Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/52

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Pan Stanisław wyszedł na podwórze folwarczne i rzuciwszy okiem na mocno podniszczone budynki gospodarskie, wrócił do siebie.

W jakim domu się znalazł? Wyobrażał już sobie właściciela tych resztek fortuny niegdyś pańskiej, jako pyszałkowatego bezmyślnego szlagona, uciekającego od roli do Warszawy, albo jeszcze dalej, do wód zagranicznych, a nawet do Monaco. Przedającego, przepijającego i przegrywającego ten szmat ziemi, odziedziczony po przodkach niewiele więcej wartych od niego.

— Sprzedał forwark chłopom, żeby ratować co się da, — myślał sobie młodzieniec. — Nieciekawy okaz. Pewnie jeszcze śpi, powierzywszy kłopoty około gospodarstwa rządcy. Już mnie swędzi język, żeby go zapytać, ile przegrał z ojcowizny w ruletkę, ile wydał na ostatnim jarmarku wełnianym i na szansonistki.

Wzięła go wściekłość, kiedy sobie rozważył, że zgraja pijaków i próżniaków, bo takie pojęcia przywoził tutaj, pozwybała się z lekkiem sercem tego, za czem on tęsknił każdym fibrem serca.

— Hołota — mruczał pogardliwie przez zęby, wiążąc krawat, przed zamąconem lustrem, — teraz ma się rozumieć, zwalą się wszyscy do Warszawki... Aha, niezawodnie i w końcu jaśnie wielmożny zostanie konduktorem od tramwajów, urzędnikiem w cyrkule, albo założy sklepik z wiktuałami... Ha, ha, ha!

Kiedy go służąca wezwała do jadalni, wchodził do niej zaciekawiony.

44