Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/71

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

albo i z torbą, ale co potem? Bo zważ pan, dużo wody upłynie, zanim chłop dwudziestomorgowy wyrośnie na obywatela, na oświeconego członka społeczeństwa; a drobniejszy? Pójdzie na wyrobnika do fabryki, żydowi albo niemcowi się wysługiwać. Noc, panie, nas ogarnie, noc, że ha! Powiadają, że szlachcic chłopa do Brazylii wypędza, że go traktuje jak trzodę chlewną i Bóg wie co jeszcze! Jaki tam szlachcic jest, taki jest, ale zawsze do tej czarnej gromady wnosi niejeden promyczek światła, no, no i kulturę podnosi trochę, boć przecie chłop od niego, nie od kogo innego gospodarować się uczy! Wszystko się nam na głowę wali, a oni się cieszą, że szlachtę dyabli biorą! Tak to, panie, u nas, tak! Żeby nie bank, to połowa z nas za kij żebraczy chybaby chwyciła prędzej czy później.

Chojowski, patrząc na tego rozbitka, do ostatniej chwili walczącego z nawałnicą, rzucającą go na skały, nabierał dlań współczucia, do którego przybywało coraz więcej szacunku. Olaski w niczem nie przypominał mu bezmyślnego letkiewicza; wstawał o świcie, pracował bez wytchnienia, jak powiadał „z nałogu;“ myśl jego wzlatywała nawet wyżej ponad poziomy życia codziennego. Pana Stanisławowi nie mogło się w głowie pomieścić, że taki robotnik, taki abnegat, uosobienie energii, leciał w przepaść razem z próżniakami i obieżyświatami. Zaczynał też powoli inaczej spoglądać na rzeczy.

Olaski pozostawiał mu zupełną swobodę używania przyjemności wiejskich. Chojowski biegał od rana do wieczora po polach i lesie, należącym do sąsiedniego majątku, unikał tylko świeżej poręby w Kołatynie, która odpychała go jak cmentarzysko. Parę razy wstawał

63