Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/41

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Biedna dziewczyna! Ciało jej pozostało tam w Warszawie, po za kantorkiem cukierni otulone w kłęby dymu tytoniowego, a duch tęskny błądzi tutaj po nocach księżycowych... O, westchnęła znowu! A te krople rosy tak krwawo błyszczą na trawie... czy to nie jej łzy? Ten sam wietrzyk przyniósł je także na swych skrzydłach z dalekiej Warszawy...

Furman zaklął i mara zniknęła. Pan Stanisław ocknął się, uszu jego bowiem dobiegł odgłos dzwonka.

Dość tego co go ta dziewczyna obchodzi, że ciągle o niej myśli? przecież nie widział jej nigdy w życiu... Jękliwy głos dzwonka zawieszonego do szyi końskiej zbliżał się. Po chwili koło jego skromnego wózka przeleciała jak wicher kolaska, obrzucając go piaskiem i pyłem... W półmroku spostrzegł tylko błysk nagły szlif oficerskich... To jakiś wojskowy czy urzędnik śpieszył na pociąg nocny do stacyi. Droga wysadzona topolami skończyła się, chór żab rozpłynął się w dali, ciemność starła odblaski księżycowe, woń wilgotnego igliwia pochłonęła zapachy bzów. Konie zwolniły biegu i szły noga za nogą wpośród dwóch ścian czarnego boru.

Pan Stanisław zaczął drzemać, ale ciągle mu się zdawało, że owa mara mglista kroczy za nim. Zamknął więc jaknajszczelniej oczy i przykucnął na dnie kosza. Brrr... jaki chłód idzie od tego lasu! On nie lubi jechać nocą lasem... Te czarne otchłanie działają mu na nerwy...

33