Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XIX

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron

[ 111 ]

XIX.

 Sierżant klął pomrukując, ponieważ obecność Gilberta Rollin nie pozwalała mu mówić zbyt głośno.
 — Pozostaw bagnet — rzekł do Pawła Rivat — sądzę, że niezechcesz błogosławić go wraz z sobą?
 Paweł, wzruszywszy ramionami, zwrócił się do grupy gwardzistów, gdzie prosił jednego z kolegów o chwilowe przechowanie mu broni, poczem pobiegł za żoną i razem we troje wraz z matką Weroniką, szli w stronę kościoła świętego Am[ 112 ]brożego. Duplat ze złośliwym uśmiechem patrzył za odchodzącymi.
 Dzikość błyszczała w spojrzeniu tego człowieka nadając wyraz odrażający jego fizyonomji.
 — Klika świętoszków! — wymruknął, zaciskając pięści, a zwróciwszy się do Gilberta, rzekł:
 — I ty... ty kapitanie protegujesz tych obłudników gromadę? Po raz pierwszy cię widzę w roli ich opiekuna! Zkąd i dla czego tak nienawidzisz Pawła? zapytał mąż Henryki.
 — Nienawidzę wszystkich tych pobożnisiów, bijących czołem w kościele, a mających djabła po za kołnierzem! Tacy ludzie są nam niepotrzebni! Przyniesie to nieszczęście Rzeczypospolitej!
 — Ależ to człowiek odważny?
 — Są inni bardziej odważni!
 — Jego biedna żona, znajdująca się w poważnym stanie, liczy się, iż nie zobaczy już swego męża. Jest to uczucie całkiem naturalne. Z moją Henryką miałem takąż samą scenę dziś rano. Płakała rzewnie, gdym odchodził i wzruszyła mnie do głębi swojemi łzami.
 — Głupstwo! i rzecz skończona! — zakonkludował Duplat, dać się rozrzewnić, kobiecemi łzami! Wstyd nawet mówić o czemś podobnem, kapitanie. I salutując po wojskowemu do Roberta, wykręcił się na pięcie i odszedł.
 — O! jakiż to zły człowiek ten Duplat — mówiła do męża Joanna.
 — Łotr, ostatniego rodzaju! — poparła Weronika.
 Tak rozmawiając przybyli do kościoła.
 Paweł wszedł pierwszy, za nim jego żona z matką Weroniką. Przeżegnali się, idąc w głąb świątyni.
 — Pragniesz więc, ażeby odprawiono Mszę święta? — zapytał z cicha mąż Joannę.
 — Tak, a potem zapalimy świecę na ołtarzu!
 Zwrócili się w stronę zakrystyi.
 — Co państwo życzą? — zapytał, wychodzący ztamtąd właśnie dziadek kościelny.
 — Chcielibyśmy się widzieć z księdzem d’Areynes, wikarym.
 — Wyjechał, niema go w Paryżu.
F [ 113 ] — Ach! cóż za nieszczęście! - zawołała Joanna.
 — Lecz jeśli tu chodzi o chrzest, lub małżeństwo, nieobecność księdza d'Areynes na przeszkodzie stawać nie będzie. Proszę mnie objaśnić w tej mierze.
 — Chcieliśmy, ażeby wikary odprawił Msze święta.
 — Kiedy?
 — Natychmiast.
 — Dobrze, pójdę zawiadomić o tem drugiego wikarego, ponieważ proboszcz zarówno jest nieobecnym w tej chwili. Zwiedza ambulanse w jedenastym okręgu. Proszę pójść za mną do zakrystyi.
 Wszedłszy tam, znaleźli się w obec drugiego wikarego, któremu Joanna wyjaśniła cel swego przybycia.
 — Jestem na wasze rozkazy, moje dzieci - odrzekł młody kapłan.
 — Czy mogło by się odbyć to nabożeństwo w kaplicy Najświętszej Maryi Panny?
 — Można, skoro sobie tego życzycie.
