanął w prostej linii na szerokiem chodniku ulicy.
 Dowodzący zakomenderował:
 — Stój! Front!
 Znajdowało się tu pięć bataljonów Gwardyi Narodowej, a mianowicie: 72, 123, 140, 239 i 57-my, a raczej to z nich pozostało, ponieważ straszliwie przerzedzonemi zostały te bataljony.
 Joanna, zbliżywszy się ku frontowi oddziału, spostrzegła Gilberta Rollin i Duplata. Drżenie przebiegło ją od stóp do głowy. Aby nie upaść uczepiła się ręki matki Weroniki.
 Bataljon ów, który stał przed nią, był to bataljon jej meąa, a jego niedostrzegała pomiędzy gwardzistami! Przerażona, bezwiednie prawie zawołała:
 — Pawle!... to ja... Joanna! Odpowiedz, czy ty tu jesteś?
 Na te wyrazy, drgnął Duplat. Spostrzegłszy młodą kobietę, uśmiechnał się szyderczo.
 — Milczeć! wykrzyknął brutalnie. — Appel się rozpoczyna!
 Na wołanie Joanny, nikt nie odpowiedział.
 — Ha! skoro nie poznał mojego głosu, nie wyszedł ku mnie z szeregu, to zginął widocznie pomyślała biedna kobieta.
 — Nogi pod nią zadrzały. Gdyby Weronika podtrzymać ją nie pośpieszyła, byłaby padła w omdleniu.
 Blada, jak posąg, z wyciągniętą szyją w stronę oddziału [ 126 ]dowodzonego przez Gilberta Rollin, stała w niemem oczekiwaniu, pokładając ostatnią nadzieję w mającem nastąpić wywoływaniu.
 Niestety nie była ona jedyna z kobiet, szarpanych trwoga o losy swych mężów. Ze wszech stron rozlegały się jęki, skargi, krzyki i łkania.
 Uderzenie w bęben oznajmiło, że rozpoczyna się wywoływanie mężczyzn z tego bataljonu.
 — Appel po bitwie!
 Serwacy Duplat, z notatnikiem w ręku, przy świetle latarni trzymanej przez jednego z gwardzistów, rozpoczął ów appel ponury.
 Na każde wygłoszone nazwisko, głosy odpowiadały, lecz w sposób odmienny, a rzadko kiedy mówiły one: „Obecny“ lecz:
 — Znikniony.
 — Raniony.
 — Zabity!
 — Zabity!
 — Zabity!!
 — Żyjący powiadamiali w ten sposób o losie towarzyszów sierżanta czytającego swą listę.
 Było to straszne! przerażające.
 Zęby Joanny szczękały, konwulsyjne drżenie wstrząsało jej ciałem.
 Nagle Serwacy Duplat wygłosił:
 — Pawel Rivat!
 — Zabity! odpowiedział głos jakiś.
 Tej odpowiedzi towarzyszył jęk głuchy. Joanna zachwiawszy się, padła całym ciężarem na ziemię, mimo usiłowań Weroniki pragnącej ja podtrzymać.
 Podniesiono ją na wpół martwą i wsparto o poblizkie drzewo.
 — Gdzie mieszka ta nieszczęśliwa? — zapytał Weronikę, powożący ambulansowym furgonem.
 — Przy ulicy Saint-Maur, nr. 157.
 — Jadę tam właśnie do ogólnego ambulansu w jedenastym okręgu — odrzekł, odwiozę ją do jej mieszkania.
 I, wziąwszy na ręce Joanne, wniósł ją do krytego wozu, gdzie znajdowało się kilku ranionych.
[ 127 ] — Wejdź pani na ławeczkę, i siądź obok mnie — dodał, zwracając się do Weroniki. Odwiozę cię razem, a podczas drogi będziesz mogła czuwać po nad tą biedną.
 Sąsiadka Joanny uczyniła to bez wachania.
 W kilka minut później, furgon wyruszył w stronę Paryża.
 Serwacy Duplat wywoływał dalej mężczyzn ze swego oddziału. Na stu pięćdziesięciu brakowało ich osiemdziesiąt.


∗             ∗

 W dniu 28 Stycznia, zawartym został układ w Wersalu, o zawieszenie broni, pomiędzy Juljuszem Favre, a hrabią Bismarckiem.
 Dnia 30 rano, umowa ta została opublikowaną na murach Paryża, poprzedzona następującą odezwą:

 „Składamy broń z sercem złamanem boleścią. Ani cierpienia, ni śmierć na polu bitwy, nie zdołały zmusić Paryża do tak okrutnej ofiary. Ustępuje on przed głodem, nie mając już chleba!

 „W strasznem tem położeniu, rząd dokłada wszelkich usiłowań, w celu ułagodzenia tego ciosu wywołanego koniecznością.
 „Od poniedziałku prowadzimy układy.
 „Dziś wieczorem traktat został podpisany. Zabezpiecza on całą Gwardyę Narodową, z jej bronią i urządzeniem.
 „Armia, mimo iż uważana jest jako uwięziona, nie opuści mimo to Paryża. Oficerowie zachowają swe szpady.
 „Zgromadzenie narodowe zwołane.

 „Francya jest nieszczęśliwą, ale nie jest zwyciężoną. Spełniwszy swój obowiązek, zostaje panią siebie!

 Tu następowało opublikowanie układów, zawierających piętnaście artykułów.
 Paryż miał zostać w żywność zaopatrzonym. Lżej odetehnięto, po stu trzydziestu siedmiu dniach oblężenia, stu trzydziestu siedmiu dniach katuszy fizycznych i tortur moralnych!
[ 128 ] W końcu Lutego, odzyskano wszystkie linje dróg żelaznych i w ruch je puszczono.
 Ksiądz d’Areynes przebywał wciąż w zamku de Fenestranges, z którego zresztą wydalić się niepodobna mu było, skoro tylko jednak posłyszał o poddaniu się Paryża, rad był wyjechać co prędzej. Pragnął zobaczyć swój kościół, objąć na nowo obowiązki swojego wikaryatu, powitać swoich ubogich i protegowanych.
 Hrabia Emanuel prosił, ażeby go nie opuszczał tak nagle, ażeby zechciał przedłużyć swój pobyt jeszcze choć o dni kilka. Ksiądz Raul zadość uczynił jego żądaniu i dopiero w dniu piątym Marca wyjechał do Paryża.
 Odjeżdżając zabrał z sobą list hrabiego pisany do notaryusza, oraz w kopercie opieczętowanej testament w dwóch egzemplarzach.
 Wyjechawszy nocą, przybył rannym pociągiem do Paryża i bezzwłocznie udał się na plebanję, następnie do kościoła św. Ambrożego, gdzie odprawił Mszę św. na podziękowanie Bogu za podróż szczęśliwie odbytą.
 Po śniadaniu pośpieszył do notaryusza dla wypełnienia powierzonej sobie missyi, a potem na ulicę Serwan do mieszkania Henryki Rollin.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false