Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/99

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

także o co. Mój Boże, czy to on jeden znajduje się w takiem położeniu, a przecież ludziska żyją jakoś! Niech pani tylko otrząśnie się z tych smutnych myśli, i spokojniej spojrzy w przyszłość. Do każdej pracy łatwo się przyzwyczaić, nawet do płatnej, a co do upokorzeń, to wszystko zależy od nas samych. Trochę godności a uszanuje nas każdy, nawet zły i podły.

Teraz z kolei ona uczuła dla niego wdzięczność.

— Dziękuję, dziękuję, — wyszeptała, — nie wiem doprawdy, czem zyskałam sobie taką życzliwość i pana...

Podniosła się z ławeczki i wracała do domu. On szedł obok, walcząc z sobą. W głowie powstała mu szaloną myśl, żeby rzucić się na kolana przed tą dzieweczką i prosić ją jak świętą i błagać jak o największą łaskę:

„Pozwól, niech stanę przed tobą, niech zasłonię cię własną piersią gorącą i kochającą przed wszystkiem czego się lękasz! Za nią jak za murem kamiennym będziesz bezpieczną, chociażby dookoła ciebie padały zatrute pociski w nielitościwej walce, zwanej życiem. Podzielę się z tobą suchym kawałkiem chleba, sercem, myślą, wydobędę resztki sił, żeby ci dać spokój, nad twą biedną, stęsknioną główką roztoczę wspaniały gmach, do którego cegiełkę po cegiełce sam w pocie czoła znosić będę. Powierz mi się, oddaj, a nie pożałujesz! Przecieżem twój bliski, chociaż obcy, przecież te same ciernie tkwią w naszych sercach, te same kwiaty kwitną, te same głosy wołają! Daj dłoń, pójdziemy razem!“

91