Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/II

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 11 ]
II.

 Godzina ósma wieczorem.
 Szmer pomieszanych głosów, szczek broni, kroki szybkie a ciężkie, słyszeć się dały od strony zamkowego dziedzińca.
 Rajmund, otworzywszy okno, wyjrzał, lecz jednocześnie cofnął się wstecz.
 — Co się dzieje? — pytał Rénaud.
 — Prusacy zajmują Fenestranges.... Park otoczyli.... Wchodzą do zamku!...
 Kamerdyner, klęczący dotąd przy ciele swojego pana, zerwał się jak tknięty iskra elektryczna.
 — Wchodzą do zamku? — powtórzył bledniejąc; — o! biedny mój panie!
 Rajmund pochwycił karabin, rzucony na kobierzec, w chwili, gdy śpieszył na ratunek hrabiemu. Zbliżył się do okna, otworzył je, a założywszy broń na ramię:
 — Zapewne tam się znajduje który z oficerów, — rzekł. — Zejdę, na dół, a tymczasem....
 Tu wycelował, naciskając kurek.
 Piotr Rénaud chwycił go za rękę.
 — Czyś pan oszalał? — zawołał. — Przedewszystkiem trzeba nam ratować hrabiego, a gdyby rozpoczęła się rzeź, zamek podpalą!
 — Masz słuszność — wyjąknął Schloss, zdejmując karabin i rzucając go z wściekłością na pobliskie krzesło.
[ 12 ] Rénaud, wychyliwszy się za okno, wyjrzał na dziedziniec, oświetlony latarniami, niesionemi przez Pruskich żołnierzy.
 — Niosą ranionego, — rzekł, zwracając się do Rajmunda. — Niemiecki doktór wojskowy towarzyszy im. Trzeba nam pohamować swój gniew w tej chwili. Trzeba nakazać milczenie patryotyzmowi. Wyjdź pan naprzeciw tych ludzi.
 — Naprzeciw wrogów? Nigdy! niemógłbym ukryć nienawiści, jaką dla nich czuje!
 — Trzeba jednakże! Otwórz im pan wszystkie drzwi zamku. Wprowadź ich tu?
 A gdy Rajmund cofał się z gestem oburzenia:
 — Opatrzność nam ich tu zsyła w tej chwili, — dodał kamerdyner. — Wspomnij, że ten doktór niemiecki może uratować naszego pana, a przedewszystkiem chodzi o ocalenie hrabiego.
 — Dobrze mówisz! — odparł Rajmund Schloss, — idę, lecz do pioruna, drogo mi za to ci ludzie zapłacą!
 Wyszedł z pośpiechem, podczas gdy Piotr klęknął powtórnie przy ciele pana d’Areynes.
 W kilka sekund później Rajmund zeszedł na podwórze, gdzie stali zebrani domownicy, niewiedząc co odpowiedzieć bawarskiemu chirurgowi, żądającemu nakazują co, aby mu udzielono pokój i łóżko dla rannego oficera.
 Niemieccy posługacze lazaretowi nieśli na noszach omdlałego, a kilku żołnierzy prowadzonych przez podoficera, służyło im za eskortę.
 Rajmund zbliżył się do wojskowego doktora, a usiłując powściągnąć nienawiść, jaka płonęła w jego spojrzeniu, rzekł przerywanym głosem:
 — Wszystko, czego pan żądasz, udzielonem ci zostanie, ale zaklinam, pójdź zemną! Spiesz ocalić naszego pana, ratować go, jeśli czas jeszcze!
 — Któż jest twym panem? — pytał Bawarczyk, łamaną francuszczyzną.
 — Jest to właściciel zamku, hrabia d’Areynes.
 — Cóż mu się stało?
 — Został tknięty atakiem apopleksyi.
 — Przyjdę do pana, skoro tylko ułożę mego ranionego, — rzekł.
[ 13 ] Rajmund wydał rozkaz służbie, ażeby wprowadzono posługaczów z ich ciężarem do małego apartamentu na parterze, wychodzącego na dziedziniec.
 Upewniwszy się, że raniony dobrze umieszczonym zostanie, doktór zwrócił się do Rajmunda.
 — Prowadź mnie pan teraz, rzekł.
 I szedł za nim po wschodach, do wnętrza sali.
 Pan d’Areynes leżał wciąż nieruchomy na kobiercu, w miejscu, gdzie go widzieliśmy upadającego bez życia. Piotr blady, jak widmo, spoglądał z trwogą.
 Trzymał rękę przyłożoną do serca hrabiego, i zdawało mu się, że to serce bić już przestało.
 Grube łzy płynęły z zaczerwienionych powiek wiernego sługi.
 — Ach! — zawołał, spostrzegłszy wchodzącego chirurga, — ratuj go pan!... a mimo, że jesteś naszym wrogiem, błogosławić cię będę!
 — Doktór nie jest niczyim wrogiem, — rzekł Niemiec. — Wśród wojny, i całej, jej grozy on ludzkość przedstawia!
 Po tej krótkiej przemowie, przyklęknął przy ciele starca.
 — Światła! — zawołał.
 Rajmund zbliżył się z lampą w ręku.
