Cholera (Krasiński, 1912)/2

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Cholera
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Cały tom VI
Download as: Pobierz Cały tom VI jako ePub Pobierz Cały tom VI jako PDF Pobierz Cały tom VI jako MOBI
Indeks stron
[ 70 ]
2.

 Była to niedziela, wieczorem, w Praterze. Na pierwszy rzut oka widać tylko tłum, sunący przez [ 71 ]długie ulice, płynący czarną falą pod zielenią platanów. Środkiem mkną powozy herbowe, klatki osłaniające nudę wielkich panów, książąt, ministrów, ambasadorów; wytworne landa[1], połyskująco eleganckim werniksem[2], buduary wabnych piękności, których jasne włosy ocierają się o firanki; kabryolety, niby lekkie statki smukłe i szybkie, przemykające się ponad temi wszystkiemi głowami, kapeluszami co cisną się wkoło, jak fale. Wreszcie młodzieńcy nadjeżdżają wyciągniętym kłusem, tryumfatorowie wystrojeni świątecznie, popychają wierzchowców swych w tłum, który im się usuwa, oni zaś z wysokości siodła patrzą się na pieszych z najwyższą pogardą; stare to jak świat uczucie, jeźdźca względem piechura, rycerza feudalnego względem poddanego lub łucznika. Gwar, krzyki, piosenki, dym z kilku tysięcy fajek unosi się z dołu chmurą szarawą w powietrze. Po obu stronach alei kawiarnie, restauracye, domy gry i domy miłości; sale koncertowe, widowiska, dioramy[3], kosmoramy, panoramy, karusele kręcące się ciągle, poliszynele[4] bijący i bici nieustannie. Tam cyganka wróżyć ci będzie z ręki przyszłość za sztukę miedzi, a opowie przeszłość za sztukę złota; Włoch zaśpiewa Rossiniego lub Belliniego, Szwajcar pokaże w płaskorzeźbie swe ukochane góry; Indyanin dla rozweselenia cię wpakuje sobie miecz w gardło, a ostrymi nożami nakreśli w powietrzu ruchomą koronę. Biednemu paryasowi[5] dasz cośkolwiek. Dalej Turek azyatycki pieścić będzie w ręku węże zębów pozbawione, Francuz młody olśni ci oczy sztuką z kubkami a zmęczy uszy nieustającem paplaniem.
 Potem nadejdzie Włoszka o czarnych oczach, cerze śniadej, włosach kruczych; możesz ją mieć. Potem Niemka, o oczach niebieskich, włosach blond, skórze połyskującej od pomady: i ta dla ciebie może być. I wiele innych, wszystkie mieć możesz.
[ 72 ] W obrębie Prateru spotykają się wszelkie formy życia, wszelkie uczucia: zbytek i nędza, uczucie i zalotność, zepsucie w dobrym tonie i zepsucie gminne, radość dziecka, puszczającego latawce i ogłupiała kontemplacya upijającego się Niemca; szczęście młodzieńca czekającego na schadzkę i rozpacz innego, który się zgrał w karty. Tutaj niezadługo w cieniu nocy, wśród tych róż i tych tulipanów, padnie słodki pocałunek; tam znów pod tym ciemnym cisem cyngiel puści i wystrzał z pistoletu przetnie pasmo życia a strąci gdzieniegdzie liść zeschnięty.
 Im dalej się posuwamy, tem bardziej tłum rzednie, aż wreszcie nad brzegami Dunaju przechadza się samotnie kilku już tylko studentów filozofii lub Anglików, chorych na spleen[6]; tam ci rozmyślają nad jakąś teoryą, ci nad mgłą. Tu las rzeczywisty, zające biegają i przysiadają w trawie, u stóp przechodnia; zdyszane sarny stają przy nim napół dzikie, napół oswojone; miło popatrzeć na te biedne stworzenia, które nie wiedzą, co myśleć o ludziach, o całym tym gwarze, o tem świetle, ale podchodzą naiwne do twej ręki po kawałek chleba, po okruchy twej uczty.
 W końcu Prateru wznosi się pawilon. Jest to ostatnia kawiarnia, na samem pograniczu tego widnokręgu uciech i zabaw. Z drugiego piętra widać cały Wiedeń, Dunaj i okolicę. Kilka gwiazd przegląda się już w rzece, choć zachód jeszcze się czerwieni.
 Tu znowu tłum, znowu gwar, dym tytuniu, zapach kotletów, perfum, ponczu, limonady i wina. Przy każdym stoliku towarzystwo, w każdej grupie przedsmak odurzenia i złudzeń hałaśliwych unosi się ponad butelkami i półmiskami. Czasem jakieś głosy smutniejsze odezwą się wśród rozmów ucztujących; to wróżby, to przeczucia. Jedni z pomiędzy biesiadujących śmieją się jeszcze, inni wypuścili z rąk szklanice; wszyscy ze drżeniem wsłuchują się w nazwę cholery. Cholera, cholera zbliża się, jest już niedaleko.
[ 73 ] Na te słowa w głębi pawilonu jakiś człowiek podniósł głowę, którą był dotąd trzymał w dłoniach ukrytą. Siedział sam przy małym stoliku, a przed nim stał kielich alikantu[7] do połowy wypróżniony. Mętne spojrzenie rzucił na tłum i znów pogrążył się w sobie, tonąc w długiem rozmyślaniu. W tej chwili, na przeciwko pomiędzy dwiema świecami spostrzegł głowę starca; został z ustami rozwartemi, z oczyma utkwionemi w zjawisko nie mogąc zmienić postawy. Był pod wpływem dziwnego czaru. Starzec siedział nieruchomy, łokcie wsparł na marmurze stolika; zapadłe policzki oparł na dłoniach. Sam Hoffmann[8] by się cofnął przed wyrazem tych dwóch oczu, niewzruszonych, pełnych życia, jadu, pogardy i sarkazmu, w których białka, poprzecinane drobnemi czerwonemi żyłkami, otaczały dwie źrenice podobne do dwóch błyszczących gwoździ, umocowanych w szkle mlecznem; i uląkłby się przyćmionego, a jednak pełnego siły kolorytu tej twarzy spłaszczonej, muskularnej, co mówiła o długich minionych latach, ale, niewiadomo czemu, zdawała się zapowiadać ich jeszcze wiele, jak gdyby wiek człowieczy i więcej niż wiek człowieczy, nie miał wystarczyć żeby rozprężyć te żyły, wysuszyć to ciało, zmrozić te usta milczące a ruchliwe zarazem, powstrzymać ten skurcz pogardy, co je ciągle wykrzywiał, wysuszyć to czoło, spokojne, surowe, wydłużone jak ramię morskie, między dwoma kosmykami siwiejących włosów, pozostałych gdzieniegdzie, niby szczątki przez burzę oszczędzone. Bez wątpienia było coś nadprzyrodzonego w tym człowieku; wszystko, nawet ubiór, przejmowało jakąś niepewnością i trwogą. Stary strój przypominał modę z przed Rewolucyi, na palcu miał pierścień z cyframi arabskiemi, nosił krawat biały o dwóch końcach muślinowych haftowany ściegiem flamandzkim.

