Stance (Krasiński, 1912)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stance |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały tom VI |
Indeks stron |
[ 212 ]
Któż mi powróci tę przezroczystą falę,
Gdzie przeglądało się dziecięctwo moje,
Tę falę czystą tak, ale tak chyżą,
W której me serce koiło pragnienie?
Czarny muł źródło mąci;
Piana bieli nurt;
Czemuż-to cicha struga zboczywszy w swym biegu,
Opuściła swe łożysko dla łożyska strumienia?
Zrazu było to jasnej i głębokiej wody jezioro,
Którego zarysy mgła zasłaniała mym oczu;
I nie wiedziałem jeszcze skąd biegła ta fala
I jaka pochyłość wyznaczała nurtom ich zwroty.
Nie wiedziałem, że czas do długiej zmuszał podróży
Żywioł uległy, który się toczy pod niebem,
Że każdy nurt dążył na wspólny brzeg
Z kolei się obarczać goryczą i solą.
Uważnie podziwiałem jego miękkiej powierzchni
Ruchomy kaprys i igraszki przypadku,
Promień drżący i niknące koło;
I w czystym jego krysztale kąpałem wzrok.
Najmniejszy ruch, najlżejszy szmer
Mnie zachwycał i radosny byłem jak ptak,
Lub jako motyl, na los szczęścia szukający
Wyspy lasu rozchwianego, lub podparcia trzciny.
Radował mnie kwiat wodnej lilii, żółty lub biały,
Podobny statkowi co żagle właśnie rozwinął,
Otwierający rankiem kielich co się kłoni
I utulający go wieczorem jak do snu.
Lubiłem widzieć jak po sennej fali
Ślizgał się zefir, który waży kwiatów kadzielnica,
Widzieć drżenie fal, widzieć sitowie, co gnie się
Kołysząc rozkosznie w wieczornym powiewie.
Nadewszystko lubiłem w dole widzieć obraz nieba;
Znajdowałem, że lazur w lazurze powtórzony
Był pięknem widowiskiem, i szkoda było,
Gdy obłok przelotny zmącił jego czystość.
Lubiłem również, czemuż-bym bał się to rzec?
Odnajdywać swe czoło, ten promień swych oczu,
Rad uśmiechałem się do własnego uśmiechu,
Bo rysy moje zdały mi się odbito przez niebo.
Potem był to strumień rosnący w biegu,
Szedłem po jego brzegach jak się idzie drogą
I już wiedziałem skąd wyrwało się źródło
I że człowiek i fala to samo mają przeznaczenie.
Lecz zrywałem kwiaty, w swej miłości prostej
I wnet ubarwiałem niemi łono strumienia;
Lub zawieszałem się o krzaki nadbrzeżne
I czerpiąc piłem z zagłębienia dłoni.
Albo przypatrywałem się wód włóczędze
Siedząc niedbale na nadbrzeżnym mchu
I przepędzałem dni patrząc na płynne fale
I czułem, że żyję i nie mam trosk żadnych.
Lub gdym przychwycił wzrokiem falę swawolną
Wskazującą na falę i wirujący nurt,
Zdawało mi się widzieć Wodnicę drżącą
I jej włosy jedwabne na wietrze rozwite.
Bom cały był ułudą, wyobraźnią i tajemnicą.
Comkolwiek widział, chciałem pochwycić,
Gwiazdy na niebie i kwiaty na ziemi
I zawsze znajdowałem w swem sercu pragnienie.
Chciałem całować w czystej atmosferze
Westchnienia mięty i woń bzu,
Wdychać promień i pić szmer,
Co w powietrzu drżał i nad wodami przeciągał!
I napół śpiąc, śniłem dziwa,
Ścieżkę ogrodową i wielki cień drzew,
Pałace zaklęte i ule pszczelne,
Źródło, wodospad o hucznym rozgłosie.
Śniłem wysokie skały, gdzie orzeł gniazdo swe wije,
Kędy palące słońce razi czarny granit;
Gniazdo z tarniny, gdzie się wślizga matka
Niosąca pokarm drżącemu pisklęciu.
Śniłem gór wielkich fantastyczny szczyt,
Groźbę wieczystą i wieczny spoczynek
Skały wiszącej, co się nad przepaścią śmieje,
I chyli się i rada jest naporowi fal;
Długie wybrzeża skąd w noc widziałem każdą gwiazdę
Nurzającą się w toni jako słup ognisty
Skąd, jeśli to był dzień, widziałem każdy żagiel
Jak drży, lub płynie, jakby nie marząc o tem.
Potem widziałem olbrzymie mostów łuki
I wozy co się sznurem toczą dudniąc
I tłum co w wielkich falach po taflach bruku się tłoczy,
Jak widzisz rzekę płynącą powoli;
Potem mury i wieże, kolumny, tumy,
Którym nie mogła nadążyć ręka kreśląca zarysy.
A sława i miłość były piękne widziadła,
Mijając i wracając przed memi oczyma.
I zapomniałem o jeziorze z spokojnemi wodami
I o trzcin jego szeleście, o fal jego uśmiechu.
Rad jeno byłem miast widnokręgowi,
Temu kamiennemu grobowcowi, gdzie dusza więdnie,
W swym śnie lubiłem patrzeć na niezmierną rzekę
Mknącą w swej sile, majestatyczną;
I serce me skakało z radości i nadziei...
Lecz poznałem wkrótce, że to była złuda.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Któż mi powróci tę przezroczystą falę,
Gdzie przeglądało się dziecięctwo moje,
Tę falę czystą tak, ale tak chyżą,
W której me serce koiło pragnienie?
Czarny muł źródło mąci;
Piana bieli nurt.
Czemuż-to cicha struga zboczywszy w swym biegu,
puściła swe łożysko dla łożyska strumienia?
Przypisy
[edit]- ↑ Żal i Stance, napisane w oryginale po francusku. Nie jest pewna czy przypisać je Krasińskiemu.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |