Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/72

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

o świcie i szedł do parku w nadziei, że spotka tam pannę Ludmiłę ale nadaremnie wypatrywał jej pomiedzy staremi lipami i wiązami, miała się więc rzeczywiście na ostrożności. A szkoda! na ustach wisiało mu niejedno pytanie do tej dzieweczki, która, pomimo całej swej szczerości, powiedziała mu tak mało o sobie... Obserwował ją bacznie u stołu i spostrzegł kilka krotnie, że miała powieki obrzękłe, źrenice przymglone i smutne. Jakiś dramat rozgrywał się w tej młodej, białej duszy — dramat, który pan Stanisław odgadywać poczynał, chociaż niezupełnie.

Jakoś w parę tygodni po przyjeździe Chojowskiego, cała rodzina siedziała, jak zwykle, przy wieczerzy. Olaska znużona zabiegami około gospodarstwa, milczała, wpatrując się badawczo w męża, jakby przeczuwała, że ma on dziś coś ważnego do powiedzenia. Panna Ludmiła krzątała się, rozlewając mleko kwaśne na talerze. Pan Stanisław z przyjemnością Śledził jej ruchy żywe, pełne wdzięku i gibkości, łowiąc w przestrzeni błyski jej oczu, jakby pragnął przywłaszczyć sobie choć jeden z pomiędzy nich. Ale daremnie, źrenice dzieweczki prześlizgiwały się po nim, jako po martwym przedmiocie, tkwiła w nich ciągle jakaś troska głęboka. Jedzono mleko z kartoflami, codzienną kolacyę w Kołatynie, nie zamieniwszy pomiędzy sobą ani słowa. Kiedy nareszcie panna Ludmiła, podawszy herbatę, zajęła swe zwykłe miejsce po za samowarem, Olaski otworzył usta.

— Chłopi dostali pieniądze z banku, — rzekł lakonicznie.

Zdanie to spadło jak grom na głowy kobiet. Chojowski, który siedział naprzeciwko panny Ludmiły, spostrzegł, jak na twarz jej

64