Dziennik (Krasiński, 1912)/25 sierpnia 1830

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Dziennik
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały Dziennik
Download as: Pobierz Cały Dziennik jako ePub Pobierz Cały Dziennik jako PDF Pobierz Cały Dziennik jako MOBI
Cały tom V
Download as: Pobierz Cały tom V jako ePub Pobierz Cały tom V jako PDF Pobierz Cały tom V jako MOBI
Indeks stron
[ 196 ]
Grimsel, 25 sierpnia 1830, 9 wieczorem.

 Rano wyjechaliśmy z Meiringen i po godzinie drogi wpadliśmy w uśmiechniętą dolinę Hasli-Im-Grund, gdzie zieleń żywa świeci się, potoki wiją się pasmem kryształu, a czarny Platte-Stock rysuje się na niebie ze swym wierzchołkiem rozciętym na ostre, ponure zręby, gdzie krzewy mieszają się z gałęźmi rododendronów i goryczek, gdzie wszystko śliczne, żywe, przyjemne. Później przeszliśmy kilka wąwozów, które zawiodły nas do krainy dzikiej, całkiem nowej dla mnie, bo nigdy skały tak nagie i tak zniszczone wybrzeża nie przedstawiały się moim oczom, nawet w marzeniach wyobraźni. Spad Aaru wspaniały w tem miejscu rzuca się trzema potokami w trzy przepaści. To już nie woda, to piana, która leci w powietrze, odbija się od skały, rozbija w przezroczyste perły, w olśniewające krople koloru tęczy. Huk podobny do huku lawiny, a przepaść wprost straszliwa. Wody się kręcą, [ 197 ]mieszają, wirują, tryskają mgłą i parą, co w przezroczystych kolumnach wznosi się z przepaści i ślizga po ścianach skał.
 Szliśmy dalej, a za każdym krokiem droga stawała się coraz dziksza, oryginalniejsza, coraz bardziej opuszczona. Skały przybierały kształty nieznane dotąd. Roślinność znikła naraz; niekiedy tylko mech żółtawy pełzał dokoła głazów strąconych przez lawinę. Niekiedy goryczka o liściach rudych i twardych wyrastała w rozpadlinie, zresztą żadna roślina nie zdobiła nam drogi. Nieco źdźbeł trawy poruszanej wiatrem świeżym, przelotnym, ukazywało się nad naszemi głowami, lecz był to jedyny znak życia tutaj, wszystko zresztą było kamieniem i skałą. Zdaje się, że przyroda wyczerpała tu wszelkie formy skał. Czasem szczyty wyrżnięte w iglicę lub w strzałę; czasem szerokie kwadraty, lub głowico strzaskanych i zwalonych kolumn; lecz co najbardziej zadziwia, to wdzięczna zaokrąglona forma większej części. Zdaje się, że widzimy szalone fale potoku skamieniałe w biegu, tak dalece stoki spływają łagodnie i naśladują w zupełności zarysy fali. Błyszczące wodospady nie płyną już tutaj; suną raczej ścianami falistemi, wznoszących się i zniżających jak wody rwącej rzeki. Braknie im tylko ruchu. Doskonała nieruchomość sprawia najdziwniejsze wrażenie. Liczne arkady mostów przeskakują z brzegu na brzeg szerokich przepaści, przecinających drogę, i urozmaicają, że powiem, ogólny a jednostajny widok, którego głównym charakterem jest zniszczenie i samotność najzupełniejsza. Niema tu szaletów[1] ani mieszkań. Droga zwiesza się ciągle nad głębokiemi przepaściami i nic innego dokoła nie widać, jak skały bez zieleni i bez cienia, głazy na głazach nagromadzone stosami, zwały z gór spadłe, lodowce błyszczące w górze i białawe potoki, szemrzące u dołu.
[ 198 ] Po wielu godzinach drogi, zeszliśmy w dolinę Rötherichsboden, która jest kotliną zamkniętą w kręgu gór, podobnych do wygasłych wulkanów. Nic nie może dać pojęcia o smutku tego miejsca. Zdaje się, że duch zniszczenia i spustoszenia tu tron swój ustawił. Dwa małe czarne jeziorka pleśnieją; naokół mnóstwo głazów i żwiru; nic nie rozwesela wzroku, wszystko mroczne, wszystko żałobne. Ani źdźbła zieleni, co pocieszyłoby oko, ani dźwięku strumienia czystego, srebrnego, coby ukołysało licho: żółte ściany, zielonawe otchłanie i Aar płynący z wściekłością między dwoma murami skalnymi; u góry blady lazur nieba z ostatnimi promieniami słońca, którego oddawna już nie było widać a siny rozciąga księżyc róg swój na horyzoncie. Dreszcz grozy przebiega tu nerwy.
 Stąd już niedaleko do schroniska Grimsel, zbudowanego z drzewa i położonego w najstraszniejszej okolicy, jaką sobie wyobrazić można. Jestem zatem na górze. Przed pięciu miesiącami byłem także na górze, lecz jakaż różnica! Wówczas każdy promień słońca Boskim ogniem przenikał mą duszę; teraz wszystkie promienie są mi obojętne i zimne.




Przypisy[edit]

  1. Szalet chata alpejska.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false