 — Nie będąc jednak zamożnymi, wiele złożyć na ofiarę nie jesteśmy w stanie mówiła nieśmiało Joanna.
 — Kościół nic od was nie przyjmie, nic. Mamy w parafii świętego Ambrożego, pewną liczbę Mszy bezpłatnych, dla niezamożnych ludzi. Zostały one ustanowione z funduszu księdza d'Areynes. Idźcie, do kaplicy, ja tam przybędę nieniezadługo!
 Paweł z żoną i matką Weroniką udali się tam.
 Wkrótce ukazał się kapłan z chłopcem służącym i przystapił do ołtarza.
 Msza się rozpoczęła.
 Jednocześnie z rozpoczęciem nabożeństwa, weszła do kaplicy kobieta. czarno ubrana w zapuszczonym na twarz welonie i uklękła przy ołtarzu.
 Paweł przypatrywał się jej ciekawie, zdawało mu się bowiem, iż postać ta jest mu znaną.
 Po ukończonej Mszy, nieznajoma powstała i szła w ciemny zakątek kościoła, gdzie siedziała babka kościelna trzymając przed sobą w koszyczku świece woskowe. Na polecenie widocznie owej nieznajomej, babka kościelna wyjęła z koszyczka jedną świecę i zapaliwszy ją, umieściła obok płonących na ołtarzu.
[ 114 ] Paweł i Joanna z Weroniką, podziękowawszy wikaremu za odprawienie nabożeństwa, zwrócili się ku owej babce kościelnej sprzedającej świece.
 Joanna wybrała z nich jedną.
 — Ile to kosztuje? — zapytała.
 — Nic, pani.
 — Jakto... nic?
 — Bo nasz wikary ksiądz d’Areynes przeznaczył fundusz na świece dla ubogich parafian, gdyby takowe palić na ołtarzu zapragnęli...
 Tu babka, zapaliwszy świece, umieściła ją obok postawionej przez nieznajomą.
 Przeżegnawszy się, zwrócili się we troje ku wyjściu z kościoła. Joanna była mniej smutną, Paweł spokojniejszym. Widocznie czuł się skrzepionym na duchu.
 — Dobrze zrobiłaś, przyprowadziwszy nas tu mówił, ściskając rękę swej, żony człowiek ufniejszym się czuję, wspomniawszy, że tam wysoko czuwa po nad nim Bóg miłosierny. Gdyby takiemu biedakowi kula nieprzyjacielska roztrzaskała głowę i padł, walcząc w obronie swojego kraju, ostatnie jego westchnienie pobiegnie ku Stwórcy i ku tym, którzy go tu kochali na ziemi.
 Nieznajoma, wychodząc, wraz z nimi, zatrzymała się w drzwiach kościoła i wpatrywać się w Pawła pilnie zaczęła.
 — Wybacz pan — przemówiła, zbliżając się ku niemu. — Czy nie jesteś gwardzistą z 57 bataljonu?
 — Tak, pani.
 — Służysz więc pod dowództwem pana Gilberta Rollin.
 — Tak właśnie. Pan Gilbert jest moim kapitanem.
 — A zatem wymaszerujesz wraz z nim przeciw pruskim przednim strażom? — pytała dalej.
 — Wyruszę z nim razem.
 — Idziesz więc na pole walki?
 — Nie inaczej. Trzeba wypełnić swój obowiązek. Będziemy usiłowali uwolnić Paryż od wroga!
 Nieznajoma wybuchnęła płaczem. Potoki łez na twarz jej spływały.