 Teraz można było dokładnie widzieć oblicze hrabiego. Miało ono barwę fijoletową, prawie czarną.
 Doktór uniósł lekko jedną z powiek do góry.
 Glob oka ukazał się krwią zaszły.
 — Ani sekundy dłużej, nie można bez ratunku pozostawiać tego człowieka!... — wyszepnął. — Trzeba go przenieść i ułożyć w siedzącej postawie....
 Tu wskazał kanapę, z kilkoma poduszkami.
 Rajmund wraz z Piotrem, przenieśli hrabiego i posadzili, podkładając mu poduszki pod plecy, z prawej i lewej strony, ażeby go podtrzymać. Bawarczyk wziął lampę, postawił ją na stole przy kanapie, a wyjąwszy pęk drobnych kluczyków, otworzył skórzane puzderko, jakie miał przewieszone przez siebie na rzemieniu i wysypał pod blaskiem lampy na stół stalowe narzędzia.
 — Proszę obnażyć lewe ramię chorego! — szorstko zawołał. — Mówiłem, że niema chwili do stracenia!
 Piotr pospieszył rozkaz wvpełnić, a ponieważ niemożna [ 14 ]było myśleć o rozebraniu hrabiego, przeciął w całej długości rękaw ubrania i koszulę.
 Chirurg zastował zadraśnięcie lanceta, ściskając ramie.
 Na dany znak kamerdynera, Rajmund pobiegł po miednice i bieliznę dla zrobienia bandażów.
 Skoro powrócił, niemiec dokonał puszczenia krwi, według wszelkich reguł, poczem oczekiwał.
 Krew nie ukazywała się wcale.
 — Umarł więc? — zawołał Piotr, powstrzymując łkanie.
 Doktór milczał.
 Jak gdyby dla udzielenia zaprzeczającej odpowiedzi, na pytanie zrozpaczonego sługi kropla krwi ciemno-purpurowej ukazała się na brzegu nacięcia lancetem, i za chwilę krew wytrysnęła gęsta, prawie czarna, następnie błyszcząca, pięknej barwy czerwonej.
 Drżenie wstrząsnęło członkami hrabiego, oznajmiając w nim powrót do życia. Jego powieki uniosły się nieco, podczas gdy głębokie westchnienie wybiegło z ust pół otwartych.
 Przez kilka sekund chirurg dozwolił krwi płynąć, poczem, zatrzymał ją, kładąc kompres na zadraśnięcie, i owijając bandażami.
 Zwolna hrabia d’Areynes, odzyskiwał przytomność umysłu, dotąd zaciemnioną zupełnie.
 Pierwsze jego spojrzenie padło na ratującego go nieznanego mężczyznę.
 Drgnął nagle, jego przygasłe oczy strasznym ogniem zabłysły.
 Piotr zrozumiał wyraz spojrzenia swojego pana.
 — Dotkniętym pan nagle zostałeś, — rzekł, — panie hrabio uderzeniem krwi do głowy, i byłeś bliskim śmierci. Ten pan jest doktorem. — dodał, wskazując na Bawarczyka, — on ciebie ocalił... pan mu zawdzięczasz swe życie.
 Starzec chciał przemówić.
 Jego usta poruszyły się, tak jak i język, wszak mu było wygłosić ani jednego słowa wyraźnie.
 Piotr przestraszonym wzrokiem, badał doktora.
 — Paraliż! — rzekł krótko niemiec.
 Hrabia widocznie tego niedosłyszał. Jego oblicze obojętnym pozostało. Źrenice zdawały się przygasać na nowo.
[ 15 ] — Groźne niebezpieczeństwo zostało zażegnanem, — mówił doktór. — Napisze bezzwłocznie receptę, według której proszę kazać przyrządzić lekarstwo, jak najprędzej. Tymczasem, trzeba przenieść chorego do łóżka, i starać się ażeby miał głowę wspartą wysoko. Odwiedzę go jeszcze tej nocy.
 A zwróciwszy się do Rajmunda:
 — Prowadź mnie pan, — rzekł, — do ranionego oficera, któregośmy tu przynieśli, a jaki należy do oddziału jenerała Von der Than.
 — Proszę iść za mną!
 — Nadewszystko, głowa wysoko, niezapomnieć.... powtórzył niemiec Piotrowi, i wyszedł z Rajmundem.
 Hrabia, zostawszy sam z kamerdynerem, usiłował przemówić, i skinąć ręką, lecz ramię, tak jak i język, nieposłusznemi się okazały. Ręka bezwładną pozostała, a język niemym.
 Piotr zrozumiał, że hrabia chciał go pytać o dokonane wypadki, podczas gdy bezprzytomnym pozostawał. Wytłumaczył mu więc obecność w zamku niemieckiego chirurga.
 Starzec, przymknąwszy oczy, westchnął głęboko. Widocznie myślał:
 — Niemcowi zatem zawdzięczam życie! — Czyliż nie lepiej, ażebym był umarł?
 Rajmund powrócił za chwilę, i obaj z Piotrem Renaud przeniosłszy pana d‘Areynes do jego pokoju, ułożyli go na łóżku, gdzie zasnł twardo pod strażą dwojga swoich sług wiernych.


