Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/98

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

nagromadzoną w duszy gorycz, chwytał ją za serce. Słuchała w milczeniu. Z pod spuszczonej powieki wymknęła się jej łza i zalśniła jak kropla rosy na listku wina.

— Pani płacze? — zapytał mięko i łagodnie, drżącym od wzruszenia głosem.

— To tak sobie, — odparła obawiając się, że weźmie to za litość. — Ale niech pan nie mówi nigdy ironicznie. Przed chwilą biło od pana takie przyjemne ciepło, a teraz powiało przejmujące zimno. Nie do twarzy panu z tem usposobieniem. Miał pan smutne dzieciństwo i los pana dręczy ciągle. Ja zaś szłam dotąd po różach, a mam zacząć stąpać po cierniach. Znać każdą chwilkę szczęścia odpokutować później czy wcześniej każdy człowiek musi. Obawiam się jednak, że pokuta, czy odkupienie będzie mi nad siły.

— Odwagi panno Ludmiło. Nie taki straszny djabeł jak go malują. I w Warszawie można żyć i znaleźć zadowolenie w pracy, jeżeli nie dla siebie to dla innych. Pójdzie pani tam, skąd ja wypłynąłem, na samo dno mętnych wirów, poda pani rękę maluczkim, wleje pani trochę światła w biedne główki, szlachetności w małe serduszka, nie umiejące odróżniać zła od dobra. Tam czeka na panią zadowolenie. Jeżeliby zaś pani musiała pracować dla siebie samej — i to nie nieszczęście. Zapisze się pani na wieczorne kursy handlowe dla kobiet, nauczy się pani tego, co niezbędne, a potem zobaczymy. Mam trochę stosunków w tych sferach, dołożę wszelkich usiłowań, żeby być pani użytecznym, zwrócę się do znajomych... Dla ojca pani postaram się

90