 — Ach! panie... jąkała złamanym głosem — niewiem jaki los spotka kapitana Rollin, wśród tej okrutnej wojny; może ledz na placu boju, ponieważ i on będzie walczył od[ 115 ]ważnie. Gdyby Bóg ocalił ci życie, gdybyś wyszedł zdrów i cały z tej walki, a nieszczęście spotkało twojego kapitana, przyrzeknij mi pan, że powiadomisz mnie o tem. Oto czego żądam od pana i o co cię błagam. Nie śmiałam o to prosić żadnego z gwardzistów, nie chciałam, aby szydzono z mych obaw... i śmiano się z łez moich! Zwracam się do ciebie. Widząc, jak się gorąco modliłeś przed chwilą; mówiłam sobie, że musisz być zacnym, uczciwym człowiekiem, że nie obrzucisz szyderstwem próśb moich! I dobrze uczyniłam, nieprawdaż? Wypełnisz mą prośbę? Gdyby kapitan Rollin został zabitym, albo ranionym, przyjdziesz powiadomić mnie o tem... Przysięgnij, że przyjdziesz!
 Wymawiając ostatnie słowa, podniosła welon dla otarcia łez i piękne jej oblicze mimo, że wyniszczone głodem i utrapieniami, ukazało się przed oczyma stojących.
  — Pani Rollin! — zawołał Paweł, poznawszy natychmiast żonę dowódzcy, którą niejednokrotnie widywał podczas swojej u niego bytności. — Zaklinam i proszę, uspokój się pani! Nie należy rozpaczać przed czasem; mówiłem to przed chwilą mojej żonie. Idziemy na pole bitwy, lecz wrócić możemy nietknięci. Należy mieć ufność w Bogu. Podczas Mszy odprawionej przed chwilą, modliłem się za wszystkich moich towarzyszów broni. To nas ocali, przed niemieckimi kulami, przekonasz się pani!
 — Ja również modliłam się za was wszystkich! — odparła Henryka.
 — A zatem, bądźmy odważni!
 — Tak, pani!... miejmy nadzieję! — dodała Joanna. — Bóg zachowa nam tych, których kochamy! Zachowa mi mojego męża. Nie zechce, ażeby dziecię, które ma przyjść na świat, narodziło się sierotą!
 — Nie myślmy już o tak smutnych rzeczach! — ozwał się Paweł — to nam odbiera odwagę! Gdyby nieszczęście spotkało kapitana, a ja wyszedłbym bez szwanku, przyrzekam, że powiadomię panią o tem co się stało. Jest to obowiązek bardzo przykry, wszakże go spełnię, przysięgam!
 — Dziękuję!... dziękuję z całego serca! — odpowiedziała Henryka, podając rękę gwardziście.
 Paweł ujął te drobną rączkę, zaledwie ośmieliwszy się dotknąć jej końcami swych palców.
[ 116 ] — Niech was Bóg ma w swojej opiece! — dodała żona Gilberta — lecz proszę nie mów pan nic mojemu mężowi, żem widziała się z tobą, a nadewszystko, żem była w kościele.
 — Nie, nic nie powiem.
 — Lecz cóż w tem złego? — wtrąciła Joanna — jeżeli pani byłaś w kościele, to po to, aby się modlić za swojego męża?
 Henryka głęboko westchnęła.
 — Co pani chcesz? — wyszeptała smutno. Mój mąż należy do tych, którzy nie lubią kościoła. Poczem odeszła zwolna, pożegnawszy skinieniem ręki Pawła i towarzyszące mu obie kobiety.
 — Biedna! — wyszepnął Rivat, patrząc za odchodząca — widocznie nie jest szczęśliwą! I wraz z swą żoną oraz matką Weroniką śpieszył ku zebranym towarzyszom broni.
 Był na to czas wielki.
 Rozkaz wydany przez rząd tymczasowy Paryża, a nadesłany sztafetą, polecał 57 bataljonowi udać się coprędzej w stronę Saint-Cloud. Wieś Boulonge nad Sekwanną miała służyć za punkt zebrania.
 Uścisnąwszy Joannę i Weronikę, Paweł, zabrawszy bagnet, stanął w szeregu.
 W kilka chwil później, bataljon w ścieśnionej kolumnie maszerował ku Boulogne, pozostawiając za sobą wiele sere złamanych boleścią i twarzy zalanych łzami.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false