Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/35

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

kochała go? czyżby pamiętała tę chwilę, kiedy jej zabrał pomięte fiołki na majówce?

Eh! a gdyby nawet ta dziewczyna żywiła dla niego jakieś uczucie, to i cóż z tego? Nigdy się z nią nie ożeni przecież! Bo i po co? Żeby potem przeklinała tę miłość w łzach goryczy? Żeby nadal pracowała jak dziś i siedziała przy tym samym stoliczku, obok żelaznej kasy? Lepiej odpędzić daleko, jaknajdalej od siebie te myśli, z których nie może nic dobrego się wykluć!

Już stacya, gdzie wysiada. Jakże to prędko!

Pochwycił szczupłe zawiniątko i wyskoczył z wagonu.

Furmanka do Kołatyna! Otoczyło go kilka żydków, zachwalając swe nędzne wózki. Ponieważ pan Stanisław był jedynym pasażerem, poszukującym koni, przeto żydkowie puścili go pomiędzy sobą na prawdziwą licytacyę in minus. Wybrał jednak najporządniejszą bryczkę, wstyd mu bowiem było pokazywać się na oberwanym wózku pomiędzy nieznajomymi ludźmi, u których miał spędzić kilka tygodni.

— On i dwóch mil nie ujedzie! — wołali współzawodnicy, — niech pan patrzy, co on ma za konie! Dwóch mil nie ujdą i staną!

Nie zważał na te głosy. Cóż go wreszcie obchodziło to wszystko! Z przyjemnością pojechał by w jeszcze gorsze szkapy, a nawet poszedłby piechotą, gdyby tylko znał drogę.

27