Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/78

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

powiedzieć, dlaczego. Pozostawał więc dobrowolnie w nieświadomości i unikał rozmowy na ten temat.

Wreszcie Olaski wrócił i panna Ludmiła zeszła z góry na jego spotkanie, chociaż uczyniła to z wyraźnym przymusem. Olaski pomieszany, pocałował córkę w głowę, ale nie śmiał spojrzeć jej w oczy.

— No i cóż tam? — rzucił, wychodząc powoli z bryczki. — Zdrowaś? Coś mi nie osobliwie wyglądasz.

— Byłam cierpiąca trochę i leżałam.

— Idź powiedz matce, żem głodny, niech mi zaraz każe co zrobić.

Był po obiedzie, ale pragnął pozbyć się córki; w bryczce leżała skórzana, ciężka torebka, której wstydził się pokazać komukolwiek. Był to materyalny dowód, że fakt dawno przewidywany i przygotowywany, spełnił się.

Kołatyn, gdzie na cmentarzu spoczywało pięć pokoleń Olaskich, przeobraził się dla jego ostatniego właściciela w paczkę szeleszczących papierków i kilkunastu ciężkich rulonów.

Wydobył z bryczki ową torebkę, chyłkiem jak złoczyńca wbiegł na wschody, i, okryty zimnym potem, wpadł do swego pokoju. Co go to kosztowało! Pieniądze parzyły mu palce, jak judaszowe srebrniki. Wyczerpany, rzucił torebkę na stół.

— Chodźże co przekąsić, — rzekła pani Bronisława Olaska, trącając go w ramię. — A pieniądze przywiozłeś?

70