 


[ 74 ] Starzec pociągnął don Antonia na najwyższe piętro pawilonu. Noc już była, z oddali przelatywały niewyraźne, zamierające odgłosy Prateru; Dunaj płynął w dole i drżał w kępach sitowia.
 — Młodzieńcze, popełniłeś zbrodnię!
 Był to głos grobowy, który głos niegdyś odzywał się akcentami ludzi dawnych, ale teraz nie dostrajał się już do głosu ludzi dzisiejszych. W odpowiedzi Hiszpana nie było ani obawy, ani zdziwienia, dźwięczała tylko rezygnacya człowieka, stojącego przed zwierzchnikiem, panem; spojrzenie starca wyznaczyło mu bowiem właściwe miejsce, zanim głos jego usłyszał.
 — Młodzieńcze, czy chciałbyś ją odpokutować?
 — Niepodobna, niepodobna! Wszystkiego próbowałem, i Boga, i ludzi: Boga, by osięgnąć wieczność, ludzi, by żyć w szale i zapomnieniu. Wszystko mię zawiodło: i szalone pociechy kochanek, i poważne pociechy kapłanów. Źle mi było, zarówno w przybytkach rozgorzałych od rozkoszy i ruchu, jak w kościołach chłodnych od ciszy i spokoju. Za taką zbrodnię niema pokuty; to też wyrzuty sumienia dręczą mię dniem i nocą. Usiadły mi na skrzyni i zgrzytają zębami, wsuwają się pod poduszkę i szepcą do mnie cicho. Od wieży św. Stefana[9] wołają na mnie głośno, kołysząc się na gotyckich strzałkach i huśtają na figurach świętych. Na polowaniu wyją wraz z psiarnią dokoła drgającego jelenia; w teatrze stały się muzyką i przeszywają mi serce, przy mszy dźwięczą w dzwonkach i jęczą w głosie organów. Przy świetle księżyca ścigają mnie i skaczą jak ptaki z gałęzi na gałąź. Gdy w gabinecie chcę pracować, kreślą mi na kartach książek moją historyę, prozą na Don Kichocie[10], wierszem na Calderonie[11]. Żeby z niemi skończyć, skończyłbym łatwo z sobą, gdybym mógł wierzyć w nicość z tamtej strony grobu. O ja nieszczęśliwy!
 I rwał włosy, a tłukł piersi. Piana biaława [ 75 ]spływała mu z czarnych spieczonych warg, którym sprawiedliwość boska odmówiła kropli wody na ziemi.
 Starzec stał w postawie sędziego średniowiecznego, zobojętniały na łzy i katusze. Bez wzruszenia czekał, aż Hiszpan przytomność odzyska, a potem dał mu znak, by słuchał i nie przerywał.
 — Za każdą winę, jakakolwiek jest, pokuta przejściowa tu istnieje, lub wieczna gdzieindziej: przejściowa na tym padole, bo temu światu przeznaczono przeminąć, wieczna gdzieindziej, bo przeznaczeniem tamtego trwać zawsze. Dla ciebie mam objawienie i wtajemniczenie. Teraz ze wszystkimi swymi wyrzutami, katuszami, nocami bezsennemi i dniami rozpaczliwymi jesteś jeszcze wolny. Lecz jeżeli z wolnej woli przyjmiesz moje objawienie myślą, słowem, czy samym uczynkiem, wtedy staniesz się moim niewolnikiem, bo ten, kto dostąpił objawienia, nie może się cofnąć, bo wtajemniczony musi zginąć na wieki, lub spełnić zadanie, które mu objawiono, nawet wtedy, gdyby zadrżał pod jego ciężarem i grozą.
 Skinienie było znakiem przyjęcia. Młodzieniec stał przybity, zdumiony, obezwładniony w potężnych objęciach mocy jakiejś niepojętej, lecz rzeczywistej, ciążącej na nim całem olbrzymiem brzemieniem.
