Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/70

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
Po tem niespodziewanem sam na sam Chojowski widywał się z panną Ludmiłą tylko przy stole, młoda dziewczyna bowiem prowadziła życie pracowite i rzeczywiście nie miała chwilki wolnej dla siebie. Przy obiedzie spędzano w Kołatynie co najwyżej pół godzinki, bo Olaskiemu zawsze pilno było do gospodarstwa. Rozmowa obracała się rzadko około spraw ogólniejszej natury, przeważnie dotyczyła wypłaty szacunku przez chłopów. Najczęściej odbijały się o uszy naszego buchaltera słowa: „Bank włościański.“ Instytucya ta w pogawędkach Olaskich nabierała dla niego znaczenia, jakiego jej nigdy przed tem nie przypisywał. W jego nowych pojęciach wyrastała ona na zaklęty Sezam, z którego miało spływać złoto do kieszeni upadającej szlachty. Olaski zdawał sobie zresztą bardzo jasno sprawę, że się znajdował pod olbrzymim złotym młotem, który z wykrystalizowanej bryły społecznej miał go zmienić w bezimienny atom kapitału, rzucić w odmęty zdradziecko falującego, kryjącego niezbadane a niebezpieczne głębie, wyrzucającego niezdrową pianę wiru wielkomiejskiego.

— Musimy iść precz! to trudno! — rzekł przy obiedzie. — Rolnictwo na średniej własności upadło na całym świecie. Szlachcic nasz nie może zamienić się na przemysłowca, bo mu kapitału brak, ani na amerykanina bo na to trzeba siedzieć na dziewiczych postepowych gruntach, więc ustępuje miejsca Żydowi spekulantowi i chłopu, który wyzyskuje swoją własną pracę, kontent, byle mu kartofli starczyło do przednówka. Szlachcic pójdzie precz z resztkami fortuny w kieszeni,

62