∗             ∗

 Według wydanego rozkazu przez Rajmunda, posługacze lazaretowi umieścili ranionego oficera na parterze, w zamku de Fenestranges i do, niego to został wprowadzony doktór Blasius Wolff, po odejściu od pana d‘Areynes.
 Pruski porucznik Angelis, otrzymał ranę w piersi kulą, wymierzoną z francuzkiego karabina.
[ 16 ] Silne omdlenie, w jakiem się znajdował, pozwalało chirurgowi dokładnie i według woli ranę wybadać.
 Omdlenie to ustąpiło dopiero po wysondowaniu, ponieważ Bawarczyk chciał się przekonać o możności lub niemożności wyjęcia kuli.
 Blasius Wolff, mężczyzna trzydziesto kilko letni, nizki i krępy, szwankował na punkcie elegancyi, dawała się wszelako dostrzedz iskra intelligencyi w jego spojrzeniu, i na jego pucołowatej twarzy okolonej rudawym zarostem.
 Grube, wydatne wargi oznajmiały w nim pewna dobrotliwość.
 Był to w rzeczy samej jeden z sumiennych naukowych ludzi, lekarz, znający swa sztukę.
 Zastosował nacięcie, wyjął kulę ugrzęzłą ukośnie w boku ranionego, przyłożył kompres, zostawił polecenia niemieckiemu żołnierzowi, który miał czuwać nad chorym, i wyszedł, ażeby się udać powtórnie do pana d’Areynes.
 Stan zdrowia starca nie polepszał się bynajmniej, co spostrzegłszy Bawarczyk zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
 — Czy nie mógłbyś mi dostarczyć potrzebnych medykamentów z sąsiedniego miasta, zajętego przez nasze wojska?— pytał Piotra Renaud.
 — Mamy panie w zamku apteczkę....
 — To dobrze... Prowadź mnie do niej.
 Wyszli oba.
 Piotr, zapaliwszy świecę, wprowadził niemieckiego doktora do przyległego pokoju, od którego miał klucz w kieszeni.
 Ściany tegoż były szczelnie założone oszklonemi szafkami. Na półkach, po za szybami, widać było w należytym porządku ustawione flaszeczki, butelki, słoiki, naczynia różnego rodzaju, a wszystko skrupulatnie opatrzone etykietami, zawierające mnogość przedmiotów farmaceutycznych, najbardziej będących w użyciu.
 — Oto, co posiadamy, panie! — rzekł sługa.
 Blasius, nałożył okulary, a zbliżywszy się do witryn, rzucił okiem na etykiety, poruszeniem głowy okazując zadowolenie.
[ 17 ] — W rzeczy samej, — rzekł, — bardzo to kompletne, więcej niż spotkać się spodziewałeś. Znajdę napewno, to, czego mi trzeba do przygotowania lekarstwa dla twojego pana, a razem i dla ranionego oficera. Daj mi dwie próżne flaszeczki, podaj wagę, i narzędzie do liczenia kropel.
 — Oto są panie... — rzekł kamerdyner, przynosząc i kładąc przedmioty żądane!




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false