 Wtedy starzec zmienił się: sarkazm i ironia znikły z warg jego, a powaga natchnienia powlekła jego rysy. Sam zdawał się już tylko narzędziem, środkiem, istotą, której powierzono jakieś posłannictwo, która zniża się w chwili spełnienia zadania, a zagłębiona w wielkości swych myśli, nie ma czasu urągać ludziom, co drży, bo te myśli nie powstały w jej duszy, ale są przybyszami zdaleka, mającymi prawo panowania nad nią, zmiażdżenia jej w pochodzie, podobnie jak depce ona w swej drodze po podległych mu istotach.
[ 76 ] Głos jego był grzmiący i jednostajny; nie podnosił się, nie zniżał ani o jeden ton, podobny do muzyki religijnej, słyszanej u drzwi kościoła.
 — Jeżeliś w szaleństwie swem myślał, że świat ten krąży sam w przestworzu, poznaj swój błąd, mój synu. Bóg stworzył wszędzie istoty pełne życia, przeznaczone by czuwać nad materyą; jednostki tajemnicze, mające pieczę nad masami, bo Opatrzność w swej niewymownej sprawiedliwości raczyła dać każdej hierarchii istot stróżów, sędziów, zdolnych odczuwać namiętności tych istot i litować się nad niemi zanim je ukarze; w przeciwnym razie cherubin niebieski, czysty i wzniosły, nie rozumiejący żadnych nędz i słabości ludzkich, uniesiony świętym gniewem, zgruchotałby jednem uderzeniom swych złotych skrzydeł świat ten cały, splamiony tylu zbrodniami i tak w oczach jego spodlony i poniżony.
 Od hierofantów memfiskich[12] począwszy, stowarzyszenie nasze nigdy nie ustało. Odradzało się, nie z pokolenia w pokolenie, jak ludzie, lecz z epoki w epokę, jak rodzaj ludzki. My ucywilizowaliśmy świat, my broniliśmy ludów, lub karaliśmy. Nam to w części udzieliła się świadomość tajemnic niebieskich; nam w części objawiło się przeznaczenie rodzaju ludzkiego; lecz my jesteśmy tylko narzędziami. Jednego dnia siejemy pomyślność, nazajutrz śmierć siać musimy.

 

— Próba twoja będzie równie straszna, jak okropna była twoja zbrodnia. Jutro o północy stawić się masz na piątym stopniu schodów kościoła Kapucynów.
 Młodzieniec skłonił głowię i cicho wymówił przysięgę. Starzec tymczasem przybrał pierwotny wyraz pogardy, a potem opuścili pawilon i rozeszli się.

Przypisy[edit]

  1. Lando — powóz.
  2. Werniks — płyn używany do pociągania barwnych przestrzeń i, aby je ochronić od wpływów powietrza.
  3. Diorama, kosmorama, panorama — widowiska, łączące w sobie obraz malowany i cząstkę przyrody, sztucznem oświetleniem w całość spojone.
  4. Poliszynel — klown (czyt. klałn).
  5. Paryas — nędzarz ostateczny.
  6. Spleen — (czyt. Splin), rodzaj melancholii i nudy.
  7. Alikant — wino południowe.
  8. E. T. A. Hofmann 1776—1822 pisarz niemiecki lubujący się w rzeczach niezwykłych i okropnych.
  9. Św. Stefana Katedra we Wiedniu.
  10. Don Quixote (czyt. Kichote), sławna powieść Cervantesa (czyt. Serwantes) 1547—1616.
  11. Calderon (czyt. Kalderon) poeta hiszpański 1600—1681.
  12. Hierofanci memfiscy — kapłani egipscy.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false