nie zaraz, może pan pozostać u nas przez te pare tygodni, tembardziej, że pan już tu jest... Obawiam się tylko, czy pan znajdzie spodziewane wygody, bo u nas teraz skromnie, bardzo skromnie, — dodała ciszej.
— Oh, ja nie wymagam wiele... Głównie pragnę wypoczynku.
— Skoro tak, to się jakoś pogodzimy, — rzekła z uśmiechem. — Mąż mój już śpi, niech mu pan nie weźmie tego za złe, znużony, jak to zwykle przy gospodarstwie, zresztą wcześnie wstać musi. Zapewne pan głodny? Proszę do stołowego pokoju, znajdzie się dla pana cokolwiek w kredensie.
Pan Stanisław wzbraniał się, ale gospodyni nie zważając na jego ceremonie, zakrzątnęła się, ażeby pożywić spóźnionego gościa.
— Prędko państwo zamierzają stąd wyjechać? — zagadnął pan Stanisław, jedząc.
— Jak tylko będzie można najprędzej! — odparła pani Olaska. — Zależy to, kiedy chłopi dostaną pieniądze. Bo mąż rozparcelował majątek, proszę pana. Chłopi kupili i czekają, aż im bank wypłaci pożyczkę. Może to nastąpi za miesiąc, albo za dwa miesiące najdalej. Dlatego nie staraliśmy się tego lata o nikogo. Zwijamy dom powoli, ja nie mam głowy... Ale niech się pan nie obawia, postaramy się oboje, żeby pan spędził u nas czas jak najprzyjemniej. Ma pan tu spacery, kąpiel, jezioro rybne, ogród obszerny, las był, ale... trzeba było sprzedać...