— Nie znam, proszę łaski pana.
— Pana Zgórskiego. Nie zapomnijże.
Przez długą chwilę przybysz pozostawał sam, siedząc na wózku. Przykro mu było, że mącił w tak niedelikatny sposób spokój nieznajomych sobie ludzi. Czuł jednak, że nie mógł postąpić inaczej i zdał się na los.
Po dobrym kwadransie drzwi od ganku otworzyły się i ukazała się czterdziestoparoletnia kobieta, chuda, zawiędła, ale żywa w ruchach i ze śladami piękności na twarzy.
Pan Stanisław zeskoczył z wózka i podbiegł się przywitać.
— Najmocniej przepraszam, — mówił, kłaniając się, — ale... Zapewne pani Zgórska pisała do pani? Radbym spędzić tutaj kilka tygodni...
Na twarzy pani Olaskiej odmalawało sie zakłopotanie.
— Ah! to pan z Warszawy przyjechał? Tak rzeczywiście, Zgórscy pisali do nas, tylko, że... Ale stało się! — przerwała, — proszę, niech pan pozwoli. Przybysz czuł, że się zjawia w jakichś niepożądanych okolicznościach i wahał się.
— A może zrobię subjekcyę? — zagadnął nieśmiało.
— Broń Boże! Ale widzi pan, sprzedajemy majątek, a nawet jużeśmy go sprzedali i wyjeżdżamy stąd niebawem... Ale nie zaraz,